Zresztą nie jest konieczne "zainteresowanie" bogów, dużo częściej okoliczności rozpoczęcia życia wygnańca są bardziej prozaiczne. Konflikt z wodzem, niechęć do oddania łupu, ateizm, zbrodnia. Większość nieszczęśników Kurhani zabijają na miejscu, ale wielu uchodzi z życiem mimo pogoni. Ponieważ tak Norska jak i stepy to nieodmiennie niebezpieczne krainy, uciekinierzy zawsze w końcu kierowali się na południe, ku cywilizowanym ziemiom Kisleva. Pamiętajmy, że grabieżcy to też ludzie. Mają marzenia, pragnienia i słabostki. Potrafią pożądać zemsty, nawet za cenę zdrady...
Geneza
Wojna na pograniczu trwa od zarania kislevskich dziejów. Od tego czasu przez granicę przemykali, pojedynczo czy całymi watahami, ludzie, dla których zabrakło miejsca na północy. Faktem jest, że rzadko były to liczne grupy, ale bywało, iż trzeba było angażować nawet znaczne siły do ich przechwycenia. Car nazwany później Jarosławem Mądrym wpadł na śmiały, lecz szalenie kontrowersyjny pomysł. Rozesłał gońców oferując banitom z północy: amnestię, wolność, zachowanie posiadanych dóbr oraz zezwolenie na osiedlenie się w Kislevie. W zamian żądano porzucenia wiary w Mrocznych Bogów, służby na każdorazowe wezwanie i oddania się pod protekcję (ale nie zależność feudalną!) zakonów rycerskich działających w Kislevie.
Odzew przeszedł najśmielsze oczekiwania cara i jego doradców, tylko osoby szczególnie „bogobojne” nie skorzystały z oferty. Nie mogli tego zrobić również naznaczeni piętnem Chaosu i oczywiście szamani. Kurhani są szalenie pragmatyczni, a oferta pozwalała: zakończyć tułaczkę i spokojnie osiąść, a w razie wojny, przy odrobinie szczęścia - wyrównać rachunki. Zresztą alternatywą była niemal pewna śmierć z ręki Kislevitów. Tych, którzy przystali na służbę, nazwano Vitingami - od słowa vitigo, które w języku klasycznym oznacza ludzi wolnych.
Jarosław Mądry nie próbował tworzyć jednostek nadając im jakiś jeden odgórny regulamin, wszak sposoby walki plemion norsmeńskich różnią się od taktyki ludów ze stepów. Dlatego banici Bearsolingów czy Skaelingów i im podobnych, tworzą oddziały ciężkiej piechoty, albo załogi okrętów. Natomiast wygnańcy ze szczepów takich jak Kule czy Dolganie to lekka kawaleria lub konni łucznicy.
Podobnie jest z uzbrojeniem. Vitingowie na ogół walczą orężem, jaki jest zwykle używany przez plemię, z którego się wywodzą. Kawaleria używa dwustronnych włóczni sulic, a także łuków refleksyjnych. Broń boczą, stanowią miecze i ciężkie kordy. Piechota najczęściej walczy toporami, nadziakami, szerokimi mieczami lub korbaczami. Niemniej Vitingowie żyjąc wśród Kislevitów zaadoptowali wiele z ich uzbrojenia i taktyk. Upowszechniło się wśród nich użycie łuków, ale i kuszy. Podobnie jak ich gospodarze używają zatrutych lub wyposażonych w zadziory strzał i bełtów. Przejęli szablę i koncerz. Zamiast noży chętniej używają sztyletów, a zwłaszcza dag i puginałów.
Szczególnie wyróżniają ich pancerze, a dokładnie rzecz biorąc jakość ich wykonania. Jakby na to nie spojrzeć, służba dla Kisleva pozwala im na dostęp nie tylko do bardziej zaawansowanych technicznie zbroi, ale i do materiałów takich jak wysokiej jakości żelazo czy stal. Vitingowie nadal używają pancerzy (brygantyny, zbroje lamelkowe czy kolczugi), a głowy osłaniają barbutami przyozdobionymi rogami czy kolcami. Jednak są one wykonane z dużo lepszych materiałów niż tradycyjny w ich plemionach spiż, brąz czy niskiej jakości żelazo. Służąc nowym panom zaakceptowali również tarcze wzoru nieznanego w ich rodzinnych stronach. Chodzi o tzw. pawężki. Są one wykonane w kształcie normalnych pawęży, lecz dużo mniejsze. Dla odróżnienia od przeciwników, w czasie kampanii Vitingowie malują na nich znak "V", właśnie od słowa vitigo. Często znak ten jest wymalowany również na ich twarzach.
To nie przypadek, że car nakazał formowanie oddziałów Vitingów przy zakonach rycerskich, gdyż stanowią doskonałe uzupełnienie dla ciężkozbrojnego rycerstwa. Zakony formując swoje oddziały wymuszają żelazną dyscyplinę - dotyczy to także oddziałów renegatów. Daje to dodatkową korzyść, ponieważ zdyscyplinowane oddziały wywołańców daleko przewyższają pod względem sprawności bojowej odpowiadające im jednostki ich ziomków. To jednak nie wszystko. Zakony gwarantują właściwe zachowanie się banitów. Nie jest tajemnicą, że vitingowie nie cieszą się popularnością. Zakonni mają bardzo jasne rozkazy - w przypadku wahania ze strony Vitingów zakonnicy mają wybić ich do nogi. Co ciekawe nigdy nie trzeba było tego rozkazu wykonać. Wydaje się to zdumiewające zwłaszcza, że brak zaufania do Vitingów, jest rzeczą naturalną. Są oni ciągle inwigilowani i obserwowani, a za najmniejszy ślad nielojalności, kieruje się ich na najgorsze odcinki. Nawet ludność Kisleva, albo odmawia im pomocy, albo pomaga ze strachu. Mimo to nigdy, w ich oddziałach nie doszło do buntu, nigdy też się nie poddali. Zdarzały się przypadki ucieczki z bitwy, jednak w mentalności Vitingów to przejaw sprytu, a nie tchórzostwo. W końcu po co toczyć przegrana bitwę skoro można uciec, przyczaić się i uderzyć kiedy wróg, będzie leżał pijany zwycięstwem. Zresztą ta cecha jest wspólna dla większości oddziałów Kisleva, które są zorganizowane i uzbrojone w taki sposób, by w razie niepomyślnego rozwoju bitwy sprawnie odskoczyć.
Taktyka walki
Trudno przecenić rolę Vitingów, gdyż są to żołnierze doskonale znający taktykę przeciwnika. To dzięki nim uniknięto dużo pułapek i przewidziano wiele manewrów i najwymyślniejszych forteli. Nadto są to wojownicy, którzy do prowadzonej walki mają bardzo osobisty stosunek, co skutkuje niezrównaną zajadłością i okrucieństwem. Często przesłuchiwanym jeńcom grozi się, że zostaną wydani Vitingom, co oznacza powolną śmierć pełną męczarni.
Renegaci nigdy się nie poddają, ani nie zdradzają, jako byli Kurhani świetnie wiedzą, że zapewnienia, obietnice i przysięgi, wśród ich byłych współplemieńców, są niewiele warte. W perspektywie jest za to wyjątkowo długotrwała i pełna bólu kaźń i to nawet jak na standardy północnych ludów. Jako żołnierze znający język, teren i obyczaje, są wspaniałymi zwiadowcami i dywersantami. W tych kwestiach budzą uznanie nawet u elfów czy Ungołów. To na Vitingach leży w znacznej mierze ciężar wojny pogranicznej.
Często spotykanym wybiegiem "morskich" Vitingów jest wpłynięcie do wrogiego fiordu okrętem udającym wracający z wyprawy drakkar lub statek sojuszniczy, a następnie niespodziewany atak na zebranych na brzegu. W tym czasie inne statki zespołu stoją ukryte gdzieś za skałami, czekając na rozpoczęcie ataku. Łódź wpływająca z daleka jest nie do odróżnienia, a kiedy podpłynie, jest już na to za późno.
W połączeniu z tym fortelem, Vitingowie stosują oryginalną taktykę - każdy żołnierz ma łuk lub kuszę. Jeżeli nawet obrońcy przejrzą podstęp to i tak spadnie na nich grad pocisków. Jest on kierowany nie na całą długość umocnień, ale tylko na wybrany punkt. Powoduje to zepchnięcie obrońców z danego odcinka i umożliwia przeprowadzenie szturmu niemal z marszu. Sytuację napadniętych pogarszają także prymitywne umocnienia. Odmianą tej taktyki jest pozostawienie na brzegu zwiadowców, którzy będą obserwować wrogą miejscowość, aż nie przybędą z wyprawy statki. Wówczas informują o tym np. zapalając ognisko na brzegu. Atak następuje, gdy Kurhani świętują w najlepsze i trzeba przyznać, że takie działanie jest wyjątkowo skuteczne. Nie dość, że likwiduje się w łatwy sposób większość wojowników to jeszcze można położyć łapy na ich łupach. Niejedno takie święto w nadbrzeżnej osadzie, zamieniło się w czerwoną od krwi i ognia noc. Wiele wracających kurhańskich okrętów zastało na brzegu jedynie pogorzelisko i trupy powbijane na pale.
Trochę inaczej wygląda sposób walki prowadzony przez "stepowych" Vitingów. Unikają oni wiązania się w długie bitwy, a ich celem jest raczej stworzenie pasa spalonej ziemi, którą będzie trudno przebyć hordom ich byłych pobratymców. Zwykle są to więc dalekie rajdy w głąb wrogiego terytorium. Z zasady maszerując w trakcie takiej wyprawy zabijają każdą napotkaną osobę. Powody są trzy: są na terytorium wroga, więc jest to potencjalny przeciwnik, martwi nie mówią (no przynajmniej większość z nich), a więc nie powiedzą kto daną drogą przechodził, dokąd zmierzał, ani jak uzbrojona i liczna była to formacja. Wreszcie dobrze, gdy będzie wyprzedzał ich strach. Przerażeni ludzie widzą zwykle więcej wrogów. Nadto ludność obawiając się nadejścia Vitingów, bierze nogi za pas i blokując szlaki, utrudnia przemarsz wrażego wojska. Jeśli banitom uda się dopędzić taką kolumnę uciekinierów, to jeszcze lepiej. Porozbijane wozy i trupy nie dość, że blokują przejście to jeszcze obniżają morale. Szlak vitingów znaczą najczęściej zabici, zatrute studnie, zrabowana żywność oraz spalone wsie i osady. Po ich przejściu zostaje tylko spalona ziemi. Celem utrudnienia pościgu Vitingowie wzniecają pożary lasów i łąk. Z zasady z premedytacją podpalają pastwiska by utrudnić wrogiej kawalerii zaopatrzenie. Niszczą to, czego nie mogą, lub nie zamierzają zabrać. Nigdy nie wracają po swoich śladach - przecież to wyniszczony teren.
Dzień chwały
Vitingowie podobnie jak wiele innych formacji, wsławili się w czasie Burzy Chaosu, a dokładnie w trakcie oblężenia Erengradu. Należy pamiętać, że była to olbrzymia operacja morsko-lądowa. Gdy piekielne działa i czarnoksiężnicy zaczęli kruszyć mury broniącego się miasta, a na zatoce zaroiło się od długich łodzi, oczywistym stało się, że zbliża się generalny szturm. Dowództwo Erengardu twardo stało na ziemi i podjęło decyzję o próbie przełamania blokady, celem ewakuacji najwartościowszych jednostek i ludności cywilnej.
Rozkaz przełamania blokady otrzymali Vitingowie pod dowództwem komtura Hansa von Hellermana. Żołnierze niezwłocznie przygotowali do walki swoje okręty, jednostki bliźniacze do tych, jakich używali najeźdźcy. Plan był prosty: eskadry renegatów miały uderzyć na blokadę morską i związać okręty przeciwnika walką. Pozostałe statki wykorzystując zamieszanie, miały wydostać się z portu i odpłynąć w konwoju kursem na Marienburg. Wszystko wskazywało na to, że los wywołańców, którzy zostali wybrani do tej operacji jest przesądzony, gdyż przewaga liczebna wroga była przygniatająca.
Rankiem załogi okrętów kurhańskich ujrzały niecodzienny widok - Vitingowie spięli łańcuchami swoje okręty rezygnując z prędkości i zwrotności, w zamian tworząc potężną pływającą platformę. Nie można było wpłynąć między ich okręty i możliwy był tylko atak na zewnętrzne statki. Kurhanom nie brakowało odwagi, zaatakowali stawiając na przewagę liczebną. Vitingowie mieli sprzyjający wiatr, a każdy z nich kuszę lub łuk. Z racji szyku nie trzeba było przy wiosłach wielu ludzi, na napastników spadł więc gard zapalonych strzał i bełtów. Co gorsza ostrzał koncentrowano na dużych łodziach. Już wkrótce nacierający byli zmuszeni wymijać palące się okręty lub jednostki, które utraciły zdolność manewrowania, bo ich załogi zostały po prostu wybite. Preferujący walkę wręcz Kurhani nie mieli dostatecznej liczby łuków by nawiązać skuteczną walkę dystansową.
Ci, którym udało się abordażować platformę, stawali przed nowym problemem. Vitingowie byli lepiej opancerzeni i lepiej zgrani, ponadto mogli ściągać posiłki z głębi swojej formacji. Abordażujący okręt był w zasadzie zdany sam na siebie. Już wkrótce kolejną przeszkodą dla atakujących stały się statki, których przetrzebione, zdemoralizowane załogi usiłowały ujść z bitwy. Zaczęło dochodzić do przypadkowych zderzeń, gruchotały się kadłuby, a wojownicy wpadali do lodowatej wody. Dowodzący kurhańskimi okrętami zar Kheregan Czerwonooki obserwował przebieg bitwy z bezsilną wściekłością. Choć był przekonany o tym, że w końcu zdobędzie platformę, to zdawał sobie sprawę, że ponosi niewspółmiernie duże straty w porównaniu ze swoimi wrogami. W pewnym momencie zobaczył wychodzącą z erengradzkiego portu eskadrę okrętów i zrozumiał, że dał się nabrać na jeden z najstarszych forteli. Wydał rozkaz natychmiastowego ataku na wypływające statki. Był to błąd. Statkami były kogi o dużo wyższych burtach niż wojenne łodzie Kurhanów, a ponadto były uzbrojone w działa.
Kurhani porzucili platformę i ruszyli w stronę konwoju. Vitingowie odczepili okręty skrajne, które uległy zbyt poważnym uszkodzeniom. Przerzucili na nie zwłoki swoich poległych towarzyszy i podpalili czyniąc z nich brandery. Rannych ewakuowano w głąb platformy i zasypano pociskami atakujących konwój. Działa kog plunęły ogniem. Kurhańskie knorry i drakkary znalazły się między młotem a kowadłem. Kamienne kule darły z łatwością lekkie kadłuby okrętów, a na załogi sypał się grad pocisków tak z platformy jak i z kog. Straty Kheregana rosły w zastraszającym tempie. Gdy dochodziło do abordażu, okazywało się, że trzeba pod ostrzałem wspiąć się na wysoką burtę kogi.
Kurhański dowódca nie miał wyjścia, nakazał przerwanie ataków tak na konwój jak i na platformę. Skoncentrował się na ataku na port i dołączył do trwającego właśnie lądowego szturmu miasta. Keregan za bitwę zapłacił głową, którą Archaon ściął mu osobiście. Pan Końca Czasów jeszcze długo potem nie odważył się na poważniejszą akcję morską, będąc pod wrażeniem bitwy morskiej pod Erengradem. Konwój dotarł bezpiecznie do wyznaczonych portów. Vittingowie po wyminięciu przylądka rozkuli łańcuchy i na wysokości rybackiej osady Guseldorff, stoczyli kolejną bitwę z okrętami, które odważyły się ich ścigać. Teraz jednak miały już wsparcie konwoju, pełne obsady i wysokie morale dzięki świeżo odniesionemu zwycięstwu. Zadali Kurhanom kolejną klęskę. Potem walczyli w niezliczonych bitwach i kampaniach przez całą Burzę Chaosu walnie przyczyniając się do klęski Archaona i jego armii.