W krótkich, żołnierskich słowach: o co chodzi?
W działach: 1947 | Odsłony: 501
Dwa tygodnie temu, ogłosiłem zamiar napisania, ukończenia i opublikowania autorskiej gry fabularnej 1947 RPG. Nie zmieniłem zdania. Dlatego czas najwyższy przybliżyć nieco realia świata, w którym umieściłem grę. Już sam tytuł: "1947", mówi wiele. Dodatkowy rzut oka na obrazek, który zamieściłem w nagłówku, nie pozostawia wątpliwości: akcję dzieje się w naszej niedawnej przeszłości, na Ziemi, w roku 1947. Z drugiej strony, nie jest to już ta sama Ziemia, którą znamy z kart podręczników historii: za sprawą wydarzeń z 10 marca 1944 roku oblicze świata zyskało nowy wymiar, a już i tak dramatyczna oraz krwawa historia ludzkości nabrała gwałtownego przyspieszenia. Długo zastanawiałem się, w jaki sposób przedstawić, tu na blogu, najważniejsze aspekty. Po namyślenie zdecydowałem się zacząć od wprowadzenia, którego z pomyślnym rezultatem użyłem wobec graczy z Drużyny testującej. Po wprowadzeniu streszczę najważniejsze założenia 1947 RPG, tak żeby dać choć przybliżony obraz całości.
* * *
Skąd w naszej kulturze wzięły się fantastyczne legendy, opowieści, baśnie i mity? Wytłumaczenie, jakoby przed Epoką Rozumu służyły one do wyjaśniania tego, czego nieoświecony umysł w logiczny sposób wytłumaczyć nie zdołał, jest powszechnie znane. Przypisując Hefajstosowi i ogniowi jego kuźni moc zdolną do powodowania erupcji wulkanu czy też wkładając w ręce Zeusa moc błyskawic i piorunów - starożytni Grecy próbowali oswoić niepoznane i budzące grozę siły natury. Skandynawowie przypisywali blask zorzy polarnej błyskom na pancerzach walkirii pędzących na pole bitwy, by tam zbierać dusze poległych wojowników. I tak dalej, i temu podobnie. Baśnie i legendy mające uczynić Niewytłumaczalne nieco mniej przerażającym - to jeszcze można zrozumieć. Tylko co w takim razie próbowali kiedyś wytłumaczyć sobie ludzie tworząc opowieść o Minotaurze? O smoku wawelskim? Sagę o Beowulfie i jego walce z Grendelem? O królu Arturze, czarnoksiężniku Merlinie, mitycznej Pani Jeziora i cudownym Ekskaliburze? Wietnamską baśń o dwóch braciach i kamiennym psie? Perską bajkę o lampie Alladyna? Skąd w podobnych historiach opisy cudów, magicznych przedmiotów, duchów, czarów, smoków i bogów? Przecież, o ile wierzyć nauce, nie istnieje coś takiego jak magia i zjawiska nadprzyrodzone. Erupcje wulkanów, zorze polarne, ognie świętego Elma, zaćmienie Słońca i inne zjawiska, dla naszych przodków - nadprzyrodzone, dla nas nadprzyrodzonymi nie są. Newton, Einstein, Curie-Skodowska, Kopernik, Röntgen czy Oppenheimer, wzory chemiczne, wyższa matematyka, filozofia, astronomia, mikroskopy i taśmy miernicze dały jasną i ostateczną odpowiedź: magia nie istnieje. Bo gdyby istniała, można by było to istnienie naukowo udowodnić, napisać odpowiednie twierdzenia, wyprowadzić stosowne wzory, przeprowadzić powtarzalne eksperymenty. I dostać Nagrodę Nobla.
Magia nie istnieje: to niezaprzeczalny, niepodważalny fakt. Na początku 1944 roku tylko dzieci albo prymitywni krajowcy z afrykańskiej, amazońskiej czy dżungli czy birmańskiej dżungli wierzyli jeszcze w podobne bajki. Poza tym, ludzie mieli wtedy na głowie ważniejsze problemy, niż dociekanie pochodzenia elementów nadprzyrodzonych w mitologii: niemal cały świat był pogrążony w trwającej od kilka lat wojnie. W Europie faszystowskie Niemcy prowadziły zażarty bój obronny na dwóch frontach: na wschodzie z Armią Czerwoną i na południu, we Włoszech, z siłami Aliantów. Naloty dywanowe powoli równały z ziemią niemieckie centra przemysłowe, miasta i infrastrukturę. Na Pacyfiku Japonia wciąż jeszcze zachowała niemal całość zdobyczy terytorialnych zagarniętych do 1942 roku, ale przedłużający się konflikt wyczerpał jej zasoby materiałowe i ludzkie, podczas gdy potencjał wojskowy i materiałowy Amerykanów rósł lawinowo. Było tylko kwestią czasu podjęcie wielkiej ofensywy przeciwko państwom Osi, która miała przetrącić kark Hitlerowi i Hirohito. I tak, Rosjanie szykowali się do gigantycznej operacji Bagration, mającej wypchnąć Niemców z terytorium ZSRR. Amerykanie, Brytyjczycy i Kanadyjczycy czynili ostatnie przygotowania do desantu w Normandii. Na mapach Oceanu Spokojnego amerykańscy planiści kreślili plany głębokiego desantu na Mariany i wywabienia, a następnie zniszczenia floty osłabionej japońskiej spieszącej na odsiecz obleganym wyspom.
I zapewne wszystko potoczyłoby się tak, jak napisano na kartach znanych nam ze szkoły podręczników historii: upadek Rzeszy Niemieckiej, zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki, kapitulacja Japonii, wygrana komunistów w Chinach i początek Zimnej Wojny. Cóż, w roku 1947, w którym toczy się akcja gry, żadne z tych wydarzeń nie miało miejsca, a to za sprawą jednego człowieka. człowieka, który nie zdając sobie sprawy z tego co robi, poruszył przysłowiowy kamyk i uruchomił nim lawinę przerażających wydarzeń. Pewien węgierski szewc imieniem Izaak, 10 marca 1944 wieczorem wraz z transportem Żydów przybył pociągiem na rampę kolejową obozu Auschwitz II. Z całej rodziny ocalał tylko on. Po drodze jego dzieci zmarły z głodu i pragnienia. Wcześniej żonę zastrzelił esesman na jakiejś zapadłej słowackiej stacji, za to tylko, że przez zaciągnięte drutem kolczastym okno ośmieliła się poprosić kolejarza o wodę dla dzieci. "Bóg dał, Bóg wziął" - zrezygnowany, zbolały i przybity powtarzał sobie. Nie było w nim gniewu, a jedynie pokora, z jaką godził się z surowym wyrokiem Pana. "Wytrwam w wierze, zła się nie ulęknę, przejdę tę próbę, bo Ty jesteś ze mną" - powtarzał jak modlitwę, byle tylko nie poddać się rozpaczy. Nie wolno mu było zawieść. Każdemu, tylko nie jemu: ostatniemu bezpośredniemu potomkowi Izaaka, który przez własnego ojca Abrahama miał być złożony Bogu w ofierze, na górze Moria, tysiące lat temu. Musiał znaleźć w sobie siły, by znieść to, co nie do zniesienia, ścierpieć to, co nie do ścierpienia, wytrwać w wierze i nadziei, gdy wszystko wydawało się stracone. Nie wiedział, że najgorsze czeka go na końcu drogi.
Obóz Auschwitz okazał się być przedsionkiem Piekła. Jak inaczej nazwać miejsce, w którym przywitał go płacz i krzyk miliona dusz zamordowanych w tym miejscu współbraci? Kobiet, mężczyzn, dzieci. Starych i młodych. Zwiezionych z całej Europy i zagazowanych z zimną krwią jak szkodniki czy insekty. Skumulowane w tym miejscu, w piasku, żwirze, kamieniach i deskach ból i cierpienie atakowały zewsząd. Ból nie do zniesienia, cierpienie nie do udźwignięcia. "Nie zasłużyliśmy" - mówiły szeptem widmowe usta, a szept zlewał się w jeden wielki krzyk. "Nie ma sprawiedliwości!" - powtarzały łkając, a łkanie z miliona niewidzialnych gardeł nabierało mocy i siły gromu. Tak pękło serce Izaaka. Nadzieja, i wiara zostały mu odebrane. Zastąpiły je rozpacz i gniew.
Scenę, w której klęczący na podłodze komory gazowej Izaak, pewien że Bóg odwrócił się od Narodu Wybranego i zdradził go, zrywa przymierze z Jahwe (to samo, które kiedyś zawarł jego przodek Abraham) - opisałem graczom testującym grę posiłkując się słowami N'o Herezjarchy z komiksu Rosińskiego i Van Hamme'a "Szninkiel": "- Za to wszystko, ja - Izaak, syn Chaima, który był potomkiem Izaaka, który był synem Abrahama, przeklinam cię! Słyszysz mnie, ty krwawy despoto? Przeklinam cię! Prze..."
Izaak nie doczekał odpowiedzi: kiedy nadeszła, już nie żył. Gdyby wiedział, co się stanie, czy pożałowałby swoich słów? Zwłaszcza, że odpowiedział mu ktoś inny niż ten, do którego klątwa była adresowana.
Relacje ludzi, co do wydarzeń, które miały miejsce tej nocy, są zbieżne niezależnie od tego, z jakich stron świata pochodzą. Najpierw pojawił się karmazynowy blask rozlewający się po niebie, pogrążając wszystko w upiornej czerwieni. Potem dołączył napływający z oddali niski, głuchy dźwięk - jakby gromu zwiastującego nadciągającą burzę. W jednej chwili wszystkie psy zaniosły się wyciem. Zamilkły odbiorniki radiowe. Kilka godzin później upiorna czerwień zniknęła z nieboskłonu równie niespodziewanie, jak się pojawiła, tylko nieme radioodbiorniki nadal uparcie milczały. Nikt jeszcze tak naprawdę nie wiedział, co się stało, ale kiedy nad Europą wstał dzień, Słońce nie rozświetliło nieba nad Berlinem, Warszawą czy Paryżem. Cały obszar znajdujący się pod kontrolą Rzeszy Niemieckiej nadal spowijała ciemność czy może cień. Ale nie taki zwyczajny cień: był to Cień gęsty, ciężki, przytłaczający niczym całun żałobny. Z relacji tych nielicznych, którym przed upływem dwudziestu czterech godzin udało się stamtąd wydostać wynikało, że wieczorem poprzedniego dnia, wraz z odgłosem gromu wszyscy Niemcy w Strefie w jednej chwili padli na ziemię i po prostu umarli. I nie tylko Niemcy: to samo spotkało wszystkich faszystów, niezależnie od narodowości i pochodzenia, o ile tylko mieli pecha znaleźć się na obszarze pozostającym we władaniu Rzeszy. Strach i przerażenie ludności krajów okupowanych mieszały się z nadzieją na szybki koniec wojny. "Spotkała Niemców kara boska" - mówili jedni. "Nie, to jakaś nowa broń Churchilla" - twierdzili drudzy. Nieliczni, którzy zamiast chować się w domach, z duszą na ramieniu zdecydowali się wyjść na zewnątrz, musieli poruszać się praktycznie po omacku. Światła latarek, pochodni czy samochodowych reflektorów z ledwością przebijały zalegający wszędzie mrok. Na ulicach okupowanych miast, jak porzucone szmaciane lalki, wszędzie walały się martwe ciała niemieckich żołnierzy. Przy tym żaden nie nosił śladów choćby najmniejszych obrażeń. Śmierć zaskoczyła faszystów na patrolach, w okopach, łóżkach, kawiarniach, kinach i koszarach. Niewielu ludzi odważyło się tego dnia oddalić od domu. Wystraszeni spędzili dzień zamknięci, zadając sobie pytanie, czy taki sam los jak tych tutaj, spotkał wszystkich Niemców: kobiety, dzieci, czy może tylko żołnierzy? I kiedy przybędą Alianci? Spowity mrokiem, przerażający dzień był najdłuższym w ich życiu. I zarazem ostatnim, choć nie mogli tego wiedzieć. Mieli nadzieję przeczekać noc, licząc na to, że kolejny dzień przegoni upiorny Cień i przyniesie upragniony powrót Słońca. Nielicznym udało się zasnąć. Ale kiedy zegary wybiły godzinę dziesiątą w nocy - gdy minęła doba od zagłady Niemców - pierwsze zwłoki leżące na ulicy zaczęły podnosić się z ziemi. Potem kolejne i następne. Każde wyciągało drapieżne pazury i złowrogo szczerzyło kły. W ciemności zaczęła się rzeź. Masakra, od której nie było ucieczki. Po upływie doby zabici dołączali do swoich morderców i razem polowali na żywych. Z każdym kolejnym zabitym Cień rósł w siłę i pochłaniał kolejne obszary. Szybko przelał się przez Pireneje, w upiornym blitzkriegu ruszył ławą na wschód, rozlał się na Półwysep Apeniński. Potężne armie sojuszników walczących z Niemcami: radziecka na wschodzie i aliancka we Włoszech, w panice rzuciły się do ucieczki, ale tylko nielicznym żołnierzom udało się ujść z życiem. Wszystko to miało miejsce w marcu 1944 roku. Od tego czasu minęły trzy lata. Magii nie ma? No to już jest.
* * *
Najważniejsze aspekty świata w roku 1947
Cień
Unicestwienie Rzeszy Niemieckiej i pojawienie się Cienia, w jednej chwili zmieniło obraz świata. Praktycznie cała Europa, za wyjątkiem Wysp Brytyjskich, pogrążona jest w mroku. Twierdza Gibraltar, po długiej i heroicznej obronie, padła w listopadzie 1945. Skandynawia - stracona. Bałkany - podobnie. Kaukaz - również. Pochód Cienia na wschód został powstrzymany praktycznie tylko dlatego, że całą ludność Związku Radzieckiego zamieszkująca na zachód od Uralu, ewakuowano na Syberię i Daleki Wschód, tworząc wielusetkilometrowy, bezludny pas ziemi niczyjej. Cień "skręcił" na południe, przez Kaukaz, przez Turcję w kierunku Bliskiego Wschodu. "Pożerając" kolejne miasta opanował Palestynę z Jerozolimą i teraz powoli posuwa się w stronę Synaju i Mekki.
Jeśli nawet na początku Cień wydawał się bezmyślną i nie do powstrzymania siłą, jak tsunami czy trzęsienie ziemi, to po trzech latach stało się jasne, że kieruje nim czyjaś niewyobrażalnie potężna i okrutna wola. Skąd to wiadomo? Po pierwsze: Cień nie jest wszechmocny. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nie jest w stanie przekroczyć otwartych wód morskich. Właśnie dlatego Wyspy Brytyjskie wciąż pozostają względnie bezpieczne. Dlatego zamiast od strony Bałkanów przekroczyć Bosfor, Cień musiał szukać okrężnej drogi przez góry Kaukazu. To daje nadzieję, że być może łączący dwa morza Kanał Sueski okaże się przeszkodą nie do przebycia. Oby.
Po drugie: ci, którzy dali posłuch głosowi płynącemu z Cienia i za życia przeszli na jego stronę, mówią o jakiejś doskonałej istocie wyższej, której ofiarowali życie i służby. Istocie, która nagradza lojalnych, wynosi w górę słabych, podnosi z kolan upokorzonych, wyprowadza z ukrycia odrzuconych i zaspokaja marzenia ambitnych. Wystarczy otworzyć uszy i słuchać, a jej głos płynący w ciemności znajdzie cie, jeśli tylko jesteś gotowy. Używają różnych określeń: Matka, Królowa, Pani Życia i Śmierci. Sporadycznie posługują się imieniem Hava czy Hevva. Czasami nazywają ją (go?) po prostu Cień. Czy faktycznie jest taka istota i jakie przyświecają jej cele, to dla śmiertelnych na razie pozostaje tajemnicą. Jedno jest pewne: jeśli nie zdarzy się cud i Cień nie zostanie powstrzymany, stopniowo całą Eurazja, a być może też i Afryka, zostaną pochłonięte i skazane na śmierć. W 1947 RPG Cień jest arcyprzeciwnikiem Bohaterów Graczy. Choć z samym Cieniem jako takim w tej chwili walczyć się nie da, to z jego sługami w rodzaju ghuli czy żywych ludzi przechodzących na służbę Cienia, szanse BG są niemałe.
Magia
Pisałem wcześniej, że magii nie ma, prawda? Cóż, przed 10 marca 1944 to stwierdzenie było prawdziwe. Jednak w świetle tego, co stało się ze światem wraz z pojawieniem się Cienia, uległo ono dezaktualizacji. Mało tego: ku zaskoczeniu tzw. "cywilizowanych" narodów okazało się, że magia wcale nie pojawiła się znikąd. Magia (choć naukowcom i akademikom trudno było w to uwierzyć)... wróciła. Bo też wszystko wskazuje na to, że towarzyszyła ludzkości przez tysiąclecia jej rozwoju. W wielu legendach, baśniach, mitach i religiach okazało się tkwić więcej niż tylko ziarenko prawdy. Miejsca, przedmioty i istoty niegdyś przepojone nadnaturalną mocą, niespodziewania odzyskały ją znowu, na dobre i na złe. Jak Stonehenge, jak Sfinks i Piramidy, jak rysunki z Nazca, Czarny Kamień w Mekce, relikwie Świętego Andrzeja, pewien zardzewiały celtycki miecz wiszący na ścianie w Muzeum Brytyjskim, dziedziczny pierścień rodu Churchillów i wiele, wiele innych. O zjawiskach w rodzaju wysokiego na ponad sto metrów dębu, który w jedną noc wyrósł pośrodku Trafalgar Square w Londynie wywracając stojącą tam od stu lat kolumnę Nelsona, nawet nie warto wspominać.
Umysłowi nawykłemu do racjonalnego myślenia w oparciu o nauki ścisłe, niełatwo to zrozumieć. Profesor J.R.R. Tolkien (tak jest: ten Tolkien), w trakcie audiencji u Jego Wysokości Króla Jerzego VI, gdzie wystąpił oficjalnie jako Dyrektorowi Sekcji Naukowo-Badawczej Kierownictwa Operacji Specjalnych (ang. Special Operations Executive), użył następującego porównania. "Wyobraźmy sobie sytuację, w której mamy tętniące życiem miasto, gdzie istnieje i działa sieć elektryczna. Dzięki niej działają lampy uliczne, metro, radioodbiorniki, urządzenia gospodarstwa domowego. Przyzwyczailiśmy się do tego i uważamy to za normalne. Przypuśćmy, że z jakiegoś powodu, w elektrowni dostarczającej prąd zaczyna brakować węgla. W konsekwencji ilość prądu elektrycznego w sieci spada. Lampy stopniowo zaczynają przygasać, metro zwalnia, radio odbiera tylko najbliższe i najsilniejsze stacje, pralka zatrzymuje się w połowie pracy. Im mniej węgla palacze dorzucają do pieca, tym mniej prądu. W końcu wszystkie urządzenia elektryczne zamierają. Nie jest nam z tym zbyt wygodnie, ale musimy sobie jakoś radzić. Dlatego zamiast światła elektrycznego zaczynamy używać lamp naftowych, zamiast metra - dorożek i autobusów, zamiast słuchać radia zamawiamy prenumeratę nowej gazety, a nasza gosposia odsuwa na bok nieczynną pralkę i przeprasza się z tarką i drewniana balią. Jeśli stan taki trwa wystarczająco długo, możemy nawet zapomnieć o tym, że cała ta bezużyteczna teraz elektryka wciąż tu jest. Bo skoro nie działa, zachowujemy się tak, jakby jej w ogóle nigdy nie było. Ale tylko do czasu. Do czasu, aż do elektrowni trafi kolejny transport węgla i ruszą uśpione generatory, a prąd popłynie ponownie. Wtedy znowu odezwie się radio, budząc nas w środku nocy, wystraszonych, nadawaną na cały regulator muzyką. Rozbłysną uliczne światła, a my, odwykli od niego, z powodu tej nagłej jasności będziemy musieli przymknąć oczy. Ruszą pociągi metra. Skłonny jestem twierdzić, że z podobną sytuacją mamy do czynienia dzisiaj. Że ktoś, gdzieś włączył jakiś wielki przełącznik, a mistyczny prąd, który kiedyś już tu płynął, teraz popłynął ponownie. Że obudził do życia drzemiące od wieków czy tysiącleci niezwykłe miejsca, przedmioty i istoty. Niestety, na dzień dzisiejszy nie mamy nawet cienia podejrzeń co do prawdziwej natury i przyczyny tego zjawiska. Jestem jednak głęboko przekonany, a zdanie to podziela większość moich kolegów i pracowników, że poznanie i zrozumienie jego natury leży u podstaw sukcesu w zmaganiach z Cieniem."
Chyba tylko szamani prymitywnych ludów żyjących na obrzeżach cywilizacji nie okazali zdziwienia, gdy nieoczekiwanie ich przekazywane z pokolenia na pokolenia, od tysiącleci niezmienne zaklęcia i rytuały, raptem zaczęły działać tak, jak powinny. Leczyły rany, rzucały klątwy i uroki, pozwalały rozumieć zwierzęta, uczynić się niewidzialnym czy odpornym na ciosy. Uwieść kobietę. Położyć trupem wroga. Rozmawiać z duchami przodków. Narodom kolonizatorów, jak Brytyjczycy, Hiszpanie, Portugalczycy czy Amerykanie, trudno było pogodzić z sytuacją, w której "dzicy" czy też "tubylcy" posiadają niedostępne "rasom wyższym" moce i możliwości. To budzi zazdrość, zazdrość przyciąga strach, a strach bezpośrednio prowadzi do agresji. I do poszukiwań jak te, dzięki którym w zakamarkach archiwów królewskiego zamku Tower w Londynie odnaleziono zeznania kobiet przesłuchiwanych, sądzonych, a następnie spalonych w procesach o czary. W zakurzonych pergaminach natrafiono na wymuszony torturami opis zaklęcia sprowadzającego paraliż. O dziwo, testowane na ochotnikach zadziałało już za trzecim razem. Jak można się domyślać, nic z tego nie wyszło poza wąski krąg zainteresowanych osób, związanych z brytyjskimi służbami specjalnymi.
Od zawsze przychodzili na świat ludzie szczególni, obdarzeni specjalnymi talentami czy wrażliwością. Takim talentem w dziedzinie fizyki dysponuje Albert Einstein, darem charyzmy może pochwalić się przyciągająca tłumy gwiazda filmów Greta Garbo. Istnienie niektórych innych talentów trudno było wcześniej udowodnić. Kogoś, kto przed rokiem 1944 zarzekał się, że widzi duchy zmarłych, potrafi czytać w myślach, przyzywać pioruny czy przenosić przedmioty z miejsca na miejsce jedynie siłą woli, uważano za szaleńca. Czasami zamykano w zakładzie dla obłąkanych. W roku 1947 istnienie talentów nadnaturalnych jest już dowiedzione, gdyż wraz z pojawieniem się Cienia zajaśniały pełnym blaskiem. Dowiedzione, co wcale nie znaczy, że uważane za normalne. Ci obdarzeni darami mistycznej natury zwykle wywołują w "zwyczajnych" ludziach rezerwę, a nierzadko budzą lęk. Lęk tym większy, że wielu nie poradziło sobie w chwili, gdy spłynęła na nich pełna moc przez lata uśpionych, nieaktywnych talentów. Ile zła może wyrządzić obłąkany, potrafiący spojrzeniem zagotować w czyimś ciele krew, łatwo sobie wyobrazić. W świetle powyższego nie można się dziwić, że wielu spośród tych, którzy objawili niespotykane wcześniej talenty, skończyło ukamienowanych czy powieszonych przez wściekły tłum z pochodniami.
Nowe, twarde realia
Wraz z nadejściem Cienia i powrotem magii, pojawiło się zjawisko tzw. Śmierci Elektronicznej. W największym skrócie sprowadza się ono do tego, że wszystkie za wyjątkiem najprostszych urządzenia elektroniczne nie działają. Milczą radioodbiorniki, ślepe są radary, ekrany telewizorów, urządzenia obliczeniowe, elektroniczna aparatura pomiarowa i badawcza. W związku z tym nie ma łączności radiowej i zawieszeniu na czas nieokreślony uległ atomowy Projekt Manhattan. Brytyjski matematyk Alan Turing opracował wzór pozwalający obliczyć tzw. punkt T, wyznaczający stopień komplikacji układu elektronicznego, po osiągnięciu którego odmawia on posłuszeństwa. Sekcja Naukowo-Badawcza SOE zajmuje się między innymi opracowaniem sposobów na podniesienie wartości punktu T, a tym samym na przywrócenie łączności radiowej, co jest w tej chwili najwyższym priorytetem. Jak na razie udowodniono jedynie hipotezę, że efekt Śmierci Elektronicznej nie zachodzi pod powierzchnią otwartego morza, na przykład na pokładach okrętów podwodnych. Niektórzy naukowcy nieśmiało sugerują tu związek z niemożnością Cienia w zakresie pokonywania otwartych szlaków morskich, jak choćby Kanału Angielskiego czy Cieśniny Bosfor. Ale jaka może być tego przyczyna, wciąż pozostaje tajemnicą. Nie jest wykluczone, że działa tu na skalę globalną jakiś czynnik, powodujący zakłócenia niektórych podstawowych zjawisk fizycznych, głównie elektrycznych. Dopóki laboratoria nie znajdą sposobu na uporanie się z efektem Śmierci Elektronicznej, dopóty ludzkość w starciu z Cieniem będzie w defensywie. A nowe, elektroniczne technologie wydają się być obiecującą bronią w walce z Nieznanym. Pozostaje czekać i mieć nadzieję, że wystarczy czasu na znalezienie rozwiązania.
Tymczasem po drugiej stronie globu, na Pacyfiku, II Wojna Światowa trwa w najlepsze i jej końca nie widać. Zjednoczone Królestwo, a z nim reszta krajów Wspólnoty, które z powodu krytycznej sytuacji na Wyspach Brytyjskich zostały zmuszone do wycofania większości sił z regionu zawarły gorzki, dziesięcioletni rozejm z Cesarstwem Japonii. Ale Stany Zjednoczone, choć puszczone przez sojuszników,nie zamierzały wycofać się z wojny. Znajdowały się wtedy u szczytu potęgi wojskowej i ekonomicznej. Cień ze swoimi hordami ożywieńców był daleko, w Europie, przewaga technologiczna i materiałowa USA nad Japonią - miażdżąca. Co więc mogło stanąć na przeszkodzie pewnemu zwycięstwu? Tym czymś okazałą się być tradycyjna, japońska wiara w przewagę Ducha nad materią. Kraj ludzi oddających fanatyczną cześć Cesarzowi, wierzących w jego boską naturę i bez wahania oddających za niego życie dla kraju i dla Cesarza. Nauczonych wiary w dwoistą - materialną i duchową - naturę świata, przyjmujących nadnaturalne przymioty i zjawiska jako rzecz oczywistą. Magia, czary, cuda, smoki, duchy i umarli wstający z grodów? Ależ naturalnie. Ze wszystkich cywilizowanych, zaawansowanych technologicznie na zachodnią modłę narodów świata, chyba tylko Japończycy przyjęli nową rzeczywistość z absolutnym spokojem i całkowitym zrozumieniem. Tym większym, że na obszarze pozostającym we władaniu Cesarstwa Japonii, stan rzeczy zdawał się faworyzować Japończyków i udowadniać ich przewagę moralną i duchową nad długonosymi gaijinami. Choćby dlatego, że nie występuje tam efekt Śmierci Elektronicznej w takiej postaci, jak w innych częściach globu. Owszem, aparatura elektroniczna odmawia posłuszeństwa i co więcej: odmawiają posłuszeństwa również silniki elektryczne, spalinowe i parowe. Ale tylko te, które nie są japońskie! Pojazdy, samoloty i okręty walczące pod znakiem Wschodzącego Słońca, poruszają się swobodnie po obszarze pozostającym pod japońską kontrolą. Co więcej: na tym samym obszarze efekt Śmieci Elektronicznej nie działa na japońskie urządzenia elektroniczne! Co innego, gdy znajdą się poza granicą strefy. Czy można więc sobie wyobrazić bardziej komfortową sytuację dla wyczerpanego wojną kraju samurajów, jeszcze niedawno stojącego w obliczu nieuchronnie zbliżającej się klęski? Dopóki na maszyny aliantów działał efekt Śmierci Elektronicznej, nie trzeba obawiać się żadnej inwazji na japońskie wyspy Pacyfiku. Do tego, po zawarciu rozejmu z krajami Wspólnoty Brytyjskiej, zabezpieczono wrażliwą flankę od strony lądu. A że Związek Radziecki po panicznym exodusie za Ural pogrążył się w ogniu wojny o schedę po Stalinie, oddaliło się też zagrożenie ze strony Armii Czerwonej. Mając zabezpieczone wszystkie granice, armie japońskie dotąd walczące w Chinach ze zmiennym szczęściem, teraz nieustępliwie prą w głąb Kraju Środka. Pokonały już wojska Kuomintangu, które bez pomocy ze strony Aliantów poszły w rozsypkę. Opór stawiają jeszcze komuniści Mao Tse-tunga, ale ich szanse maleją z miesiąca na miesiąc. Gdyby jeszcze tylko Amerykanie zgodzili się zawrzeć pokój... Zwłaszcza, że przecież na Pacyfiku panuje patowa sytuacja. USA nie mogą zaatakować, bo jak tylko znajdą się w strefie japońskiej, silniki ich okrętów i samolotów dotyka efekt Śmierci Elektronicznej. Japonia również nie może podjąć akcji ofensywnych, bo gdy tylko jej osłabiona flota i lotnictwo znajdą się poza japońską strefą wpływów, padną ofiarą floty amerykańskiej, której przewaga liczebna nad flotą japońską jest miażdżąca. Ale Amerykanie nie zamierzają zawierać pokoju. Ponieważ nie mogą posyłać na japońskie terytorium floty nawodnej ani lotnictwa, zbudowali największą na świecie flotę okrętów podwodnych i korzystając z faktu, że Śmierć Elektroniczna nie ma miejsca pod powierzchnią otwartego morza, sieją chaos i zniszczenie na wewnętrznych liniach komunikacyjnych Cesarstwa. Zdarzyło im się nawet ostrzeliwać Tokio. Tylko czy to wystarczy, by zmusić dumny, wyspiarski naród do bezwarunkowej kapitulacji? Wątpliwe.
Po wycofaniu się Zjednoczonego Królestwa z wojny na Dalekim Wschodzie, stosunki między Brytyjczykami, a pozostawionymi samym sobie Amerykanami, gwałtownie się pogorszyły. Za to stosunki z Japonią nabrały pozorów sztywnej ogłady. A Kierownictwo Operacji Specjalnych spogląda ciekawskim okiem w stronę Kraju Kwitnącej Wiśni. Chętnie wysłałoby do Tokio nieoficjalną misję specjalną z nadzieją znalezienia wskazówek pozwalających na lepsze zrozumienie reguł rządzących nową rzeczywistością, z czym Japończycy wydają się nie mieć najmniejszych problemów. I kto wie? Może nawet znaleźć klucz do rozwiązania problemu Śmierci Elektronicznej. Gdyby tak jeszcze przy tym udało się nawiązać cichą współpracę przeciwko Cieniowi: ileż to by otworzyło nowych możliwości!
I na koniec: kim są bohaterowie graczy?
17 sierpnia 1944 roku premier Zjednoczonego Królestwa Winston Churchill stanął przed koniecznością rozwiązania Kierownictwa Operacji Specjalnych (SOE) - tajnej agencji powołanej do prowadzenia działań sabotażowych na terenie okupowanej Europy. Kiedy zamiast Niemców kontynentem włada Cień, SOE po prostu przestało być potrzebne. Z drugiej strony, służba ta była dotąd oczkiem w głowie premiera, ciesząc się dużą niezależnością od wojskowych służb specjalnych i pozostając pod niemalże bezpośrednim wpływem Pierwszego Ministra. Słynąca z nieortodoksyjnych metod działania, zatrudniająca ludzi wielu narodowości - nieraz o wątpliwej reputacji - potrafiła działać skutecznie w miejscach i sytuacjach, w których wojsko nie było w stanie osiągnąć zadowalających rezultatów. "Krnąbrni, zadziorni, ale można na nich polegać" - zwykł mawiać Churchill o "Chłopcach z Baker Street", bo takiej nazwy potocznej używali ludzie wtajemniczeni w działalność agencji (siedziba SOE mieściła się na Baker Street, gdzie mieszkał powieściowy detektyw Sherlock Holmes i jego pomocna banda ulicznych łobuziaków, znanych właśnie jako Chłopcy z Baker Street). Żal było marnować potencjał drzemiący w sprawnie działającej agencji, z rozbudowaną bazą szkoleniową w Zjednoczonym Królestwie i placówkami agentury rozrzuconymi po świecie. Z zastępem utalentowanych ludzi rozmaitych specjalności, o otwartych umysłach, śmiałych i gotowych do nawet najbardziej nieprawdopodobnych akcji. Po namyśle, zamiast rozwiązać SOE, premier przydzielił agencji nowe zadania. Zadania, które i tak należało podjąć, a które do tej pory próbowały na własna rękę wykonywać inne służby, z mizernym jak na razie skutkiem. Właśnie w postaci agentów SOE wcielają się grający w 1947 RPG.
Jakie czekają na nich zadania? Przede wszystkim to jedno najważniejsze: poznanie natury nowego, nadprzyrodzonego przeciwnika i wypracowanie skutecznych metod jego eliminacji. Do tego wykrywanie i zwalczanie w zarodku wszelkich emanacji Cienia na Wyspach Brytyjskich: od ożywieńców, poprzez zrobaczywiałych kultystów Cienia (czym jest "zrobaczywienie", wyjaśnię później), na mitycznych stworach skończywszy. Wyszukiwanie i gromadzenie reliktów przeszłości mających działanie mistyczne. Badanie mistycznych zjawisk, miejsc i stworzeń, a jest ich niemało i z każdym dniem przybywa więcej.
Nie są to zadania łatwe, a już na pewno ani przyjemne, ani bezpieczne. Ożywieńcy (ghule, krauty, wygrzebańcy, kościeje czy jak jeszcze nazywani są zmarli ludzie, po śmierci przepoczwarzeni w krwiożercze potwory) są silni, szybcy i wytrzymali. Na dobrą sprawę nie posiadają ludzkiego odpowiednika organów wewnętrznych. Można wpakować im w bebechy magazynek pocisków z pistoletu maszynowego, a nie zrobi to na nich żadnego wrażenia. Owszem, granaty, miny, pociski burzące wystrzeliwane z Piata czy innej broni ciężkiej, dzięki masywnym obrażeniom załatwiają sprawę, ale to dobre tylko w otwartym terenie. A jeśli spudłujesz, w następnej chwili znajdziesz się bezbronny oko w oko z drapieżnym stworem, którego widok kłów i pazurów jeszcze długo śni się po nocach tym, którzy mieli okazję je zobaczyć i przeżyć. Właśnie dlatego agenci tak chętnie sięgają po broń białą. "Pamiętaj: nie uderzasz mieczem, a siłą swego Ducha. Miecz jest tylko przekaźnikiem - równie dobrze mógłbyś użyć na kraucie kilofa czy łopaty. Tyle, że miecz jest szybszy i bardziej elegancki" - zwykł mawiać instruktor sztuk walki SOE, Narpa Prahn. Święte słowa. Mistrz Prahn, kiedy jest w dobrym humorze i uzbrojony w tradycyjne, nepalskie kukri, jedną ręką radzi sobie z najstraszniejszym nawet ożywieńcem.
Co do ludzi, którzy z własnej woli wybrali Drogę Cienia - a jest ich wcale niemało - to zarówno ostrze jak i kule są jednakowo skuteczne. Ale już sama rzecz dużo, dużo trudniejsza, bo ludzka inteligencja i przebiegłość w połączeniu z nadprzyrodzonymi mocami czerpanymi prosto z Cienia tworzą prawdziwie zabójczą mieszankę. Jeśli jeszcze wziąć pod uwagę fakt, że większość tych, którzy dobrowolnie przechodzą na mroczną ścieżkę nie jest do końca... hm... normalna? I że cele, które pragną osiągnąć oraz pragnienia, jakie chcą zaspokoić, w większości przypadków ocierają się o psychozę?
Pierwsza podróż tunelami teleportacyjnymi cyklicznie otwierającymi się w Stonehenge - to agenci SOE. Wyprawa na kontynent, do pogrążonego w Cieniu tureckiego Konstantynopola po spoczywające w podziemiach świątyni Hagia Sofia notatki Świętego Konstantyna - to agenci SOE. Polowanie na szczenię Sfinksa - znowu agenci SOE. I jeszcze wiele innych, podobnych zadań w różnych stronach świata czeka na Bohaterów Graczy. Nic, tylko przypasać miecz, chwytać w rękę wiernego Stena i hajda, na potwory!
PS. Skłamałem: wcale nie było krótko. Jak się już raz zacznie pisać, to trudno się zatrzymać.