» Czytelnia » Szorty » Ukojenie

Ukojenie


wersja do druku
Ukojenie
Z południa, wraz z kroplami wody, wyjąc i siekąc biczem pyłu, nadciągnął wiatr. W odpowiedzi na pioruny z niebios, szczyty Gór Krańca Świata odezwały się grzmotem. Napiął mięśnie i wbił mocniej wszystkie cztery dłonie w ścianę, ogon pomagał mu utrzymać równowagę. Po chwili zastygł przyklejając się do zbocza. Spadające kamienie raniły jego plecy.

Ulewa wzmagała się, między kamieniami spływały drobne strumyki deszczu. Mimo to, nie widział sensu przeklinać burzy. Rozkołysał się na wystającym korzeniu i z niemałym trudem wskoczył na skalną półkę. Wyciągnął zapas suszonego mięsa i ciężko dysząc powoli żuł resztki pożywienia. Wiedział, że dziś już nie pokona nawet jednego metra w drodze na szczyt. Uniósł głowę, łapiąc krople deszczu w usta, po czym ułożył się do snu. Włochaty ogon bezwładnie zwisał z półki skalnej.

***


Nieco ponad dwieście mil od tego miejsca, w centrum Fortenhaf kobieta chowała twarz w białej chuście, szlochając co chwilę. W pomieszczeniu był ktoś jeszcze i mimo, że Anna starała się być niewidoczna, Erlin czuła jej obecność za plecami. Odłożyła chustę na bok, starając się uspokoić.

- Siostro, czemuż to bogowie tak skrzywdzili mego męża? – drżącym głosem zapytała Erlin, powoli odwracając się. – Przecież całe życie im służył, a szczególnie Sigmarowi.
- Nie wiem co mam ci odpowiedzieć. Nie znam się na sprawach boskich, Erlin… Wiem jedno: rok żałoby to za długo.
- Nie jestem w żałobie! Mój mąż żyje! Widziałam go na wiosnę – kończyła szepcząc.
- Nie widziałaś swojego męża, tylko to co z niego zostało.

Po tych słowach, tarcza z wygrawerowanym sigmarickim młotem, powoli osunęła się, uderzając z głuchym dźwiękiem o posadzkę. Erlin ponownie się rozpłakała. Siostra podeszła do niej i obejmując ją szepnęła:

- Już starczy tych łez. Nie znam się na woli bogów, ale wiem jedno, musisz pozwolić sobie pomóc. Niedaleko stąd jest kapłan, mądry i obdarzony wielką mocą, powiadają, iż sam rozmawia z bogiem. Chodź ze mną do niego, może on będzie w stanie obdarzyć Twą duszę spokojem.

***


To był już piąty rok, odkąd rozpoznawał zbliżającą się śmierć. Ze stada kruków, gromadzących się na nieboskłonie, potrafił wskazać tego jednego, o poszarpanych skrzydłach, żywiącego się popiołem. Osamotniony w zimnej celi przybytku "Strażników Wrót", staruszek niechętnie oczekiwał wizyty kolejnej wdowy.

Podszedł do okna i wykręcając szyję spojrzał w ciemniejące niebo. Był już tak przyzwyczajony do ignorowania ptactwa, że minęła chwila nim zlokalizował stado kruków i wron. Wysoko, ponad budynkami, w zachodniej części miasta krążyły powoli, niczym koło młyna w letni gorący dzień. Od czasu do czasu jeden z ptaków opadał niżej, kierując się w miejsca zasłonięte przez budynki.

Kapłan zmrużył oczy, wypatrując tego jedynego. Kruk usiadł powoli na dachu, jakby chciał się upewnić, że został zauważony przez Gavona. Po chwili rozłożył skrzydła, wydał z siebie gardłowy pisk i sfrunął niżej.

Gavon opuścił wzrok, przymknął oczy, kłaniając się powoli.
- Zbawiony przez Morra – wyszeptał.

***


Szary poranek okrywał szczyty niczym zimowy płaszcz. Wiatr rozganiał chmury, dając szansę słońcu na osuszenie skał. Przyjął to za dobry omen, szczególnie dla jego nadziei – wyleczenia skazy. Do dziś śni mu się dzień, gdy jego ciało przeobraziło się w parszywego mutanta. Minęły miesiące, odkąd podczas wędrówki po północy Imperium, wraz z kolegami z regimentu, natknęli się na to przeklęte bagno…

Przemiana niosła ze sobą taki ból, że pragnął umrzeć. Jednak z perspektywy czasu, tamto cierpienie wydaje się być niczym, w porównaniu z życiem jakie wiódł teraz.

Pierwsze promienie słońca padły na jego twarz. Dokładnie tak samo, jak tego dnia, gdy dowiedział się, że jest jeszcze dla niego szansa, hen na zachód od starego karaku Lurged, w Górach Krańca Świata.

***


Erlin stała ze spuszczoną głową, wpatrując się w kałuże, które wypełniały dziury w trakcie przed świątynią. Krople padającego deszczu, znaczyły swoją obecność, rysując delikatne kręgi na powierzchni wody.

Zatrzymały się w zawsze otwartych drzwiach świątyni. Cisza i spokój mrocznego wnętrza przybytku Pana Snu i Śmierci, zawsze budziły niepokój. Podszedł do nich akolita, stał chwilę bez słowa, wpatrując się w kobiety, po czym odwrócił się na pięcie, w ten dziwny sposób zapraszając je do środka.

Siostry weszły do świątyni, której sklepienie podtrzymywał posąg wyobrażający wielkiego kruka. Przy ołtarzu stał odziany w czarną togę Gavon. Trzymał w ręku laskę, zakończoną ogromnym kluczem.

- Czym mogę pomóc? – rzekł kłaniając się kapłan.
- Radą i pocieszeniem – odrzekła Anna.
- Odpowiedziami i ratunkiem – dodała Erlin.

Kapłan uważnie wysłuchał, często przerywaną płaczem, opowieść Erlin. Zamyślił się, splatając dłonie.

- Czego oczekujesz ode mnie? Jak ci mogę pomóc? – ponownie zapytał.
- Chcę być znowu z nim. Chcę, by nie musiał się ukrywać.
- Tego właśnie chcesz?

Gavon stanął przed Erlin, ruchem dłoni nakazując jej, aby uklęknęła. Zamknął oczy i rozpoczął powolną inkantację. Na podłodze, w otwartych drzwiach świątyni usiadł kruk. Kapłan otworzył oczy i spoglądając na ptaka, zwrócił się do Erlin:
- Już czas.

Kruk wleciał do świątyni i usiadł Erlin na ramieniu. Ta przed oczyma widziała ból ukochanego, jego lęk, ciągłe ukrywanie się, tęsknotę, a na końcu jego śmierć, gdzieś pod szczytami gór, w mroku, zimnie i samotności.

- Nie – krzyknęła, a z oczu popłynęły łzy.
- Już czas – powtórzył kapłan.

Ciało Erlin osunęło się na podłogę.
- Zbawieni przez Morra.

Kapłan zostawił wystraszoną Annę, by mogła pożegnać się z siostrą. Usiadł w jednej z pierwszych ław i zatopił się w rozmyślaniach. Właściwie nie wiedział do końca – czy tego chciała czy nie. Pewnie refleksja przyszyły za późno, bo teraz nie miała ona znaczenia. Zawsze otwarte wrota prowadzą tylko w jedną stronę.

***


Rozgałęziona błyskawica rozdarła szarą kurtynę nieboskłonu. Mimo burzy wspinał się dalej – był już bardzo blisko. Rzeźba na szczycie góry była identyczna jak w przypowieści o źródle oczyszczenia – jego jedynej nadziei.

Gdy mroźny deszcz zamienił się w grad, do szczytu pozostało już tylko kilka łokci. Gdy jedna z dłoni złapała za ostatnią krawędź, instynkt, który doprowadził go aż tu, na samym końcu drogi zawiódł. Zawisł na jednej ręce, próbował podciągnąć się i jak najszybciej znaleźć punkt oparcia. Spojrzał w górę i zauważył jak spoza krawędzi czarny kruk spogląda na niego zimnym, obojętnym wzrokiem. Ptak zbliżył się, odsunął głowę do tyłu i uderzył dziobem w pierwszy palec. Po chwili w drugi i trzeci.

Ciężkie krople gradu, uderzały go w twarz, brzuch, ręce i nogi, a szczyt i rzeźba oddalały się coraz szybciej. Uderzenie o skały przyniosło tak długo poszukaną ulgę. Na wieki.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


~hallucyon

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Opowiadanko króciutkie, ale nastrojowe. Czyta się je świetnie.

Gratulacje, triki!
11-10-2008 11:42
8536

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Opowiadanie fajne.
Jedna uwaga techniczna: sam poczatek - przejscie do opisu dzialan bohatera ("napial miesnie") jest troche od czapy, zajelo mi chwile, aby zrozumiec, ze to nie wiatr, nie deszcz, ani nie skaly napiely te miesnie.
I jedna uwaga fabularna - czy kaplanowi Morra wolno tak swobodnie szafowac smiercia? Czy kaplan Morra najpierw dziala, a dopiero potem mysli "(Pewnie refleksja przyszyły za późno, bo teraz nie miała ona znaczenia")?
11-10-2008 17:03
triki
    @Hajdamaka
Ocena:
0
czy kaplanowi Morra wolno tak swobodnie szafowac smiercia? Czy kaplan Morra najpierw dziala, a dopiero potem mysli

Tome of Salvation, opisuję dwa skrajne, wręcz fanatyczne kulty Morra. To rzuciło mi zupełnie nowe światło na dogmaty tej religii. Stąd min. tekst.
11-10-2008 17:10
8536

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Mhm, nie mam ToSa, wiec wierze na slowo :)
Przy okazji, skoro juz wyjasniasz - czy prawo nie sciga takiego kaplana?
11-10-2008 17:13
russ10
   
Ocena:
0
@Hajdamaka: prawo może i ściga, ale problem może być ze skutecznością...
11-10-2008 19:17
8536

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Tzn. mi chodzilo bardziej o to czy wg, ToSa te sekty sa akceptowane w Imperium. Mlotek ma te wade, ze religie troche pokopali, moze ToS cos prostuje :)
11-10-2008 19:28
triki
   
Ocena:
0
1. Przy opisie The Blessed of Morr, którzy z racji swojej skrajności uznawani są za heretyków, widniej zapis, że mało kapłanów zadaje sobie trud prześladowania "błogosławionych". To jak dla mnie, też ukazuje pewien margines w "kapłaństwie".
No i powstaje pytanie gdzie jest różnica, między oddaniem, a fanatyzmem. To wąska i trudna do umiejscowienia granica.

2. ToS (obok podstawki, Księgi spaczenia i Królestwa magii "must have warhammerowca), rzuca nowe światło na religię. Mi (jako mistrzowi gry) dała nowe spojrzenie na "te" sprawy w Starym Świecie.
12-10-2008 00:23
russ10
   
Ocena:
0
Pytanie tylko kiedy wyjdzie w PL... bo jak na razie ani widu ani słychu o licencji dla CC...
12-10-2008 23:55
~musk

Użytkownik niezarejestrowany
    zgadzam sie z Hajdamaka
Ocena:
0
POdczas czytania zwrocilem uwage na dokladnie te same kwestie, o ktorych wspomnial Hajdamaka. Chcialem sie niemi podzielic, ale widze, ze mnie ubiegl. Po co wiec to pisze jeszcze raz? Zebys przemyslal przynajmniej te pierwsza kwestie, polaczenia piewszego zdania opowiadania z drugim.
Dodatkowo, w czwartym fragmencie piszesz "Do dziś śni mu się dzień (...)" - moze lepiej byloby przeformulowac na "mecza go uporczywe sny od dniu..." lub jakos podobnie, bo "sni mu sie" ma czesto w literaturze znaczenie "marzy mu sie" - a przeciez ni o to chodzilo.
Poza tym - opowiadanie, ciekawie sie czyta, nie jest zle. Pozdrowienia!
13-10-2008 11:35
~goly

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
śni mu się = marzy mu się??? - kurcze, gdzie ja podziałem słownik :p
19-10-2008 12:04

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.