W matni intryg #1

Radest-Rokmowo

Autor: Grzegorz 'GreK' Kalka

MG: wtorek, 15 sierpnia 1575r.

Kareta powożona przez zbrojnego mężczyznę podskoczyła na wykrocie. Zjechali już z głównego, brukowanego traktu i jedynie Czarny Pałac oraz Katedra Pokuty wyłaniały się jeszcze znad wierzchołków skarłowaciałego lasu, który biegł po obu stronach ubitej drogi. W końcu i one znikły.

Szarpnięcie powozu wyrwało Karolinę de Vega z zadumy. Radest zawsze przywoływał wspomnienia. Pobyt w Rokmowie dobrze jej zrobi. Stęskniła się za otwartą przestrzenią.

Służąca, Magdalena, siedziała tyłem do kierunku jazdy, naprzeciwko swej pani, wyglądając przez wąskie okna karety. Ten las był w miarę bezpieczny za dnia, jednak nocą przerażał. Czuła się pewniej siedząc naprzeciwko Inkwizytora. Byłego inkwizytora - poprawiła się w myśli. Jak to dobrze, że na wieczór będą już na miejscu. Wśród ludzi. Bezpieczni… przez moment zdawało jej się, że zobaczyła na drodze podążającego za nimi jeźdźca. Zjawa jednak szybko rozpłynęła się wśród skarłowaciałych drzew. Dziwne - przyszło jej do głowy, lecz zapomniała o tym prędko.

Całej trójce czas płynął powoli, głównie na rozmyślaniach. Droga była znana, wszak pokonywali ją nieraz. Co kilkanaście kilometrów mijali duże, drewniane przydrożne krzyże. Słońce minęło zenit i zaczęło powoli opadać.

Olaf Micho wpatrywał się w oświetlone teraz blaskiem słońca pasmo gór na wschodzie. Tuż u jego podnóża był cel ich podróży. Gdy jego oczom zaczęły się ukazywać pierwsze zabudowania, słońce dotykało już krawędzi lasu.

Karolina wychyliła lekko głowę z powozu. Zobaczyła ludzi wciągających na wysoki słup, żelazny kosz ledwo co napełniony żarzącymi się węglami. Drogowskaz dla tych, którzy nie zdążyli zjechać ze szlaku przed zachodem słońca. Znak, że zaraz zapadnie zmrok.
Ludzie widząc nadciągającą karetę, upadli na kolana i pochylili nisko głowy. Znali tę karetę doskonale. Kilkuletni chłopak wyrwał do przodu i pobiegł na przełaj przez pole do wsi oznajmić przybycie pani.

---
Gracz1 [Karolina de Vega]: Karolina czekała, aż powóz stanie, wygładziła koronki sukni, naciągnęła rękawiczki i nałożyła kapelusz. Magda ułożyła niesforne kosmyki, które niemal natychmiast ponownie wydostały się na wolność. Karolina mruknęła coś z niecierpliwością i wyszła ostrożnie z powozu. Olaf Micho podał jej ramię. W brzuchu burczało a kości ją bolały od długiej podróży, ale nie wypadało się przeciągać przy wieśniakach. Powóz zatrzymał się dokładnie tam, gdzie prosiła. Przy młynie.

Rozprostowała suknię, skinęła głową do tłoczących się przy młynie mieszkańców. Podniosła rękę, aby ich pozdrowić i bez dalszych powitań ruszyła w stronę młynarza, który szedł spokojnie w jej stronę, wycierając białe od mąki dłonie w tak samo omączony fartuch. Za nim, kłaniając się w pas, wybiegła jego żona.

- Witamy Jaśniepanią, witamy… Co za niespodziewana wizyta. Żonka zaraz strawę przygotuje, a córę poślemy, ażeby pokoje naszykowała. Janek, przywitaj się… - młynarz grzmotnął jasnowłosego, pochylonego urwisa w głowę, po czym ględził jeszcze czas jakiś o tym, jakie to Jaśniepani szczęście do wsi przywozi, pokrzykiwał na dzieci, które Inkwizytora zobaczyć przyleciały i chowały się teraz za rzędem rosnących przy młynie jabłoni i na parobków krzyczał, żeby robotę kończyli, bo przy gościu nie wypada, a poza tym noc wisi w powietrzu.

Karolina słuchała go w milczeniu, wciąż mając przed oczami obraz z tamtych lat. Obłąkaną ze strachu młynarzową, która z wielkim drewnianym krzyżem powieszonym na szyi biegła w kierunku powozu, gdy Karolina z orszakiem pierwszy raz przyjechała do Rokmowa. Młynarz, cały we krwi i mące miotał się w głównej sali, a trup parobka leżał w progu, pokryty warstwą białego proszku zebranego w krwawe grudy. Młynarz wykrzykiwał plugawe słowa i groził jej. To było tak dawno… Dziś młynarz znów był sobą.

Wieśniacy witali się pojedynczo lub całymi rodzinami, kłaniając się nisko, nie patrząc w oczy, przynosząc kosze z warzywami, nabiałem, miodem… Nie było tego dużo, ale Karolina doceniała tego typu gesty.

A jednak zmęczenie robiło swoje. Ziewnęła, zasłaniając rękawiczką usta.
Młynarz zareagował na to właściwie i zaraz zbeształ córkę, że pokój jeszcze nie gotowy, a pani zmęczona musi być podróżą. Karolina przytaknęła, lecz nim do domu weszła, spojrzała na tą niewielką, skąpaną teraz w różowym świetle zachodzącego słońca wioskę i westchnęła głęboko. Rzeczka Strumyk płynęła wartko, poruszając młyńskim kołem, wieczorny wietrzyk grał w gałęziach jabłoni, którymi wysadzone było całe podwórko, a domki wieśniaków, przykucnięte w cieniu gór, przynosiły na myśl spokój codziennego, prostego życia w gromadzie.

- Tego mi było trzeba, gospodarzu – rzekła cicho Karolina wodząc wzrokiem po skromnych obejściach i nie oglądając się na nikogo poszła prosto do pokoju, który zajmowała zawsze, gdy przyjeżdżała do Rokmowa. Magda podążyła za nią.