» Pamiętniki graczy » W matni intryg » W matni intryg #12 i #13

W matni intryg #12 i #13


wersja do druku

Wilczy Jar - tajemnice Milicia

Redakcja: Maciej 'Albert' Kaska

Rozmyślania Karoliny przerwał rumor i krzyki dobiegające z pokoju obok.

- Stój! – to z pewnością był krzyk jednego ze zbrojnych inkwizytorki.

Śledcza Salbsbury wybiegła z pomieszczenia, zostawiając de Vega samą w gabinecie Milicia.

- Za nim! – tym razem zabrzmiał głos Aleksandry.

Karolina zajrzała do salonu. Jeden ze zbrojnych zbiegał właśnie do piwnicy. W salonie brakowało zarządcy.

– Jeśli pozwolisz mu uciec, czeka cię karcer! – krzyknęła za nim inkwizytorka, a do drugiego ze zbrojnych już ciszej dodała – Pilnuj ich. A wy – rzuciła do stojących w kręgu - na kolana!

W ręce żołnierza pojawił się rapier.

- Ty! – zwróciła się do Micho – odwiąż chłopca i zwiąż im ręce.
Chwilowo zapomniano o Karolinie. Stała sama w gabinecie. Przez uchylone okno wpadało do środka chłodne powietrze poranka, zmieszane z zapachem krwi. Olaf zaczął odwiązywać ciągle nieprzytomnego chłopca.

- Wszyscy będziecie wisieć – warknęła przez zęby Aleksandra Salbsbury. – W najlepszym przypadku... wisieć.

- Na Jedynego – myślała gorączkowo Karolina – nie godzi mi się uciekać! Aleksandra Salbsbury nie była taka głupia i nie dała się złapać na ogień wiary. Ojciec Salbsbury wychował ją na godnego urzędnika Czarnego Pałacu. Karolina powoli zaczęła dochodzić do wniosku, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Ta chwila nieuwagi Aleksandry, to za mało, by uciec. Nie umiała powozić, walczyć, a noc w czarnym, pełnym deviria lesie nie wydawał się miłą perspektywą. Do Armonu w Agarii było stanowczo za daleko. Poza tym Karolina wiedziała, że ją znajdą. A wtedy nikt już nie będzie chciał słuchać, co ma do powiedzenia. Ucieczka nie wchodziła w grę. Uciekają winni. Na złodzieju czapka gore. Po co ma uciekać? Żeby udowodnić Aleksandrze swój strach? O tak, boi się. I to bardzo. Ale z drugiej strony, cóż takiego ma do stracenia? Czy ktoś na nią będzie czekał? Czy ktoś zapłacze, gdy nie wróci? Nikt… Nikt nie płacze po egzorcystach… Nikt nie tęskni do inkwizytorów. Do stracenia ma tylko własne życie…

"Uważaj na przyjaciół, zaprzyjaźnij się z wrogami" – powtarzał jej Frantik. I Karolina właśnie tak zamierzała postąpić. Mając do wyboru niepewność jutra w okolicznych lasach lub towarzystwo Aleksandry - poczuła, że podjęta decyzja była jak najbardziej właściwa.

Postanowiła poczekać na rozwój wydarzeń, ale też wykorzystać ten czas. Wstała i szybko podeszła do biurka Milicia. Ostrożnie zerknęła na papiery, które przeglądała wcześniej Aleksandra. Czego nie powiedział jej Milić?


Karolina rozejrzała się uważniej po pokoju. Na ścianie za biurkiem wisiało kilka egzemplarzy białej broni, pewnie pamiątki z frontu Agaryjskiego. Były tam też dwa puste miejsca, zapewne po muszkietach. Dwa uchylone okna wychodziły na podwórze przed wejściem. Widać było karetę inkwizycji zaprzężoną w cztery konie oraz, tuż za nią drugą, de Vegi, już bez zaprzęgu. Ścierwo ścieliło się po całym placu. Naprzeciw okien wisiało kilka obrazów pędzla jakiegoś domorosłego artysty, przedstawiające sceny batalistyczne z walki z Valdorem. Poza biurkiem stała tylko prosta szafa.

Na solidnym, starym biurku Milicia, którego politura już w kilku miejscach się łuszczyła, panował względny porządek. W lewym rogu, tuż koło kałamarza leżała mała sterta luźnych, zapisanych kartek. De Vega jęła je pobieżnie przeglądać. Po wstępnych oględzinach można było stwierdzić, że są to wyliczenia kosztów, tudzież podsumowania rachunków. Na szybko skreślane słupki z lakonicznymi opisami. Rachunek na największą kwotę, podkreśloną i z wykrzyknikami, przedstawiał się następująco.

dach 520k
stolarka 370k
obejście 130k
h. G.A. 1240k !!
powóz 20k
narzędzia 15k
==============
Razem: 2300k !!!

Karolina oglądając biurko uważniej, dostrzegła pod nim sprytny schowek. Otworzyła go bez problemu. Szufladka zawierała kilka listów oraz grubszy zeszyt. Zerknęła na listy. Większość z nich była opatrzona podpisem: Domingo, poza tym było kilka skreślonych kobiecą ręką, podpisanych inicjałami H.A.
Wzięła do ręki zeszyt. Leżał pod nim pojedynczy, duży zdobiony klucz. Zeszyt wyglądał na spis luźnych przemyśleń Olo. Uchwyciła wybiórczo kilka zdań: "znowu się zaczyna, nie wytrzymam tak dłużej", "nie dają spokoju, ciągle węszą i szukają", "byle dalej, dalej...".

Usłyszała kroki, ktoś zaraz wejdzie do gabinetu. Miała dosłownie chwilę...

Nie zastanawiając się ani chwili, schowała klucz w pończochę, pod podwiązkę. Sama nie była pewna motywów własnego działania, ale to był impuls. Intuicja podpowiadała, że zeszyt też trzeba ukryć. Tylko gdzie? Kroki były coraz bliżej. Rozejrzała się po pokoju, ale bała się, że to miejsce nie jest pewne. Listy schowała do zeszytu, po czym wcisnęła w drugą pończochę, pod podwiązkę. Zamknęła schowek. Prostując suknię podeszła do okna i udawała, że przygląda się nocnej masakrze.

Aleksandra Salbsbury spojrzała na Karolinę.

- Pani, szykuj się do drogi. Twoje rzeczy już są w karecie. Jedziemy do Radestu!

Leżące na podwórku flaki nie robiły na Karolinie żadnego wrażenia, gdyż nie takie rzeczy oglądała już w Czarnym Pałacu. Jednak żal jej było koni. Lubiła je. Niemniej jednak ich marne resztki rozrzucone po obejściu nasunęły jej pewien pomysł.

- Pani – rzekła słabym głosem do Aleksandry – Czuję nagłą niedyspozycję… - głos jej się załamał. – Prowadź do wychodka.


Salbsbury spojrzała na kobietę z pogardą i wziąwszy ją pod ramię, szybko wyprowadziła na zewnątrz, gdzie przyklejona do głównego budynku stała murowana przybudówka z wejściem od podwórka. Karolina zauważyła, że jeden zbrojny stał na podwórzu, a drugi przed karetą, w której siedzieli już pozostali. Z tyłu karety rozpoznała swój kufer podróżny.
Aleksandra wprowadziła ją do wychodka. Fetor odchodów zapierał dech. W środku panował półmrok, rozświetlany tylko światłem dochodzącym przez wąski otwór pod sklepieniem. Na szerokiej ławie z wyciętym otworem leżała kopka siana.

Karolina pohamowała mdłości. Starała się nie zwracać uwagi na niezbyt piękne, w rzeczy samej, okoliczności przyrody. Upewniwszy się, że drzwi są zamknięte, sięgnęła po zeszyt. Jęknęła dość głośno, aby stojąca na zewnątrz Salbsbury nie miała wątpliwości, co się tu odbywa. Jęknęła jeszcze raz, przeciągle. W tym czasie oderwała od zeszytu twarde okładki, obejrzała je uważnie, czy nie noszą żadnych zapisków, po czym wrzuciła je do ziejącej w desce dziury. Jęcząc narzuciła na nie słomę. Znów jęknęła przeciągle. Szybko przejrzała zeszyt, po czym schowała go pod pończochę.

Strony zeszytu zapisane były chwiejnym pismem. W skąpym świetle ciężko było rozczytać jego treść, lecz i tak trzeba by było na nie poświęcić więcej czasu.

Jęknęła jeszcze raz, już ciszej. Złapała wiecheć słomy i jedno źdźbło umieściła sobie w zawsze nienagannie uczesanych włosach. Drugie zarzuciła niedbale na suknię. Wychodząc z wychodka z godnością uniosła głowę.

- Niech Magda poda mój płaszcz – rzekła do Salbsbury. A potem spojrzała jej w oczy. Była ciekawa, co tam zobaczy. Była po drugiej stronie i znów czuła się młoda!


- Magda... – Salbsbury uśmiechnęła się złośliwie – Magda jest... zajęta.

Skinęła na zbrojnego stojącego koło powozu. Podbiegł i zarzucił Karolinie płaszcz na plecy, po czym wskazał jej drogę do karety. W środku, siedzieli już wszyscy, prócz zarządcy, któremu najprawdopodobniej udało się jednak uciec. Magda siedząca z brzegu, tyłem do powożącego, miała trupiobladą twarz. Tuż obok niej leżał ciągle nieprzytomny chłopak, którego głowa oparta była o ramię ojca. Na przeciwko Milicia siedział Olaf Micho. Wszyscy mieli skrępowane ręce a Olo i Olaf dodatkowo nogi w kostkach.

- Ręce – warknęła Aleksandra – Wiesz jakie są zasady, jeśli mnie pamięć nie myli...

Zbrojny trzymał w ręce sznur.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.