» Recenzje » Vagabond #03-04

Vagabond #03-04


wersja do druku

Obiit Takezo - natus est Miyamoto


Vagabond #03-04
"Umarł Takezo – narodził się Musashi".

Legendarnie. Romantycznie. Duchowo. Człowiek zakłada fakt swojej śmierci, by móc zacząć życie od nowa, wyzbywszy się dawnych ograniczeń (czyli, jak w tym wypadku, mimo braku katany wyruszając na "rycerską pielgrzymkę" – mushashugo). Mickiewicz tego nie wymyślił, tyko sama ludzkość. A urok serii Vagabond polega między innymi na tym, że operuje prawdami tyle uniwersalnymi, co prostymi, i to prostymi tak, że nie pasują do kategorii "banalne".

Tom trzeci i czwarty pozwalają się zorientować, że prawidłami konstrukcji postaci rządzą archetypy w stanie czystym. Fakt, że są one budowane na podstawie dokumenntów historycznych, o czym informują nas smakowite posłowia Witolda Nowakowskiego przeplatane cytatami z Legendy Pięciu Kręgów. Lecz nie zaciera ich roli w opowieści. Mnich – mistrz, wyczulony na subtelności obserwator, który potrafi być brutalny dla swych nolens-volens uczniów (tak, Takuan pojawia się czwartym tomie!). Dwaj synowie wielkiego mistrza miecza, z których jeden stanowi przeciwieństwo drugiego, przy czym starszy nie zasłużył na zaszczyty, na które zapracował młodszy. Dziecko, które ukazuje bohaterowi jego samego z przeszłości, staje się towarzyszem pielgrzymki. Jest nawet dziadeczek na rozstaju dróg. I wreszcie sam Miyamoto Musashi, który uosabia absolutna wolę zwycięstwa, w ucieczce od przeszłości pragnie osiągnąć doskonałość. Zmuszony jest nie tylko poznać techniki walki mieczem, ale i swoje wnętrze. Jednym słowem, jak na nowo narodzonego przystało, uczy się od podstaw. Ku radości czytelników lubiących małe łubu-dubu, droga do poznania wiedzie poprzez liczne

walki…

Oś akcji, zwłaszcza w tomie trzecim, stanowią rozbudowane sekwencje pojedynków, przechodzących bez wytchnienia jeden w drugi. Najważniejsze starcia zostały ukazane z podziwu godną pieczołowitością i sprawiają wrażenie zgodnych z autentycznymi technikami. Kolejne strony opowiadają o przyjmowaniu pozycji, kontroli oddechu (tak!), analizie pozycji przeciwnika – budując przy tym atmosferę skupienia. Tutaj nikt nie szaleje z kadrem. Zdarzają się sporadycznie lekko skośne ramki, lecz cała dynamika jednego ciosu, zadanego czasem po rozciągniętym ponad prawdopodobieństwo oczekiwaniu, wyrażona zostaje rzetelnym warsztatowo rysunkiem postaci. Nie obyło się bez małych błędów anatomicznych, ale raczej nie w kluczowych scenach. Na uwagę zasługuje użycie techniki naśladującej maźnięcia pędzla – drapieżne, dzikie jak sam młody ronin. Otarcie łez dla tych, którym Miecz nieśmiertelnego pogłębił apetyt na różnorodną kreskę, ale odstraszył mało realistyczną treścią. Wszystko, co może zaspokoić nasze rozbuchane fantazje o pojedynkach w pachnących sosną i śliwą dojo.


Pamiętacie Kapitana Tsubasę, anime, można by rzec, inicjacyjne dla ludzi roczników wczesnych lat osiemdziesiątych? Ten sam patos, gdy dzielny piłkarz po raz kolejny pokonywał granice możliwego, tak samo podkreślany komentarzami obserwatorów. Jakaś trauma japońskich dzieci zdających do co raz bardziej elitarnych szkół? Nie wiem. Wystarczy wiedzieć, że w mangach jeden "big boss na koniec levelu" na odcinek to za mało. Ktoś to lubi albo nie. Trzeci tom, przypominam.
Ale jest też coś nie tylko dla pasjonatów sztuk walki. Musashi stawia czoła coraz lepszym szermierzom, ale przekracza też wszelkie dopuszczalne normy społeczne, o czym informują nas powykrzywiane oburzeniem

twarze

uczniów szkoły Yoshioka regularnie – zbyt regularnie? – komentujących złe maniery bohatera. Jednocześnie wyrażają one pogardę, zdumienie, gniew, fascynację. Warto się przyjrzeć po kolei minom Uedy Ryohei. Mówi o fenomenie Musashiego więcej, niż powiedziałoby kilka biografii. Zabieg ten pozwala odczuć sztywność japońskiego społeczeństwa, stwarzając przy tym różnorodne, niejednoznaczne, jak na konwencję realistyczną przystało, tło. Natomiast bohaterzy pierwszego i drugiego planu zyskują trzeci wymiar, "krwistość", a nawet coś więcej. Coś co sprawia, że ich zachowania stają się nie do końca sztampowe i przewidywalne, a mangę można przeczytać więcej niż raz. Niech stracę, niech pominę Matachiego, który zachowuje się tak, jakby płacono mu za uosabianie wszystkich nieudaczników świata, czy Takuana przedrzeźniającego Musahiego, za co autorowi (jakimś cudem "Takehiko" to męskie imię) należą się osobne laury, gdyż zrobił to bez mangowej deformacji. Daruję sobie i zmilczę nadęte minki aroganckiego Musashi. Wrócę do tego, co mówiłam o interesujących postaciach dalszego planu. Teraz nawet mniej istotni przeciwnicy Musashiego prezentują różne modele orientalnej urody (lub jej braku). Mają przy tym swoją pozycję społeczną, swoje poglądy, emocje, imiona, a nawet swoją nie obojętną już śmierć. I mścicieli... Ale to już w następnym odcinku.

P.S. Jeśli kogoś oburza, że porównuję nasze narodowe dramaty do mangi, proszę pisać. Chętnie wytłumaczę, skąd to i po co. A jeśli ktoś może coś dodać w kwestii technicznej strony pojedynków, to zapraszam! Piszcie! Na kendo się akurat nie znam, bo my, ninja... Ups. No to cześć.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria

Vagabond #03
Vagabond #03
Vagabond #03
Vagabond #03

7.5
Ocena recenzenta
7
Ocena użytkowników
Średnia z 3 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 1
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Vagabond #03
Scenariusz: Takehiko Inoue
Rysunki: Takehiko Inoue
Wydawca: Mandragora
Data wydania: styczeń 2006
Liczba stron: 240
Format: B6
Oprawa: miękka, kolorowa, z obwolutą
Papier: offsetowy
Druk: czarno-biały
Cena: 19,90 zł



Czytaj również

Vagabond #05
Walka, walka i jeszcze raz walka
- recenzja
Vagabond #01-02
Umarł królik, niech żyje...
- recenzja

Komentarze


Rege
   
Ocena:
0
Kupuję Vagabond od początku i patrząc na nowe tomy to nic, poza prześlicznymi rysunkami i niektórymi postaciami drugoplanowymi, nie potrafi mnie utwierdzić w przekonaniu, że akcja się rozkręci.

Miyamoto Musashi ma w sumie tylko jeden dialog: "muszę być najlepszy, muszę być najlepszy...". No kurczę, ile można?

Co prawda historia Musashiego pewnie taka była, ale w świetle takich tytułów jak Usagi Yojimbo i Samotny Wilk, Vagabond wypada słabo pod względem scenariusza.

Zobaczymy co będzie dalej.

Dopisane po czasie: Jeśli chodzi o samą recenzję, podoba mi się, że autorka podeszła do komiksu od jedynie, w moim oczywiście odczuciu, słusznym podejściem, czyli skupiła się na warstwie wizualnej komiksu. Z niebywałym wręcz kunsztem recenzentka rozkłada ten aspekt na czynniki pierwsze. Bardzo fajnie!
21-05-2006 16:49
~ww recenzentka :P

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
repek, czemu BEZ OSTRZEŻENIA obciąłeś mi początek recenzji!!!!!tak, to jedno głupie zdanie w nawiasie!!!! uaaaaaa!

miałam półtorej strony, więc nie komentowałam głębi lub jej braku u głównego bohatera. za to napisałam o konwencji, w jakiej go umieszczam. Wg mnie to decyduje o tym, że jest on poprostu uosobieniem żądzy zwycięstwa, determinacji, i takich tam, jak Takuan jest uosobieniem mądrości aż do mdłości.
w następnej recenzji będę mogła się wgłębiać w takie szczegóły, jak główny bohater :)
dzięki za komentarz

niech mi ktoś schepie tę recenzję, bo nie mam się jak chamsko odszczeknąć...
22-05-2006 22:16

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.