» Recenzje » Varia #22

Varia #22


wersja do druku

In Seriavaria Veritas #27: #2

Redakcja: Mały Dan

Varia #22
W drugiej części "seryjnego" zestawienia dorzucamy serie połączone tylko tym samym wydawcą (Wielka Kolekcja Komiksów Marvela - ta kolekcja wychodzi w takim tempie, że jej kolejne trzy tomy nie załapały się do Vielkiej Varii Komiksów Marvela), numery kończące (np. Kick-Ass #3), środkowe (np. Fistaszki)  lub zaczynające (np. Powstanie #1). Jeśli zastanawiacie się nad rozpoczęciem zbierania którejś z nich, to może to zestawienie pozwoli Wam podjąć w końcu decyzję. Jeśli jedną z poniższych serii porzuciliście w połowie drogi, zerknijcie czy jednak czasem nie jest warto do niej wrócić.

 

Spis treści:

  • Wampir #1
  • Detective Comics #27: Batman
  • Kick Ass #3
  • WKKM #54: Wolverine - Staruszek Logan
  • WKKM #55: Tajna Inwazja
  • WKKM #56: Doktor Strange - Przysięga
  • Powstanie #1: Za dzień, za dwa
  • Profesor Filutek #1: 1948-1966
  • Fistaszki Zebrane #11: 1971-1972
  • Wiedźmin #1: Dom ze szkła
  • Incognito #1
  • Sons of Anarchy #1

 

 

Wampir #1 

Joann Sfar do tego stopnia uwielbia światy komiksowe, które tworzy, że nie potrafi się powstrzymać przed ich mieszaniem i przedstawianiem bohaterów jednej opowieści protagonistom kolejnej. Na karty Wampira zaprosił całą ferajnę z Małego Świata GolemaProfesora Bella, a i dla Kota Rabina znalazło się miejsce (choć tylko powierzchownie, bo Imhotep i Afrodittiki tylko aparycją przypominają bohaterów tamtego komiksu).

Joan Sfar uwielbia także opowiadać o miłości i relacjach "międzywszelkich". Tak: "międzywszelkich". Najlepszym określeniem tego komiksu jest nazwanie go "bestiariuszem miłości". Bo chociaż punktem wyjścia są dla niego dramaty, wzloty i upadki ludzkie, to dla podkreślenia efektu dramatycznego i znaczeniowego woli o tych kategoriach opowiadać na przykładzie relacji, w których ludzie stoją na równi obok wampirów, laskołaków, stworów i potworów rozmaitych oraz bliżej niezidentyfikowanych bytów. Wrzucenie niezwykłych postaci w magiel ludzkich rozterek pozwala nam spojrzeć inaczej, może trochę z zewnątrz, z dystansem, na nas samych i na głupoty czy szaleństwa przez nas wyczyniane. W ten sposób Sfar buduje nie tylko dramatyzm, ale też nieoczywisty i dyskretny humor. Komizm wynika po równo z odniesień do innych światów (Pamiętacie, dlaczego kot rabina gadał? Bo zjadł papugę. A jak sobie z tego - i z samego siebie, w gruncie rzeczy - żartuje w Wampirze Sfar? Ano tak, że jego kot-bliźniak, Imhotep, ma w uchu Sumienie wampira Fernanda jakby był to brud, który w niemytym uchu się gromadzi...), jak i z zapełniania świata przedstawionego tego komiksu np. robiącymi zakupy w supermarkecie ghoulami. Ot tak. Po prostu.

I tak właśnie opowiada Sfar, sięgając po Wampira zakochanego w mandragorze Lio, Człowieka Drzewo mającego ochotę na tę samą mandragorę czy też wysyłając bohaterów na Graveyard Party. To wszystko jest niezwykłe, a dzieje się u Sfara, jak gdyby nigdy nic.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Nota: 10 (pełna recenzja - Mały Dan)

 

Detective Comics #27: Batman

To zeszyt oznaczony jako The New 52, stanowiący darmowe wydanie specjalne z okazji 75 lat, które w zeszłym roku stuknęły Gackowi. Zawiera przedruk oryginalnej historii z Detective Comics #27, w której zadebiutował Batman - The Case of the Chemical Syndicate (Bill Finger/Bob Kane), jej współczesną wersję (w wykonaniu zespołu Meltzer, Hitch, Baron i Eliopoulos), Twenty Seven (Snyder/Murphy) oraz preview przeróbki oryginalnego The Case of the Chemical Syndicate (Meltzer/Kidd).

The Case of the Chemical Syndicate nie jest porywającą opowiastką (chciwość jednego ze wspólników w interesach prowadzi go do zamordowania pozostałych partnerów i gdyby nie Batman, to tak właśnie by się stało), ale pewnych wrażeń może dostarczyć porównanie sposobów opowiadania dawniej i dziś. W starej wersji Bruce Wayne na początku towarzyszy Gordonowi w śledztwie z nudy, a w nowej wychodzi za Gordonem ze swojego przyjęcia, bo go podsłuchuje (podobnie jak dzieje się w pierwszym filmowym Batmanie z Michalem Keatonem). W nowej wersji działania Batmana są ukazane w brutalniejszy sposób. Najbardziej jednak udanym elementem tej broszurki jest historyjka Twenty Seven, w której w bardzo sprawny sposób naprowadzono nas na to, że Batman to pewna idea, przekazywana z pokolenia na pokolenie.

Publikacja dla fanów i dla ciekawskich.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Nota: 5

 

Kick-Ass #3

Duet Millar/Romita po ośmiu latach zakończył serial Kick-Ass. W drugim zbiorczym wydaniu, które poznała polska publiczność, po wielkiej bitwie Hit-Girl trafiła do więzienia. Tom trzeci rozpoczyna się od listu, który przedstawiła Dave'owi na taki wypadek (pomyślany też jako epistoła "w przypadku śmierci"). Dave znajduje w nim dokładne wskazówki, jak odbić Hit-Girl z więzienia. Wraz z kumplami z Kręgu Sprawiedliwości postanawiają ruszyć do akcji. Tchórzą w ostatniej chwili, bo nie są bohaterami, a niepewnymi siebie nastolatkami w kostiumach. Kiedy Dave'owi nadarza się okazja, wyskakuje ze swojego uniformu Kick-Assa i woli oddawać się seksualnym uciechom z poznaną pewnej nocy dziewczyną, która widziała jak dostaje łomot. Kick-Ass i Hit-Girl powrócą w swoich rolach jeszcze na jedną ostatnią akcję, a potem... A potem będzie po prostu życie. Takie, do jakiego pasują.

Zakończyć serię, która postawiła od samego początku poprzeczkę bardzo wysoko, w taki sposób, aby czytelnicy nie narzekali, byłoby niemożliwe. I faktycznie, na ostatnie przygody Kick-Assa można ponarzekać, że są mniej śmieszne, mniej przesadzone, bardziej konformistyczne i przemyślane. To już nie jest gonitwa od jednej "rozwałki" do drugiej (te oczywiście są i są wyjątkowo brutalne) i geekowskie mrugnięcia okiem (jest jedno ogromne, które zastępuje wszelkie inne!), ale bardziej świadoma próba pozbierania przemyśleń na temat zabawy w superbohaterstwo. Gdyby autorzy pociągnęli historię na modłę początkową, bez próby spoważnienia, to zapewne sporo zarzutów dotyczyłoby wtórności i płytkości przekazu. Ale tak się nie stało. Choć można początkowo poczuć się lekko zawiedzionym zaproponowanym rozwiązaniem, to jednak warto chwilę pomyśleć po przewróceniu ostatniej strony. Wówczas okaże się, że choć większość zwykłych trykociarzy pokroju Kick-Assa traktowało swoje "dodane" obowiązki jako zabawę, to mogła ta zabawa czemuś jednak służyć. Na przykład szybszemu dorastaniu. Bycie superbohaterem zostało w Kick-Assie częściowo sprowadzone do jeszcze jednej młodzieżowej mody, znacznie bardziej niebezpiecznej niż wszelkie inne eksperymenty, które ciekawią nastolatków. Potencjalni superbohaterowie nie rokowali, choć wielokrotnie otrzymywali ostrzeżenia co do natury tego, w co się pakują i bolesne potwierdzenia, że się do tego nie nadają. Jaka pożyteczna lekcja mogła z tego wypłynąć na przyszłość? To jest treścią zakończenia, które poznacie lub już poznaliście, sami.

Nota: 6,5

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

 

WKKM #54: Wolverine - Staruszek Logan

Wrzućcie Logana do świata niczym po apokalipsie. W stylu Mad Maxa czy Włóczęgi (nie chodzi o klasyczny obraz z Charliem Chaplinem z 1915 roku, ale o australijską produkcję w reżyserii Davida Michôda z 2014). Niech wsiądzie do samochodu wraz ze ślepym Hawkeyem i przemierzą USA podzielone na nowe jednostki administracyjne (m.in. Krainę Hulka, Królestwo Kingpina, Norę Dooma czy Zamkniętą Strefę Mutantów), aby dostarczyć pewną przesyłkę, za co czeka ich spory zarobek. Niech Wolverine z jakiegoś powodu, związanego z tragedią z dawnych lat, nie wyciąga szponów, ale niech krew się leje gęsto, przemoc niech będzie najskuteczniejszym sposobem załatwiania interesów, a twarze twardzieli poorane bruzdami doświadczeń. Wtedy otrzymacie Staruszka Logana, czyli męską opowieść o niegościnnym świecie. W świecie, w którym superbohaterowie przegrali, ponownie zakiełkuje nadzieja. Wiadomo, to Wolvie zawsze ratował wszystkim skórę. Zatem po trzykroć: Snikt!!!

Nota: 7,5

 

WKKM #55: Tajna Inwazja

Czy też odnosicie wrażenie, że niektóre marvelowe produkcje posiadają świetny pomysł, który nazbyt często bezsensownie zostaje rozciągnięty albo bez polotu wzbogacony o nic niewnoszące wątki poboczne? Albo jedno i drugie? To tak, jakby komuś w głowie zrodził się błyskotliwy zarys historyjki, ale ten ktoś nie potrafił już nic więcej dodać i zamiast dopracować opowieść, zapełnia ją zwykłą nawalanką. To w dużej mierze przypadek Tajnej Inwazji, w której okazuje się, że zmiennokształtne Skrulle istnieją wśród superbohaterów i nie wiadomo kto jest prawdziwy, a kto jest Skrullem. Przeniknięcie w szeregi trykociarzy jest częścią ich planu inwazji. Plan dobry, pomysł na opowieść dobry, ale na tym w zasadzie koniec, bo reszta komiksu to w większości jedna wielka i nudna bójka, przerwana kilkoma niezłymi ozdobnikami. A zamiast skupić się na laserach z... wiadomo skąd, można było popracować nad zbudowaniem paranoicznej atmosfery podejrzeń "kto jest kim?". No i nad mniej oczywistym zakończeniem, które i tak zapewne zostanie zmarnowane (albo już zostało) w jakiejś kontynuacji.

Jak zwykle najzabawniejszy w WKKM okazuje się wstęp Marco M. Lupoi, w którym dyrektor wydawniczy Panini próbuje nam wmówić, że podczas lektury zadawać sobie będziemy pytania "komu ufasz?", tak jak amerykańscy czytelnicy tego komiksu. Na pewno nie ufajmy panu Lupoi, który raz po raz wypisuje we wstępach straszliwe dyrdymały...

Najlepsze w tym numerze WKKM są śliczne okładki kolejnych zeszytów w wykonaniu rysownika serii - Francisa Yu (pomińmy milczeniem bohomazowatą galerię w wykonaniu innych rysowników na końcu tomu...) i ich oldschoolowe logo oraz malowana zawartość jak z tanich kryminałów. Majstersztyk!

Nota: 3,5

 

WKKM #56: Doktor Strange - Przysięga

Życie bywa przewrotne, czytanie komiksów jeszcze bardziej. Odsądzony już niejednokrotnie przez nas od czci i wiary piszący wstępy do WKKM mister Lupoi ten jeden, jedyny raz, nie przesadził. Napisał, że Przysięga to wspaniały komiks. I tak jest.

Doktor Strange to postać, którą zawsze widzieliśmy w komiksach Marvela przy okazji "zadymy", w którą wplątany był jakiś inny bohater. Pierwszy raz mamy okazję śledzić historię z nim w roli głównej. Jest to opowieść o tym, jak Doktor Strange próbuje ocalić życie swojego asystenta, Wonga, który ma raka mózgu. Można tego dokonać za pomocą pewnego specyfiku, który Strange'owi zostaje skradziony. Przy pomocy Nocnej Pielęgniarki i walczącego z chorobą Wonga, Strange staje do walki nie o losy świata (choć w pewnym sensie także i o losy świata), ale o życie bliskiego mu druha. Być może zadane pytanie "czy lek na wszystko nie jest bardziej przekleństwem niż błogosławieństwem?" wyda się niektórym naiwne, ale ze sposobu, w jaki opowiedziano historię, przebija ogromna szczerość, tak jakby któryś z autorów (zapewne scenarzysta Vaughan) miał do czynienia z podobnym dramatem nieuleczalnej choroby (w rodzinie? wśród przyjaciół?). Idealistyczna postawa i chęć uratowania wszystkich musi zostać skonfrontowana z racjonalnym pytaniem o konsekwencje uzdrowienia całej ludzkości...

Doktor Strange - Przysięga to komiks zabawny (polecam scenę otwierającą z Iron Fistem w poczekalni u Nocnej Pielęgniarki - jeśli Wam się nie spodoba, to znaczy że to komiks nie dla Was) i sprawny. Główny bohater to osobowość, która ciągnie historię. Zdaje się, że jego magiczne triki z czarującymi rękoma działają też na czytelników.

Nota: 7

 

Powstanie #1: Za dzień, za dwa

Marzena Sowa napisała, a Krzystof Gawronkiewicz narysował. O powstaniu warszawskim. Pomysłem autorów na opowiedzenie o tym robiącym niezwykłą karierę narracyjną krwawym wydarzeniu z historii Polski jest zrelacjonowanie historii miłosnych na tle zniszczonego miasta w przeddzień wybuchu powstania (a w drugim tomie zapewne w czasie jego trwania). Alicja jest zakochana w Edwardzie, który stara się trzymać z dala od kłopotów. Krystyna wychodzi za mąż za Romana, który prowadzi różne akcje dywersyjne. Alicja i Krystyna są siostrami. Obserwujemy jak stopniowo, pod wpływem Romana, Edward zaczyna wciągać się w walkę, przestaje być bierny. Możemy wręcz wyczuć, że dojdzie do jakiegoś dramatu.

Duet Sowa/Gawronkiewicz chciał chyba powiedzieć coś o powstaniu w sposób nieoczywisty i nieoklepany, ale zdaje się, że nie zawsze wychodzi z założeń obronną ręką. Udaje się to, kiedy widzimy próby mieszkańców Warszawy, aby żyć normalnie mimo wojny (spotkania przy kolacji, opowiadanie żartów). Udaje się w momentach narracyjnych rozmyślań Edwarda i Alicji w scenie otwierającej komiks. Udaje się poprzez zbudowanie kontrastu kolorystycznego między szaro-czerwonym zniszczonym miastem i kolorowym polem-zagajnikiem z ostatnich stron, kiedy czwórka głównych bohaterów rozmawia o przyszłości. Zdaje się, że autorzy estetycznie odwracają mechanizm "najciemniej jest przed wschodem słońca" na "najbardziej kolorowo jest przed największą tragedią", aby zbudować napięcie narracyjne, które posłuży uwypukleniu tego wszystkiego, co czeka bohaterów komiksu. Nie udaje się natomiast, co rzutuje całościowo na odbiór motywacji i rozwoju wydarzeń, przekonująco i niełopatologicznie przekazać wielkich mądrości życiowych. Drażni, kiedy Alicja mówi do Edwarda "Wojna nie skończy się tylko dlatego, że ty tak chcesz" albo kiedy Roman próbuje przekonać Krystynę i Edwarda, że walka ma sens. W tych momentach wychodzi z warsztatu scenarzystki to, co irytowało w jej wykonaniu w Marzi - infantylizujący modus operandi jako metoda twórcza.

Nota: 6 (pełna recenzja - Camillo)

 

Profesor Filutek #1: 1948-1966 

Na MFKiG 2014 Leszek Kaczanowski zapowiadał pierwszy zbiorczy tom pasków z Filtukiem na około 20 października. A jednak album ten trafił do nas ze sporym opóźnieniem, bo dopiero pod koniec grudnia 2014, Oczywiście czekać było warto. O udostępnionym w formie darmowej publikacji Filutku reklamowym pisaliśmy już w Varia. Tym razem otrzymujemy album z prawdziwego zdarzenia, który zbiera paski z osiemnastu lat. Podzielono je rocznikami i umieszczono w układzie pionowym (tak jak ukazywały się w Przekroju) po sześć na jedną stronę. Album dodatkowo zawiera wstęp Adama Ruska, który wpisuje przygody Profesora w szerszy kontekst paskowy, sugerując pewne lengrenowe inspiracje oraz wstęp wydawcy, Leszka Kaczanowskiego, który wyjaśnia szczegóły techniczne publikacji i podjęte decyzje edycyjne (na przykład zachowanie powtórzonych pasków, różniących się kilkoma zaledwie szczegółami).

Jak Filutek sprawdza się w większej objętości? Oczywiście najlepiej podzielić sobie oglądanie (bo paski zawierają śladowe ilości tekstu) na etapy, a nie łykać wszystko na jeden raz. A to dlatego, że nasz Profesor jest bohaterem przygód prostych, acz dosyć sympatycznych, w których raz zachowuje się jak dziecko, a raz jak zdziwaczały staruszek. Czasami brakuje mu pomysłu do tego stopnia, że bezmyślnie naśladuje innych (noszenie koszuli w czerwoną kratę, bo taką zobaczył u kogoś na ulicy), a czasami wykazuje się polotem i inwencją (linę przy przyciąganiu przecina niczym przecięty został węzeł gordyjski). Bywa pomocny (wskazuje ulicznemu lodziarzowi, gdzie może zarobić - przy wyjściu ze szkoły, kiedy kończy się rok szkolny), bywa złośliwy (na przykład przy wieszaniu abstrakcyjnego obrazu), bywa praktyczny (szukając ochłody na plaży, kładzie się w cieniu tęgiej plażowiczki). Do rangi czarodziejskiej różdżki urasta nieodłączny parasol, a drugim nieodłącznym rekwizytem jest melonik. Filutek mieści w sobie tyle postaw i zachowań, że najlepiej charakteryzują go niezwykłe jak na jego wygląd czyny. Dlatego nie jest everymanem, jest sobą.

Nota: 8,5

 

Fistaszki Zebrane #11: 1971-1972

Autor tych słów niezmiennie marzy o napisaniu wstępu do kolejnego wydania zbiorczego Fistaszków i - tak jak Charlie Brown - niezmiennie co roku nie dostaje Walentynek albo jak daje się nabierać z kopaniem piłki futbolowej, tak i on nie dostaje takiej propozycji. Więc postanowione - "variowe" sprawozdanie z lektury kolejnych tomów zebranych będzie zaczynał od przywoływania tego smutnego faktu. Bowiem w życiu tak jak w Fistaszkach, wszystko odbywa się cyklami, a powtarzalność zapewnia komfort i łagodzi niepokoje.

Snoopy bywa sępem (tym razem próbuje nawet wersji zimowej, na bałwanie!), Schroeder uparcie nie chce się zakochać, Sally wraca do szkoły, bo wciąż poszukuje odpowiedzi, algebry nie należy brać zbyt poważnie (bo prawie zawsze y=10, a x=11), żeby nie zmarzły ręce na mrozie należy je zamoczyć przed wyjściem w gorącej czekoladzie (brought to you by one and only - Linus), kurtuazyjna odpowiedź to wyraz braku czasu, żeby odpowiedzieć dzieciom na poważne pytania, na drzewie można zabłądzić, z drugiego śniadania się wyrasta...

c.d.n.

Nota: 10

 

Wiedźmin: Dom ze szkła

Wiedźmin podczas podróży spotyka pewnego jegomościa, Jakuba, z którym kontynuuje wędrówkę. Trafiają do tytułowego Domu ze szkła, gdzie na chwilę zostaną uwięzieni, do momentu kiedy ujawniona zostanie krwawa prawda o Jakubie i jego zbrodniach.

Złośliwi powiedzą, że najlepsza z tego komiksu jest okładka narysowana prze Mike'a Mignolę. Odpowiedzmy im, że tak właśnie jest. Ale dodajmy, z punktu widzenia kogoś, kto ani nie czytał pierwowzoru książkowego, ani nie grał w grę, ani nie widział filmu, że komiks jest samowystarczalny i że zapewnia przyzwoitą rozrywkę.

Komiksowego Wiedźmina czyta się trochę jak polskiego Hellboya (przykro nam, ale autorzy sami wystawili się na takie uproszczone zaszufladkowanie sięgając po pomoc twórcy Piekielnego). Albo może słowiańsko-marketingowo: to częściowo zilustrowany Bestiariusz Słowiański Vargasa i Zycha. I traktujmy te porównania jako pozytywne, a nie złośliwe.

Nota: 5,5 (pełna recenzja - Camillo)

 

Incognito #1

Fragmenty recenzji: "Komiks Incognito jest opowieścią kryminalną, nawiązującą zarówno do gatunku superbohaterskiego, jak i do horroru (...)"; "Problem w tym, że wspomniane sznyty tego komiksu, czyli superbohaterski i horrorowy, są akurat takimi elementami, których udanych realizacji ze świecą szukać w komiksie polskim. To ryzyko autorzy znać i wyczuwać po prostu musieli."; "Chociaż Incognito jest komiksowym horrorem, to jego najstraszniejszym elementem jest duma duetu autorskiego z wystąpienia w Strefie Komiksu obok domniemanych "uznanych twórców", z których niektórzy de facto jeszcze długo i dużo powinni ćwiczyć swój warsztat komiksowy. I nie chodzi tylko o nieumiejętność oddawania proporcji, ale przede wszystkim o płynne posługiwanie się językiem komiksowym."

Nota: 3,5 (pełna recenzja - Kuba Jankowski)

 

Sons of Anarchy #1

Niedawno zakończony siedmiosezonowy serial telewizyjny Synowie Anarchii był bezwzględną historią przemocy, która mogła czasami denerwować fabularnie skopanymi twistami, zupełnie nielogicznym i niewiarygodnym postępowaniem niektórych bohaterów i tym, że z czegoś całkowicie naciąganego wynikały największe dramaty w przebiegu akcji (np. śmierć żony Oppiego, Donny, która zginęła przypadkowo dlatego, że koledzy Oppiego z klubu pomyśleli, iż wiedział on o podsłuchach w swoim samochodzie, bo ich sypnął, a tymczasem założone mu po wyjściu z pudła pluskwy mogli wziąć za próbę śledzenia go, aby znaleźć haka na SAMCRO, z czym Oppie nie musiał mieć nic wspólnego; a Donna zginęła, bo akurat tamtej nocy wzięła samochód męża...). Mimo tego opowieść o wyjętych spod prawa, którzy zamienili konie na harleye, a napady na banki na handel bronią i narkotykami, musiała zaskakiwać konsekwentnie ciężkim klimatem i brakiem jakiejkolwiek wizji przerwania spirali przemocy. Do końca było tylko gorzej niż gorzej. To sprawiło, iż Synowie Anarchii stali się zaskakującym obrazem, w którym żaden i dla nikogo szczęśliwy koniec nie nadszedł. Na polu bitwy został jeden bohater, którego dało się po ostatnim wystrzale jeszcze w miarę lubić - The Scott, Chibs. A serial sam w sobie okazał się sfilmowaną przestrogą przed przemocą, która nie prowadzi do niczego dobrego. Naprawdę do niczego dobrego.

Z wyżej opisanych powodów po pierwsze: raczej niewielu wróci do oglądania tego serialu raz jeszcze, bo jest w swojej pesymistycznej wymowie zbyt porażający, a po drugie: w pewien pokrętny sposób tęskni się za tym światem. Dlatego też ogromnym plusem wydanego w Polsce przez SQN komiksu jest to, że nie jest to adaptacja serialu, a nowe historie, które wydarzyły się w okolicach Charming, kiedy serialowa kamera nie pracowała. Czytanie opowieści komiksowej będzie zatem dla fanów serialu ciekawym uzupełnieniem i zaproszeniem do wyszukiwania niekonsekwencji i nielogiczności. SOA w tej historyjce są motocyklistami, którzy załatwiają swoje interesy, wdają się w barowe bójki i bronią zaciekle braterstwa klubowej krwi. W pierwszej odsłonie pomagają córce zmarłego kompana, Kozika, która wpakowała się w nieciekawe towarzystwo, dowiedziała się zbyt wiele i uratowała o dwie nieletnie dziewczynki wykorzystywane przez lokalnego gangstera w filmach porno za dużo. W toku śledztwa, nasi motocykliści odkryją, że lokalnego gangstera nie można sprzątnąć ot tak, gdyż pracuje dla grubej ryby, Henry'ego Lina.

Synowie Anarchii #1 to sprawny i wciągający komiks, którego akcja rozgrywa się gdzieś między czwartym a piątym sezonem serialu, kiedy prezesem SAMCRO jest już Jax. Jest krwawo. Są twardziele. Jest zadyma.

Nota: 6

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Varia #33
Vielka Varia Timofova
Varia #31
Seria z wukakaemów
Varia #30
Co ty wiesz o komiksie brazylijskim?
Varia #29
Moje vielkie amerykańskie povakacje komiksove
Varia #26
Starość i nowość, czyli radość z importu
Varia #28
Biegniemy na rekord

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.