Urodzinowy Falkon

Niegrzecznie było nie przyjechać na urodziny...

Autor: Klaudia 'Marigold' Najdowska, Ana 'Arion' Szupiluk

W słoneczne (w Warszawie) piątkowe popołudnie opuściłam mury pracy, by popędzić na pociąg. Konwent zaczął się dla mnie już na Dworcu Centralnym, gdzie na peronie poznałam szefa naszego działu książkowego – malakha, z którym zapełnionym pociągiem wyruszyłam ku Lublinowi.

Konwent ulokował się na końcu miasta, skąd daleko jest wszędzie, z wyjątkiem supermarketu. Dojazd do strefy zero warunkuje odszukanie drogi do jednej z trzech linii autobusowych, które zapuszczają się w tamte rejony, lub taksówki. W sobotę, w okolicy południa, zaczęłyśmy zwiedzanie budynku konwentowego. Falkon gościł w budynku szkoły, której plan jest tak prosty, że zupełnie wyklucza możliwość zgubienia się nawet przez tak całkowite antytalenty nawigacyjne, jak my. Organizatorzy obiecywali klimat rodem z filmów Burtona… Trudno było go jednak dostrzec po wejściu, acz przyznać należy, że tu i ówdzie przemykali osobnicy w stylowych ciuszkach. Mimo wszystko… dlaczego tak mało…? - koszmar ukrył się gdzieś w ostępach i najłatwiej było go zauważyć na reklamowych ulotkach.

Wycieczkę rozpoczęłyśmy na parterze, otrzymując urocze, różowe plakietki z napisem "krwiopijcy". Z dość dużym zainteresowaniem obejrzałyśmy koszulki (do wyboru były motywy ze Star Wars czy Transformers oraz różne zabawne napisy), przebierając i wybierając, by w końcu – po smutnym westchnieniu: "oszczędzamy" – niczego nie kupić. Kontynuując wędrówkę, odkryłyśmy zachwycające wyroby z ceramiki – można było nabyć drogą kupna Mroczną Wieżę i inne elementy architektury Śródziemia. Wypytawszy dość szczegółowo o proces wytwarzania cudeniek, powzdychawszy z zazdrością nad umiejętnościami artysty (Arion: "też tak chcę umieć"), pognałyśmy dalej. Dłuższą chwilę spędziłyśmy przy stanowisku Kuźni gier, fotografując Guźca na pamiątkę i snując dość amatorskie rozważania na temat rozlicznych wystawianych gier. W ramach pamiątek z Falkonu każda z nas nabyła śliczną talię kart.

Kolejnym punktem do odhaczenia był niewątpliwie games room, gdzie spotkał nas pierwszy, ale i dość znaczny zawód: miejsca było na tyle mało, że – by zdobyć wolny stolik – należałoby stoczyć walkę na noże tudzież gęby. Jedna sala i korytarz, kilkanaście (może dwadzieścia) stolików, a chętnych dużo więcej niż miejsc. O ile Polcon objął w posiadanie obszar kampusu, o tyle zamknięty w niezbyt spektakularnej szkole Falkon musiał mierzyć się z ograniczeniami miejsca. Z tego, co udało nam się zaobserwować, obsługa nie do końca potrafiła doradzić wybór właściwej gry, tak więc właściwie każdy decydował sam, nie sugerując się jej zdaniem. Do listy zarzutów wobec obsługi games roomu dorzucić należy sposób przechowywania dowodów osobistych, które po prostu wrzucano do pudełka, a oddając grę, każdy wydłubywał swój, zaś obsługa nie sprawdzała personaliów – dobrze, że żaden z dokumentów nie zginął. Największą popularnością wśród graczy cieszyły się: Dominion (tym większy żal, że organizatorzy dostarczyli, zdaje się, tylko jeden egzemplarz i bardzo niewielu szczęściarzy załapało się na partyjkę), Pandemica (intrygujące szczególnie w kontekście panującej świńskiej grypy), Jungle Speed, Munchkin (turniej wygrał mocno nieletni uczestnik Falkonu), Neuroshima Hex i Cytadela. Nie miałyśmy dość siły, a nasz urok osobisty nie wystarczył, by ktoś ustąpił nam miejsca, toteż poprzestałyśmy na obserwowaniu graczy. Nieco zawiedzione opuściłyśmy salę i udałyśmy się do miejsca, którego odwiedzenie winno grozić karą utraty wolności, a mianowicie świetnie wyposażonej księgarni, gdzie można było przebierać wśród książek, zastanawiając się nad zakupem i przeliczając zasobność portfela (Arion udało się zakupić Autostopem przez galaktykę, co uczyniło ją szczęśliwą na co najmniej półtora miesiąca...).

Prelekcje były rozplanowane tak, że niemal nie było problemu z wyborem, gdzie należy się udać. Większość punktów programu cieszyła się wielką popularnością. Przychylne oceny uczestników zebrał Taniec z Bohaterami czy Największe mistyfikacje XIX wieku. Nam najbardziej przypadła do gustu prelekcja Ani Brzezińskiej na temat Ars Amandi w czasach sarmackich, z której dowiedzieć się można było między innymi, co by było, gdyby Oleńkę Bilewiczównę zgwałcił Kmicic czy jak mąż karał żonę, zaś żona służbę (razy wymierzane w obnażone pośladki czy obcinanie nosów nie należały do rzadkości). Zajrzałyśmy również na początek pokazu sztuki władania mieczem; niestety wobec komunikatu, iż mieczy nie starczy dla wszystkich, poddałyśmy się, zostawiając sobie szansę na pojęcie podstawowych zasad walki na następny konwent. Za to punktem nie do opuszczenia był dla nas konkurs filmowy, który podzielono na trzy części. Uczestnicy rozpoznawali motywy muzyczne – spora część poległa na Have You Ever Really Loved a Woman z Don Juana de Marco, następnie plakaty, z których usunięto tytuły i tagline'y (największą trudność sprawiły plakaty z Antychrysta i Kac Vegas) i rozpoznawanie filmu po zdjęciu z jednej z pięciu kategorii (największym zainteresowaniem cieszyły się sekcje Johnny Depp i Kevin Smith). Konkurs przygotowany był znakomicie i cieszył się wielkim powodzeniem. Niestety, na Falkon spadła plaga grypy i innych chorób, toteż część punktów programu odwołano; najbardziej widoczny był zawód na twarzach tych, którzy czekali na prelekcję: Smoki i ich geneza w filmie i literaturze.

Słowem krótkiego podsumowania, mimo odwołanych prelekcji czy maleńkiego Games Roomu, Falkon możemy uznać za udany. Nie tylko dlatego, że przypadły nam do gustu poszczególne punkty programu, lecz przede wszystkim dzięki ludziom, z jakimi dane się nam było spotkać. Do następnego razu!

Łukasz 'Tor' Garczewski o RPG

Falkon był dla fanów gier fabularnych konwentem udanym. Mimo dość skromnego, na pierwszy rzut oka, programu, dało się z niego wyłuskać co najmniej kilka całkiem smakowitych kąsków. Można było posłuchać i podyskutować o technikach prowadzenia (na obleganych prelekcjach grupy Lans Macabre) lub zanurzyć się w wolsungowe szaleństwo, serwowane już tradycyjnie przez kowali z Kuźni Gier.

Wypadało też wpaść na urodzinowy blok prelekcji wydawnictwa Portal (nasz mały Portalik skończył dziesięć latek, wszystkiego naj!). Z tej okazji można było posłuchać prelekcji portalowych speców na temat RPG w ogólności (w tym niezły wykład na temat zachęcania nowych do gry), Neroshimy i innych przysmaków.

Na spragnionych nowości czekały prezentacje dwóch nadchodzących systemów: obiecującej drugiej edycji Poza czasem oraz nastawionego na crafting świata science fiction pod nazwą Robotica. Poza czasem to wznowienie świata celtyckich wybrańców Bogini, w którym Sława i miejsce w pieśniach liczy się bardziej niż własne życie. Druga edycja ma być całkowitym odświeżeniem systemu, w oparciu o doświadczenia zdobyte przez autorów przez ostatnie lata. Robotica natomiast kusi rozbudowaną wizją świata przyszłości, z kilkoma rodzajami robotów, mutantów, klonów i nadistot w rolach głównych. Zarys mechaniki każe jednak sądzić, że nie będzie to system dla każdego, a raczej dla wielbicieli dłubania i modyfikowania wszystkiego, co tylko możliwe w swojej postaci.

Obok prelekcji w najlepsze toczyły się sesje. Ekipa Orient Expressu z pasją zaznajamiała konwentowiczów z perłami świata indie i nie tylko. Można było zagrać między innymi w Unhallowed Metropolis, Houses of the Blooded czy Polaris. Niestety warunki, w jakich odbywały się sesje, pozostawiały często sporo do życzenia – przychodziło grać w samym środku konwentowego zgiełku na korytarzu lub w zaułku przy automacie z napojami, wydając Coca-Colę pomiędzy opisami. Nie przeszkodziło to jednak graczom w całkowitym zanurzeniu się w gry (wniosek z autopsji).

Marcin 'malakh' Zwierzchowski o książkach

Sercem literackiej części tegorocznego Falkonu była księgarnia Solaris mieszcząca się na pierwszym piętrze. Suto zastawione książkami stoły, szeroki wybór tytułów i służący radą Wojtek Sedeńko, który potrafił wypowiedzieć się na temat każdej wydanej pozycji, sprawiły, że wielu uległo i do domu wracało ze zdecydowanie zbyt ciężkimi plecakami. Jednakże największą zaletą konwentu była rezygnacja z tradycyjnych spotkań z twórcami (z prowadzącym i odgradzającym od widowni biurkiem) na rzecz Dyżurów Literackich.

Dany autor w wyznaczonym dla siebie czasie (45 minut na osobę) pojawiał się w pomieszczeniu księgarni, siadał przy małym stoliku i… rozmawiał - z czytelnikami, innymi pisarzami, ogólnie każdym, kto miał ochotę przysiąść i cieszyć się dobrym towarzystwem. W efekcie najczęściej panował lekki chaos, kolejne dyżury przeciągały się i mieszały, a tematy rozmów niekoniecznie dotyczyły dzieł danego autora, niemniej atmosfera była wyśmienita - bez oficjalnego tonu i pytań w stylu: „A dlaczego pan pisze fantastykę?”. Dodatkowo, oprócz aktualnie dyżurującego twórcy, przez księgarnię przewijali się także inni autorzy, którzy z chęcią dawali się wciągać w różne rozmowy i zdradzali szczegóły dotyczące swojej pracy.

Rafał Dębski mówił o zmianach w Science Fiction Fantasy i Horror, a Andrzej Pilipiuk chwalił się albumem ze zdjęciami, w którym zebrał fotografie przedstawiające dane miejsca przed wojną i obecnie, opowiadał też o historii Wojsławic i ogólnie tryskał humorem. Maja Lidia Kossakowska zdradziła, że w sumie oba tomy Zbieracza burz będą miały około miliona znaków. Anna Brzezińska cieszyła się z zakończenia cyklu i tego, że będzie mogła bardziej poświęcić się pracy w wydawnictwie, a Krzysztof Piskorski za tę pracę ją chwalił. Z Rafałem W. Orkanem można było porozmawiać o Dzikim Mesjaszu. Jakub Ćwiek zapowiedział, że w czwartym tomie Kłamcy pojawią się malteiści i ich wierzenia. Marek S. Huberath z kolei tłumaczył, że praca na uczelni pochłania lwią część jego czasu, przez co ma go mniej na pisanie (zdradził jednak, że nowa powieść jest już gotowa i możliwe, że ukaże się w okolicach przyszłorocznych wakacji), a przesympatyczna Milena Wójtowicz fotografowała wszystko, co się ruszało (najlepiej, jeśli miało głupie mini).

W programie znaleźć można było również sporo ciekawych prelekcji. Na panelu: "Wszczepko wraca do gwiazd pod flagą biało-czerwoną" z udziałem Rafała Kosika, Andrzeja Miszczaka, Jakuba Nowaka i Cezarego Zbierzchowskiego dużo czasu poświęcono samej definicji hard SF, a jeżeli można mówić o jakimkolwiek ogólnym wniosku, to będzie on taki, iż boom na twardą science fiction dotyczy w większej mierze autorów, którzy coraz chętniej piszą w tej konwencji, niż czytelników, wciąż preferujących fantasy i horrory.

Ciekawe było także spotkanie promujące nietypową antologię Danse Macabre, w której, obok opowiadań, znalazły się komiksy, poezja, dramaty sceniczne oraz scenariusze filmowe. Jej twórcy już zapowiedzieli powstanie kontynuacji.

Marcin Przybyłek opowiadał o mechanizmach obrony osobowości, między innymi omawiając obszary mózgu odpowiedzialne za poszczególne funkcje, Rafał W. Orkan prezentował zdjęcia i historie prawdziwych mutantów, a Marek S. Huberath dał się poznać jako wyśmienity gawędziarz, równie ciekawie opowiadający o swoich tekstach, jak i o Wenecji czy zachowujących się jak kociaki pająkach. Anna Brzezińska natomiast przyciągnęła tłumy na swoją prelekcję o miłości w czasach sarmackich.

Aula była wypchana po brzegi również na ceremonii wręczenia tegorocznych Nagród Literackich im. Jerzego Żuławskiego. Wprawdzie twórczyni Twardokęska odebrała statuetkę za Srebrne Wyróżnienie już podczas swojego Dyżuru Literackiego (sprawy rodzinne uniemożliwiły jej udział w ceremonii), jednakże pozostali dwaj laureaci, Rafał Kosik i Krzysztof Piskorski, pojawili się osobiście (ten drugi na Falkon przyleciał aż z Belfastu, za co należą się słowa uznania!). Zaczęło się od przemówienia dr Andrzeja Zimniaka, następnie odczytane zostały fragmenty nagrodzonych utworów, a potem nastąpiło wręczenie statuetek zwycięzcom. Ceremonię umiliły wystąpienia zespołu muzycznego i kabaretu, a także dyskusja o tym, co nowego w polskiej fantastyce.

Za jedyną wpadkę organizatorów można uznać fakt, iż nie odbyła się prelekcja dotycząca społeczności fanowskiej wokół wydawnictwa Solaris - gdy próbowano włączyć światło i uruchomić komputer, na sali strzelały korki.

Podsumowując, blok literacki Falkonu może i nie był wypchany po brzegi prelekcjami, jednakże nadrobił to atmosferą, której nie można uświadczyć na większych konwentach - trudno wyobrazić sobie pyrkonowe tłumy wepchnięte do pomieszczenia księgarni Solaris.