» Recenzje » Valkyria Chronicles

Valkyria Chronicles


wersja do druku

"Who's a sexy tank?"

Redakcja: Joanna 'Ysabell' Filipczak

Valkyria Chronicles
Już po cytacie, który pozwoliłem sobie użyć w podtytule każdy zorientuje się, iż rozmawiać będziemy o jakże wdzięcznych maszynach wojennych, jakimi niewątpliwie są czołgi. Faktycznie twórcy Valkyria Chronicles, bardzo poważnie potraktowali metalowe kolosy. Pomimo tego, iż są one czołową siłą naszej przyszłej armii tak naprawdę nie grają pierwszych skrzypiec w tej pięknej opowieści. Zapytacie co może być pięknego w żelastwie, wybuchach i ogólnie wojnie? Cóż… właśnie na to pytanie postaram się wam odpowiedzieć.

Za Valkyria Chronicles odpowiada nie kto inny a (fanfary) SEGA! Miłośnikom gier wideo tego developera przedstawiać nie muszę. Pomimo niezaprzeczalnej porażki na rynku konsol bardzo ucieszył mnie fakt iż firma z samych gier zrezygnować nie zamierza. Ba, powiem więcej. SEGA ma się naprawdę dobrze i coraz częściej oferuje nam solidne produkcje, do których omawiana gra należy. Co jednak odróżnia ten tytuł od innych, którymi jesteśmy zalewani ostatnimi czasy masowo? Co takiego sprawiło, że omawiana gra z miejsca stała się jedną z moich ukochanych produkcji, do której jeszcze nie raz powrócę? Aby zrozumieć fenomen tej gry nie wystarczy o niej przeczytać. Pomimo tego mam nadzieję, że jeszcze przez moment ze mną zostaniecie. Kto wie, może moje słowa chociaż w niewielkim stopniu sprawią, że zainteresujecie się Valkyria Chronicles, może — podobnie jak mnie — jej świat i was zdoła zauroczyć i wpadniecie w niego po uszy. By jednak formalności stało się zadość zacznijmy od historii.


Europa w ogniu

Japończycy słyną od lat z zapożyczeń i wariacji historycznych. Valkyria Chronicles jest tego najlepszym przykładem. Tym razem świat gry będzie nam wyjątkowo bliski, bowiem jej realia zostały osadzone na kontynencie do złudzenia przypominającym Europę. Co więcej, przyjdzie nam uczestniczyć w alternatywnej wojnie europejskiej, która w grze ma miejsce w 1935 roku — prawda, że wszystko brzmi bardzo znajomo? Chyba właśnie na tym polega czar samego świata iż jest nam bardzo łatwo w niego "wskoczyć". Ze swoich kleszczy nie wypuszcza nas jednak tak łatwo, o czym osobiście zapewniam. Europa z gry podzielona jest pomiędzy dwie potężne nacje, a przynajmniej to właśnie na nich skupia się główna opowieść. Potężne Imperium od lat stara się zająć ziemię Federacji Atlantyckiej, czego skutkiem była pierwsza wojna, mająca miejsce 5 lat przed wydarzeniami z gry. Gdy zostajemy wrzuceni w wir opowieści panuje względny spokój, względny gdyż bardzo szybko narastający konflikt sprawia, że równowaga ponownie zostaje zachwiana. Gdzieś pośrodku, pomiędzy walczącymi państwami znajduje się niewielka Galia — i właśnie to, ledwo widoczne na mapie państewko odegra znaczącą rolę w nadchodzącej wojnie. Przeznaczenie Galii ma się ziścić.

Jak więc widać początkowo historia jest raczej mało wyszukana, krótko mówiąc mieliśmy już takich na pęczki. Świat przedstawiony w Valkyria Chronicles ma jednak coś co znacznie odróżnia go od naszego. Ragnite — magiczny minerał — zasila niemal wszystko. To właśnie dzięki niemu działa wszelkiej maści broń, poruszają się czołgi, a żołnierze na polu bitwy w błyskawicznym tempie leczą swoje rany. Jest to niewątpliwie źródło niewyczerpanej energii, którą chcą zawładnąć wszyscy. Gdy do całości dorzucimy otaczającą nas z każdej strony legendę o starożytnych Valkyriach i ich niezwyciężonej broni zaczyna być naprawdę magicznie. I faktycznie, cała opowieść pomimo prostego schematu i przewidywalności ma w sobie dziwną magię, która sprawia, że nie możemy oderwać się od telewizora.

W grze przyjdzie nam wcielić się w Welkina Gunthera. Chłopak, pomimo pokojowego nastawienia, z miejsca skazany jest na podążanie ścieżka ojca, który był największym bohaterem pierwszej wojny w Europie. Zaprawdę trudno jest stać w cieniu ojca, którego samo nazwisko sprawia, że wszyscy mają cię za genialnego żołnierza i stratega. Sam Welkin bardzo szybko się o tym przekonuje, gdyż pierwszym celem inwazji Imperium staje się jego rodzinne miasteczko. Bohater od pierwszej chwili wzbudza naszą sympatię i zaufanie. Zawsze pogodny, pełen nadziei nawet w krytycznych momentach jest wcieleniem wszystkich ideałów, o które w naszych czasach bardzo trudno. Na uwagę zasługuje też fakt, że inaczej niż w wielu innych grach Welkin nie ma zamiaru ratować całego świata. Wręcz przeciwnie gdyby to od niego zależało uczyłby w szkole botaniki, którą studiował przed wojną. Chłopak broni swojego domu, swojej ojczyzny, a co za tym idzie osób, które są mu bliskie. To wir wydarzeń sprawia, że wojna staje się czymś znacznie wykraczającym poza pojęcie wszystkich jej uczestników. To głębokie, prawdziwe do bólu uczucia popychają głównych bohaterów do działania, chociaż tak naprawdę wszyscy doskonale wiedzą, że w wojnie żadna strona nie jest wygrana.

I tu pojawia się kolejny ciekawy element gry. Często są nam przedstawiane wydarzenia z drugiej strony barykady. Jak szybko się okazuje, nasz wróg to nie tylko mięso armatnie — pod imperialną zbroją również kryje się… człowiek. Osoba, podobnie jak my wykonująca rozkazy, walcząca nie tyle dla siebie, co dla kraju i rodziny. Jest to naprawdę piękne, gdyż sprawia, że z czasem przyzwyczajamy się również do ważniejszych przeciwników. Obdarzamy ich takim samym uczuciem jak bohaterów, którymi gramy. Niektórych wręcz uwielbiamy i, o zgrozo, płaczemy gdy odchodzą. Są to naprawdę niezwykłe chwile, które nieczęsto zdarzają się przy takich produkcjach.


A miało być o czołgach…

Wiedziałem, że w końcu się o nie upomnicie. Welkin po powrocie do domu poza niespodziewaną wojną zastaje coś jeszcze. Taki mały, nic nie znaczący prezent, który pozostawił mu w spadku ojciec. Czołg. Ubiegając kolejne pytania od razu zaznaczam, że Edelweiss (Szarotka), nie jest jakimś tam typowym czołgiem. Przybrana siostra głównego bohatera (Isara), która jest zarazem genialnym mechanikiem (ona z kolei odziedziczyła talent po ojcu) podczas nieobecności brata zadbała by maszyna była w dobrej formie, co więcej dokonała też potrzebnych napraw i wprowadziła kilka drobnych usprawnień — ot tak, na wszelki wypadek. Tak czy inaczej Edelweiss jest maszyną znacznie szybszą i odporniejszą od tradycyjnych czołgów używanych przez Galię a nawet Imperium. No, może pomijając modele specjalne, którymi nasz wróg również dysponuje.

Chyba nie muszę dodawać, że naszą Szarotką potrafi (jako jedna z nielicznych osób) kierować siostra Welkina, a dowodzącym tej zacnej jednostki zostaje… zgadnijcie kto? Oczywiście nasz bohater. Zostaje on dowódcą milicyjnego oddziału 7, nazywanego po prostu "siódemkami". Szybko poznajemy też innych fabularnych członków załogi i choć wszystkie postacie w grze mają nam do opowiedzenia swoją własną historię, to tych kilka osób towarzyszy nam zawsze. I tak, podporą załogi będzie weteran pierwszej wojny, a zarazem świetny Lancer i miłośnik warzyw Largo. Piękna lecz wybuchowa Rosie, która przed wojną była piosenkarką, stanie na czele naszych szturmowców, a szybko przekonacie się jak ostra to dziewczyna. Nie mogło oczywiście zabraknąć motywu miłości i tu pojawia się Alicia, z pozoru zwyczajna zwiadowczyni Squad 7, w której drzemie wielka tajemnica — to właśnie jej relacja z Welkinem niezaprzeczalnie popycha całą historię do przodu. W późniejszym czasie przyjdzie nam poznać również Zakę — darcsenskiego (nacja wzorowana na Żydach, z której pochodzi również Isara) czołgistę, który ponad wszystko ceni ludzkie życie.

A więc ogólnie w naszym oddziale, panować będzie raczej rodzinna atmosfera, chociaż niektóre postaci (a jest ich w grze około 60), nie od razu przekonują się do nowego dowódcy. Skoro już przy żołnierzach jesteśmy… Jednocześnie w oddziale możemy mieć 20 podwładnych, z czego nieco ponad połowę wystawić możemy do walki. By było jeszcze ciekawiej bohaterów podzielono na specjalności, dzięki czemu gracz może stworzyć swój oddział marzeń. Zapewniam was, że to jednak nie koniec! Każdy z żołnierzy posiada osobiste preferencje i specjalne umiejętności (potencjały), które "włączają" się w odpowiednich sytuacjach podczas walki. I tak możemy trafić na snajpera pesymistę, który w dodatku boi się wysokości ale za to gdy działa w pojedynkę jest naprawdę skuteczny, lub szturmowca sadystę, który lubuje się w zadawaniu bólu żołnierzom imperium i dostaje specjalne bonusy w starciach z jednostkami tej nacji. Takich przykładów jest naprawdę mnóstwo i czasami aż strach się bać co nam życie przyniesie. Tym bardziej, że nowe umiejętności przychodzą z czasem i zależą nie tylko od poziomu naszych pupili a często mają związek bezpośrednio z innym bohaterem z oddziału. Oczywiście każda umiejętność ma swoją własną animację i tekst, a że całość okraszona jest przepiękną, mangową grafiką jest na czym oko zawiesić.


Zagrajmy w papier, kamień, nożyce

Czas zając się samymi starciami, które tak naprawdę są kwintesencją Valkyria Chronicles. Jak wspomniałem na samym początku jest to taktyczna gra RPG, a każdy kto kojarzy chociaż jeden japoński tytuł z tego gatunku wie czego może się spodziewać. Zapewne są jednak osoby, które w podobne gry nie grały, więc pokrótce wyjaśnię na czym cała rzecz polega. Otóż same starcia przebiegają według ustalonych wcześniej faz. Zazwyczaj pierwszy ruch ma gracz, a gdy wyda wszystkie komendy rozpoczyna się faza przeciwnika. Całość powtarza się aż nie wyłoni się zwycięzca. Ci, którzy wyobrażają sobie w tym momencie statyczne walki są w wielkim błędzie. Sama walka pomimo turowej rozgrywki jest niezwykle dynamiczna i intuicyjna, co z kolei przekłada się na świetnie opracowane sterowanie, którego jesteśmy w stanie nauczyć się dosłownie w kilka minut. Gdy nadchodzi nasza faza otrzymujemy stosowną pulę punktów akcji, które możemy dowolnie przeznaczyć na poruszanie się naszymi jednostkami. I tu uwaga, ponowne wykorzystanie danego żołnierza obciążone jest stosownymi karami w postaci zmieszonej puli punktów ruchu. Zatem, aby wszystko udało się jak chcemy, należy ruch przydzielać bardzo uważnie i planować wszystko na kilka faz do przodu. Większe jednostki, takie jak czołgi zużywają dwa punkty akcji, są jednak znacznie potężniejsze niż przeciętni piechurzy. Poza wyznaczaniem ruchu, jako dowódca mamy również możliwość wydawania stosownych rozkazów, które zwiększają poszczególne atrybuty naszych żołnierzy, ale i tu należy się dobrze zastanowić gdyż i one kosztują odpowiednią liczbę punktów. Pomimo tego, iż w teorii brzmi to skomplikowanie, w praktyce sprawdza się naprawdę rewelacyjnie i już po kilku starciach poczujecie się jak ryba w wodzie.

Kolejnym ważnym elementem starć jest wspomniana przeze mnie gra w "papier, kamień i nożyce". Każda typ żołnierza przeznaczony jest do innych zadań, a typów mamy kilka. I tak Shocktrooper (szturmowiec) jest wręcz idealny na wolnych Lancerów i szybko poruszających się Scoutów, ale nie poradzi sobie z grubym pancerzem maszyn bojowych. Te z kolei świetnie sprawdzają się przeciwko piechurom, ale są niczym gdy przyjdzie im walczyć z Lancerami — jednostką specjalnie wyposażoną do walki z maszynami bojowymi. Snajper potrafi jednym celnym strzałem w głowę znieść każdego przeciwnika, ale wystarczy krótka seria z karabinu by jego historia dobiegła końca. Ranami naszych żołnierzy, wszelkimi naprawami, oraz ładowaniem broni zajmuje się mechanik. Łatwo się zorientować, że pomimo małej skuteczności w walce jest to jednostka niezwykle cenna na polu walki, należy go zatem pilnować jak oka w głowie. Zdarzyć się jednak może, że któregoś z naszych żołnierzy niefortunnie spotka śmierć. I tutaj twórcy wyszli graczom naprzeciw. Zanim nastąpi ostateczny koniec mamy szansę uratować rannego, by tego dokonać należy podbiec do jego ciała inną postacią i zawołać medyka. Krótka scenka i nasza słodka blondynka zabiera nieszczęśnika z pola walki. By nie było za łatwo na całą akcję mamy zaledwie 3 tury, a w ferworze walki jest to naprawdę bardzo mało czasu. Tu mała uwaga: z racji tego, że Welkin jest głównym bohaterem opowieści po jego śmierci następuje koniec gry. Jest to kolejny "szczegół", o którym warto pamiętać.

Z racji tego, że gra w dużej mierze należy do gatunku RPG nasi żołnierze podczas walk zdobywają punkty doświadczenia, a awansować mogą do 20 poziomu, co, wbrew pozorom, nie jest łatwe. Mniej więcej w połowie drogi nasze jednostki stają się elitarnymi, co sprawia, że uzyskują nowe specjalności w broniach. Dla przykładu od teraz nasz szturmowiec poza karabinem maszynowym z powodzeniem może przysmażyć kogoś miotaczem ognia. Na szczęście podczas treningu punkty przydzielane są równo, dzięki temu na poziom awansują na raz wszyscy z danej klasy, nie zaś pojedynczy bohaterowie. Dzięki temu nie musimy się martwić o wielogodzinne trenowanie każdego z osobna. Ot, wystarczy wyszkolić naszych ulubieńców i automatycznie każdy żołnierz z podobnej klasy awansuje na taki sam poziom. To dobre posunięcie gdyż poza treningiem gra oferuje również atrakcje takie jak zdobywanie nowych rozkazów, czy tworzenie w hangarach nowych rodzajów broni. A, jak uczy życie, nie ma nic za darmo. Przez całą grę rośniemy więc w siłę jak na dobre RPG przystało.


Wojna akwarelami malowana

Nie inaczej. Specjalnie stworzony na potrzeby gry silnik graficzny CANVAS sprawia, że całość przypomina bardziej dzieło malarza niż grę wideo. Przepięknie animowane wstawki potrafią wydobyć z nas najbardziej skrywane uczucia, a filmów jest prawdziwy ogrom. Cała historia oparta jest bowiem na schemacie czytanej, ręcznie ilustrowanej księgi, której autorem jest… nie, o tym musicie dowiedzieć się sami. Niech wam wystarczy, że forma, w której zostały przedstawione rozdziały jest jak najbardziej przemyślana i wzbudza podziw. Z drugiej strony mnogość przerywników jest najczęściej wymienianym minusem gry. Cóż, ja byłem nimi naprawdę zachwycony i zdarzało mi się niektóre rozdziały oglądać kilka razy pod rząd. Postacie wykonane są bardzo starannie i pomimo jednolitych mundurów cieszą oko. Nieraz łapałem się na tym, że brałem do składu jakieś osoby tylko po to by zobaczyć jak się prezentują. Miłośnicy komiksów również powinni być zadowoleni, twórcy zdecydowali się na ukłon w ich stronę i tak w starciach występują znane wszystkim onomatopeje. Możecie więc liczyć na graficzne odzwierciedlenie warkotu silnika czołgów, strzelania z karabinu czy po prostu wybuchów. Cały zabieg sprawdził się rewelacyjnie i jeszcze bardziej wzbogacił i tak już malowniczy świat gry.

Czym byłby jednak obraz bez stosownej oprawy muzycznej? Tę popełnił nie kto inny, a Hitoshi Sakimoto, znany między innymi z ścieżki dźwiękowej do Final Fantasy XII. Kompozytor ten potrafi doskonale dopasować melodię do danej sytuacji, a jego utwory są zawsze przepiękne i epickie. Ciarki na skórze słuchaczy najlepiej świadczą o jego kunszcie. Ze swojej strony dodam tylko, iż w moich oczach (a raczej uszach) muzyka jest znacznie ciekawsza i bardziej dojrzała niż tak uwielbiane "plumkanie" Nubou Uematsu, za którym nigdy specjalnie nie przepadałem. Podobnie wygląda sprawa z głosami poszczególnych bohaterów, są one opracowane perfekcyjnie. Dla wielkich zwolenników oryginalnych wersji pozostawiono możliwość ustawienia języka japońskiego. Muszę jednak niechętnie przyznać iż w tym jednym przypadku bardziej podobała mi się wersja angielska, w niej głosy były dużo bardziej wyraziste, a może po prostu po tylu godzinach przywykłem? Jakąkolwiek wersję językową wybierzecie obiecuję, że się nie zawiedziecie — właśnie tak powinno się dobierać aktorów, niech nasi rodacy chylą czoła i się uczą. Oprawa audio-wizualna stoi zatem na bardzo wysokim poziomie i nie można się do niej przyczepić. No chyba, że ktoś kompletnie za mangową konwencją nie przepada. Ale wtedy czy sięgałby w ogóle po grę?


"Squad 7! Move out!"

Na zakończenie wypada napisać stosowne podsumowanie co też właśnie czynię. Valkyria Chronicles to prawdziwy nieoszlifowany diament, która pomimo swojej prostoty niejedną osobę zachwyci. W grze można się z miejsca albo zakochać, albo ją znienawidzić. Jak zapewne zauważyliście ja należę do tej pierwszej grupy. Pomimo przewidywalnej i na pierwszy rzut oka banalnej historii Valkyria Chronicles porusza wiele ważnych problemów i w przestępny sposób ukazuje nam tragedię wojenną. Ta przepięknie ilustrowana "księga" to opowieść o uczuciach, które tkwią w każdym z nas. Opowieść o bohaterstwie, oddaniu, przyjaźni, ale przede wszystkim o miłości, która rozkwitnąć może nawet na zwęglonej wojną ziemi. Miłości tak głębokiej i prawdziwej, że można oddać za nią życie. Nie tylko do drugiej osoby, ale również do świata i miejsca, w którym żyjemy.

Cieszy również fakt, że już teraz wypuszczono kilka dodatków, które nie tylko pozwalają nam wrócić do samej gry, ale również jeszcze bardziej zagłębić się w jej historię i świat. W jednym z nich dane nam jest nawet grać żołnierzem Imperium, a zatem zobaczymy wojnę z drugiej strony konfliktu. Gra na pewno nie zyska tak wielkiej popularności jak głośne, reklamowane wszędzie tytuły ale powinna znaleźć się na półce każdego dojrzałego gracza, który poszukuje w grach czegoś głębszego. Ja do świata Valkyria Chronicles powrócę jeszcze nie raz i zrobię to z prawdziwą przyjemnością.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


8.5
Ocena recenzenta
8.75
Ocena użytkowników
Średnia z 4 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 2
Obecnie grają: 1

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Valkyria Chronicles
Producent: SEGA
Wydawca: Electronic Arts
Dystrybutor polski: Electronic Arts
Data premiery (świat): 24 kwietnia 2008
Data premiery (Polska): 6 listopada 2008
Platformy: PS3
Strona WWW: www.sega.com/valkyria/us/index.html



Czytaj również

Yakuza 0
Szalone jest życie gangstera
- recenzja
Yakuza 0
Mała draka w wielkim Tokio
- recenzja
Yakuza 4
- recenzja
Bayonetta
"Byłeś naprawdę niegrzecznym chłopcem!"
- recenzja

Komentarze


ExiledDiclonius
   
Ocena:
0
W dniu wczorajszym udałem się po prezenty na gwiazdkę dla brata i bratowej. Ponieważ w ciągu roku nigdy nie zdarzyło mi się wrócić z miasta bez nowej gry, brat mi to ciągle wypomina, a byłoby podejrzanie gdybym nie wrucił i tego dnia. Więc aby ukryć swoje czyny ruszyłem do Game. Pierwsza gra która rzuciła mi się w oczy to właśnie valkyria, lecz przegrała z leżącym obok infamousem, aczkolwiek po przeczytanu tej recenzji na 100% się w nią zaopatrzę w najbliższym czasie.
04-12-2009 04:37

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.