» Blog » Ultima Online bez prądu
13-07-2011 01:17

Ultima Online bez prądu

W działach: RPG-owo, Karnawał Erpegowy | Odsłony: 22

Ultima Online bez prądu
Dawno, dawno temu, w zamierzchłych czasach podstawówki, gdy w sklepach były dostępne gwiazdki Milki, a w kioskach dostać można było Gamblera, w moje łapki wpadł jeden z numerów świętej pamięci Secret Service z recenzją Ultimy Online. Jako młodzik jeszcze, który nie wiedział, że RPG to taka radziecka wyrzutnia rakiet, byłem wprost zafascynowany istnieniem gry, w której mogę odgrywać rolnika, rycerza, maga czy innego kowala. Głównie kowala, bo w młodości coś mnie do tej profesji ciągnęło.

Pamiętam, że zaczytywałem się wtedy w recenzjach Ultimki w innych jeszcze pismach. Ubolewałem, że dodatek opisano jedynie na stronę, ale nie było to wielkim problemem. Miałem w tym czasie małe hobby, które polegało na rysowaniu miast. Znaczy brałem dużą kartkę formatu A3, albo odrobinę większą, po czym rysowałem mury, jakieś góry na dalszym planie i po kolei ileś tam budynków w rzucie izometrycznym. Oczywiście musiało być miejsce na sklep zielarza, alchemika, wieżę maga i inne, podobne. Może dlatego, że w komputerowych erpegach były takie miejsca? W zasadzie nie miałem za bardzo na czym się wtedy wzorować, bo ani podręcznika w łapie (do dziś pamiętam, jak któregoś dnia widziałem na ulicy chłopaka przeglądającego bestiariusz do Dedeków. Mocno mu zazdrościłem, oj mocno), ani żadnego pdf’a (były to czasy, gdy nie miałem Internetu), więc baza była dość skromna.

Owszem, pojawiały się czasem w SS’ie czy innym ŚGK recenzje erpegów, ale były rzadkie i ograniczały się do strony, max dwóch. Żadnego miejsca na jakieś dogłębne analizy, na opisy mechanik, na coś więcej, jak ogólniki. Jedynie w IO, którego X numerów gdzieś jeszcze trzymam, rubryka poświęcona wszystkiemu, w co można było grać bez prądu, zajmowała bite cztery strony. Stamtąd wyciągnąłem informacje na temat Gasnących Słońc, ras występujących w Dragonlance i tak dalej. Zresztą owe strony, jeśli dobrze kojarzę, potem wyrwałem (trudne to nie było, skoro pismo było zszywane) i odłożyłem na bok. Mam sentyment do czegoś, co przybliżyło mi gry, które w tamtych czasach traktowałem z pewną czcią, jako coś dla mnie odległego, niedostępnego. Poza tym teksty były dobrze napisane, przez kogoś, kto się na rzeczy chociaż trochę znał i próbował swój dział rozwijać i pielęgnować.

Uzbrojony więc w wiedzę cokolwiek szczątkową grałem wtedy z młodszym bratem w coś, co dziś bym nazwał erpegiem. Znaczy brałem mapkę miasta, com ją wcześniej rysował, potem mapkę krainy, kartę postaci (nawet z miejscem na patykowaty rysunek postaci) ze statystykami (których za cholerę nie pamiętam, ale pewnie wzorowanych na diabole czy czymś podobnym) i jazda. Ja mówię, co, brat odpowiada i tak jedziemy krok po kroku. Czy były rozbudowane opisy, dialogi etc? Za czorta nie pamiętam. Pamiętam za to, że i ja miałem swoją postać, więc czasem wymienialiśmy się rolami. Kto więcej „prowadził”? Chyba ja, ale w żaden sposób tego nie udowodnię. Przy okazji już wtedy w mojej głowie zaczęły kiełkować pewne pomysły, które ewoluowały i rozwijały się aż do dziś.

To były też czasy, kiedy powstał mój pierwszy (i jedyny) zeszyt z erpegowymi notatkami. Odkopałem go po x latach, wielce ciekaw, co w środku znajdę. Z zewnątrz nic ciekawego, ot sześć dych czystych kartek w miękkiej okładce. A na nich proste, ale jednak scenariusze. Dokładniej rzecz ujmując, to opisane krok po kroczku szablony, gdzie w punktach wypisywałem kluczowe sytuacje. Żadnych opisów enpeców, przedmiotów czy miejscówek, tylko coś w stylu:
a) Odnalezienie X
b) Dotarcie do Y
c) Drużyna robi coś tam
d) Powrót do miasta
Nie mogę teraz mojego ex-miszczowskiego zeszyta znaleźć, ale jeśli mnie pamięć nie myli, to gdzieś w tym wszystkim znalazło się nawet miejsce na czarnego charaktera (a nawet całą rodzinkę!), enpeca pomagającego drużynie, intrygę oraz powiązane z sobą wątki. Podejrzewam, że gdyby wydobyć z szafy wszystkie notatki z tamtego okresu i wyłuskać co lepsze kąski, to miałbym materiał na parę całkiem niezłych scenariuszy. Of kors tylko fantasy, chociaż jakaś prostacka próba grania w Star Warsa też była. Skąd?

Świętej pamięci SS wydał kiedyś coś, co nazywało się Kompendium wiedzy. Były tam kody, listy czytelników, masa kretyńskich rysunków (takie dominowały w tamtym okresie), opowiadania, felietony oraz trochę o erpegach. Między innymi o SW na mechanice K6. Ba! Wtedy dowiedziałem się, że w ogóle coś takiego istnieje, ma nazwę, dzieli się na statystyki et cetera. Była nawet rozpiska niszczyciela gwiezdnego, z uwzględnieniem liczebności załogi, uzbrojenia etc. W sumie nie było tego wszystkiego nazbyt wiele, ledwo zajawka, ale wystarczyło, bym próbował zrobić „sesję” czy dwie w gwiezdnowojennych klimatach. Może to dzięki temu próbowałem kostkować na K6? O ile kostkowałem w ogóle, bo ten szczegół dawno się w mojej pamięci zatarł.

Ale wróć, moment! Była taka jedna gra, przy której bez sześciu ścianek ani rusz. Wydało to to wydawnictwo Encore (bez licencji i z naruszeniem praw autorskich, jak dowiedziałem się w zeszłym bodaj roku) i nazwało Labirynt Śmierci. Ileś kartoników reprezentujących korytarze i komnaty podziemi, bohaterów i potwory, kilkanaście stron zasad oraz osobne karty postaci. Grałem w to to z naruszeniem zasad, bo takowe wymagały losowania drużyny (trzy razy hero i trzy razy uczeń), ale już wtedy odkryłem coś, co potem nazwane zostało złotą zasadą. Znaczy autorzy nie widzieli nic złego w dodawaniu własnych reguł i elementów. Prawie jak erpeg, bo była tam walka, zdobywanie skarbów i pedeków, rozwój postaci, ciskanie spelli i boss na końcu. Tyle, że wszystko dla pojedynczego gracza. Gdzieś miałem nawet zapisanego autorskiego spella „ściana ognia”, którego nigdy nie miałem okazji użyć.

Minęła podstawówka, minęło gimnazjum. Wiedziałem już, szto to Ehpeże, ale nie miałem z kim i w co grać. Sytuacja się z deka zmieniła, gdy podpięli mi neozdradę. Prędkość – powalająca. Częstotliwość zwisów oraz rozłączeń – duża, ale to nie był dla mnie wielki problem. Grunt, że miałem połączenie ze światem. Zaraz też zacząłem szukać jakichś gierek. Wakacje były, liceum dopiero na mnie czekało, czas był. No i natrafiłem na twór, co się zwał Virlandia. Erpeg to to nie był, ale fabułę jakąś miał, na tamtejszym czacie trochę się klimaciło, były jakieś wojenki, wyprawy, tworzenie postaci i tak dalej. Ba! Było nawet dwóch fabularnych adminów, z czego jeden praktycznie nic nie robił (znaczy robił, ponoć, ale efektów za bardzo widać nie było), a drugi był zawalony robotą (też ponoć), obaj zaś istnieli incognito. To znaczy nikt nie znał ich nicków, a wiadomości wysyłał przez osobny formularz. Generalnie wspominam tamte czasy całkiem dobrze, bo wtedy zdobywałem pierwsze szlify w pisaniu i klimaceniu. Jedynie fabuły na większą skalę bym żadnej nie miał, gdybym szukał jej na wierchuszce, bo od niej ludzi było dwóch i ani sztuki więcej. A ile było flejmu, jak się na któregoś zamarudziło, że trzeba na odpowiedź czekać... Masakra. Z drugiej strony było trochę funu z różnymi ludźmi, z którymi dziś już kontaktu nie mam. Może to i lepiej.

Mniej więcej w tym samym okresie natknąłem się na jedną erpegową grupę, co pykała przez neta. Drugą, bardziej namacalną, znalazłem w liceum, gdzie od razu rzuciłem się na głęboką wodę i spróbowałem swoich sił jako mistrz gry. Ale o tym to może napiszę przy innej okazji.

Komentarze


rdo
   
Ocena:
+2
Właściwie to sam wymyśliłeś RPG nie mając żadnego podręcznika :)

Lubię czytać takie historie :) Przypominają mi młodość :)

Moi koledzy w podstawówce też wymyślili RPG, zupełnie niezależnie; i mnie tego nauczyli; Grało się w RPGi z "ad hoc" ustalanymi zasadami (lub full storytelling, ale z reguły raczej z jakimiś kartami statystyk; statystyki były ważniejsze niż imię postaci); Grało się w różnych settingach; a właściwie nie używało się pojęcia RPG - prędzej pojęcia "warhammer" - które o dziwo odnosiło się do wszystkiego, tylko nie Starego Świata (odnosiło się do improwizowanych RPG-ów ze swobodnie układanym settingiem i zasadami; modern, sf, fantasy, historyczne - bez znaczenia). Używanie pojęcia "warhammer" sugeruje, że przynajmniej ktoś z moich kolegów zetknął się z produktem Games Workshop. Ja o istnieniu "podręcznika do RPG" lub jakiegokolwiek produktu GW dowiedziałem się lata później :D
13-07-2011 01:28
Salantor
   
Ocena:
0
Wymyśliłem... Na to wychodzi :] W sumie pisanie o tym wprowadziło mnie w taki trochę nostalgiczny nastrój, spotęgowany przez przed chwilą obejrzany filmik o tym, jak to Cartoon Network zmieniało się na przestrzeni lat.

Stare czasy. Szkoda, że już nie wrócą.
13-07-2011 01:43
dzemeuksis
   
Ocena:
0
Owszem, pojawiały się czasem w SS’ie czy innym ŚGK recenzje erpegów, ale były rzadkie i ograniczały się do strony, max dwóch. Żadnego miejsca na jakieś dogłębne analizy, na opisy mechanik, na coś więcej, jak ogólniki.

Pamiętam recenzję jakieś gry cRPG w ŚGK opartej na mechanice AD&D. Recenzja ta była, jak na dzisiejsze standardy, gigantyczna - kilka (ze sześć, albo i z osiem) stron drobnym maczkiem z nielicznymi i przy tym niewielkimi ilustracjami. Znaczną część tekstu poświęcono na analizę mechaniki (tam po raz pierwszy usłyszałem o THAK0). Wnioskuję więc, że chodziło Ci o recenzje "papierowych" erpegów.
13-07-2011 08:53
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@Salantor
A link do filmiku o deEwolucji CN można prosić?
13-07-2011 12:57
Salantor
   
Ocena:
0
Tylda:
Link tu -> http://www.youtube.com/watch?v=zBu rRw0sDxY&feature=player_embedded
Lektor nudny jak cholera, więc szansa na przyśnięcie spora :]

dzemeuksis:
Jasne. Chodziło mi o papierówki. One miały ledwo jedną stronę dla siebie.
13-07-2011 14:42
Pahvlo
   
Ocena:
+2
Bo najlepsze pierwsze RPG to autorka! Też coś o tym wiem :-).
14-07-2011 16:18
Aesandill
   
Ocena:
0
Cholercia, miałem podobnie.
I jakoś głownie walka miała zasady, no bo jedyna słabo dawała się rozegrać.
Chocby ludzikami lego w zamkach :D
A potem
Role podstawki robiła rozpiska mrocznych elfów do bitewniaka młotkowego a warhammer to był dobra nazwa na RPGa.
Pzdr
Aes
14-07-2011 20:29
Seji
   
Ocena:
0
Dodane. Dzieki! :)
20-07-2011 20:42

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.