» Artykuły » Felietony » Ucieczka w dialogi

Ucieczka w dialogi


wersja do druku

Qchnia artystyczna #11

Redakcja: Bartłomiej 'baczko' Łopatka
Ilustracje: Vermiliona

Ucieczka w dialogi
Ostatnimi czasy miałem okazję czytać dwie skrajnie różne antologie. Pierwszą były Bajki dla dorosłych wydawnictwa Fabryka Słów − zbiór raczej średni, z jednym wyróżniającym się opowiadaniem, Dzwonem wolności Andrzeja Pilipiuka; pozostałe, może z wyłączeniem Za siedmioma stopniami Anny Kańtoch, nie prezentowały wysokiego poziomu. Nie dalej jak tydzień temu skończyłem także Pod dobrą gwiazdą. Opowiadania wydane nakładem Znaku. W przypadku tej książki przewaga tekstów dobrych i bardzo dobrych nad niespecjalnie interesującymi jest miażdżąca (wyśmienite Rzeka Anny Brzezińskiej i Do kresu Pawła Huelle). Ale nie dlatego przywołałem powyższe antologie.

Zawarte w nich opowiadania różnią się pod względem stosunku objętości dialogów do całości tekstów. Te z Bajek… rozmowami stoją. To za ich pomocą autorzy w dużej mierze nakreślają obraz świata, przedstawiają bohaterów, wreszcie relacjonują rozwój akcji. Zupełnie inaczej sprawa ma się w przypadku zbioru Znaku. Może to ten element tak rzutuje na odbiór obu książek? Sięgnijmy do innych przykładów. Na pierwszy ogień weźmy Jakuba Ćwieka: Kłamca niespecjalnie przypadł mi do gustu, z kolei kontynuacja była bardzo dobra. Różnica? Boga marnotrawnego cechowała większa gęstość tekstu (akapity były dłuższe, dialogów zdecydowanie mniej). Idźmy dalej − zbiór Gotuj z papieżem: najgorszy był tekst tytułowy, w dużej mierze "przegadany" przez dwóch bohaterów, z kolei ubogie w rozmowy W odcieniach szarości i Pokój pełen cienia to, według mnie, najlepsze, co wyszło spod pióra (czyt. klawiatury) tego autora. Ale ponieważ jedna jaskółka wiosny nie czyni: najnowsze opowiadanie Jarosława Grzędowicza, czyli Chwila deszczu. Czym ten niezbyt udany tekst różni się chociażby od wyśmienitych Czarnych motyli czy Pioruna z Księgi Jesiennych Demonów? Domyślcie się…

Trudno jednak na podstawie ledwie kilku przykładów postulować istnienie jakiejś uniwersalnej reguły: dużo gadania − źle, mało gadania − arcydzieło. Zbyt łatwo ją obalić. W końcu jednym z największych atutów tekstów wiedźmińskich Andrzeja Sapkowskiego są właśnie dialogi. A David Eddings? Jego Belgariada i cykl Elenium to proste, nieszczególnie oryginalne historyjki, które jednak mnóstwo zyskują właśnie dzięki wzajemnym relacjom bohaterów (niemała w tym zasługa Leigh Eddings). Nie oznacza to jednak, że nie można wyciągnąć pewnego ogólnego wniosku: pisanie dialogów to nie spacerek, a o potknięcie nietrudno.

Tymczasem odnoszę wrażenie, że adepci pióra uważają zgoła inaczej. Ich opowiadania to w zasadzie dialogi, z rzadka przeplatane nawet nie tyle opisami, co relacjami z poczynań bohatera. Jeżeli już decydują się w jakikolwiek sposób zarysować scenerię, przypominają w tym autorów dramatów scenicznych: "Pokój. Na środku stół, dwa krzesła. Na ścianie portrety poprzednich ministrów i wielka mapa Europy wisząca nad masywnym biurkiem z kaukaskiego orzecha." Sądzę, że młodzi twórcy wychodzą z założenia, że opis to "wyższa szkoła jazdy", a w dialogu da się więcej (i łatwiej) przekazać. Jeżeli trzeba coś opisać: niech zrobi to bohater; jeżeli trzeba wytłumaczyć: niech protagonista objaśnia to drugiej postaci. Łatwo jednak przekroczyć ulotną granicę sztuczności, czego nie ustrzegł się nawet tak doświadczony pisarz jak Greg Bear. W Radiu Darwina wszystko było dobrze, dopóki terminy z zakresu ewolucjonizmu i genetyki autor objaśniał za pomocą opisów. Kiedy jednak postanowił wykorzystać do tego bohaterów, wyszło na to, że pani doktor tłumaczy koleżance po fachu podstawowe zagadnienia z zakresu fizjologii człowieka… Jeżeli czytelnik o czymś nie wie, oczywiście należy to w jakiś sposób mu przedłożyć (w końcu gdzie jak gdzie, ale w fantastyce zazwyczaj wprowadzamy odbiorcę w uniwersum naszej opowieści). Nie można jednak zapominać, że to, co dla nas stanowi niewiadomą, dla bohaterów jest chlebem powszednim. Niekiedy można to obejść, czemu służą chociażby popularne w fantasy narady, jednakże najłatwiej jest wpleść mnóstwo informacji w dialog dwóch postaci. I, niestety, młodzi twórcy często wolą iść na skróty.

W ostatnim nadesłanym mi opowiadaniu dwóch bohaterów, pod sam koniec tekstu, tłumaczy sobie, co właściwie robią. Dobrze, dzięki temu czytelnik zostaje wprowadzony w realia wykreowanego przez autora świata, pozwala mu to także odnaleźć klucz do opisywanych wydarzeń, zrozumieć motywacje postaci, ale… brakuje tylko, żeby jeden tłumaczył drugiemu, jak się nazywa. Przecież oni się znają, ba!, zgodnie z opisem jest to ich n-ta "akcja". Nie przeszkadza to im jednak w objaśnianiu sobie nawzajem największych oczywistości.

Podobnie drażniące jest "przedstawianie" jednego bohatera przez drugiego. Przykładowa scenka: Protagonista siedzi sobie na zydlu w swojej chacie i w spokoju sączy piwo. Nagle drzwi wejściowe otwierają się z hukiem, wichura zwiewa do środa liście i deszcz, a w progu staje wysoka, znajoma postać. − Czekałem na ciebie, Marku Augustusie – mówi gospodarz… a potem sobie gaworzą. Nieważne. Istotne jest to, że raczej nie wita się imieniem i nazwiskiem każdej spotkanej osoby. Czytelnik od tej pory wie, jak jegomość się nazywa, fakt. Ale nie można było tego rozegrać inaczej, bez przeciągania przysłowiowej "struny" sztuczności?

Suma summarum: nie uciekajcie w dialogi, bo mogą się one okazać ślepą uliczką. Nie skupiajcie się jednak także na samych opisach. Zapewne wielu z was uzna to za truizm, ale: najlepiej w każdym przypadku dobrze się zastanowić i wybrać środek w największym stopniu adekwatny do danej sytuacji, bez ograniczania się do jednego narzędzia. Bo nie wszystko można wyrazić ustami bohatera, ale też nie wszystko da się zawrzeć w opisach. Tymczasem w większości nadsyłanych mi opowiadań wyraźnie widać, że z jakiś względów młodzi twórcy unikają opisów jak ognia, traktując je jak smutną konieczność. A ich teksty na tym tracą.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

O marzeniach
Qchnia literacka #15
Z planem czy na żywca?
Qchnia artystyczna #14
Selekcja i dawkowanie informacji
Qchnia artystyczna #13
Mina przeciwpiechotna
Qchnia artystyczna #12
Pisałem kiedyś powieść. Emocje.
Qchnia artystyczna #10
O bohaterach. Część 2
Qchnia artystyczna #9

Komentarze


Alkioneus
   
Ocena:
0
Jedna z lepszych qchni.

Balans pomiędzy opisem a dialogiem zyskuje specyficznego kolorytu przy narracji pierwszoosobowej.

Opisy "nieopisowe"(czyli takie, które nie są poświęcone wyliczeniu wszystkich przedmiotów w pomieszczeniu, albo opisaniu wszystkich wygibasów bohaterów) mają to do siebie, że można je wkomponować w tekst na samym końcu - ot, dla kolorytu i klarowności fragmentu. Bezpiecznie można też taki opis czasem ująć, zwłaszcza jeżeli nie przemyca kluczowych treści.
21-02-2010 11:31
Kumo
    Mam wrażenie,...
Ocena:
+3
...że wiele osób zasugerowało się różnymi (skądinąd całkiem sensownymi) felietonami i artykułami, w których pozycje z listy szkolnych lektur stawiano za przykład negatywny - najczęściej chodziło o "Nad Niemnem" Orzeszkowej, a konkretnie o męczące, kilkustronicowe napisy - w przeciwieństwie do lżejszej literatury, np. Sapka. Może też chodziło o teksty krytykujące sztuczne, "erpegowe" opisy. Jak widać, niektórzy trochę za bardzo wzięli to sobie do serca i stwierdzili, że "opisy w ogóle są złe i przeszkadzają w czytaniu".
21-02-2010 12:09
27383
   
Ocena:
0
Jak miałem za lektury różne Anie z Zielonego Wzgórza to też twierdziłem, ze opsi przeszkadzają w czytaniu :P
21-02-2010 12:25
malakh
   
Ocena:
0
Możliwe. Ale dialogi młodym pisze się po prostu łatwiej. Niekoniecznie im to wychodzi, ale prościej jest o czymś opowiedzieć, niż to opisać.

A Sapkowski jest poza skalą. Łatwiej pisać piękne opisy, niż dialogi na takim poziomie, jak chociażby w Sadze o Wiedźminie.
21-02-2010 12:27
~Jakub Ćwiek

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+3
malakh, ale mam wrażenie, że w tym felietonie trochę pomieszałeś sprawy i tematy. Z jednej strony bowiem piszesz o tym, że dialog jest sztuką trudną i należy się go uczyć, by wychodził naturalnie, a w ewentualnych wyjaśnieniach nie przekraczał granicy sztuczności. I tu zgadzam się z Tobą w pełni. Z drugiej jednak próbujesz, mam wrażenie, zasugerować, że stężenie dialogów w tekście ma jeśli nie kluczowy, to przynajmniej bardzo ważny wpływ na jakość tekstu. I tu pozwolę się sobie nie zgodzić. Rzecz w umiejętnościach.
Nie ma nic złego w pisaniu tekstu jako niemal dramatu o ile dialogi są przemyślane, zgrabnie skonstruowane i wyważone. Tak jak może spokojnie istnieć tekst złożony z samych opisów, tak w zasadzie da się napisać dobre opowiadanie oparte praktycznie wyłącznie na dialogu bądź monologu. Uważam, że choć poruszyłeś bardzo ciekawy temat, miecz kierujesz nie w tą stronę co trzeba.
21-02-2010 12:54
M.S.
    A dla mnie to chyba najsłabszy tekst
Ocena:
0
Jeśli ktoś umie pisać i ma koncepcję, zrobi cuda, nawet sięgając po same dialogi albo w ogóle je odrzucając. Lub też korzystając z dowolnej wariacji obu wariantów. Do wszystkich powyższych wniosków z łatwością myślący człowiek sam dojdzie - a tylko taki ma szansę cokolwiek zdziałać na polu literatury.

Wszystko sprowadza się do tego, czy ktoś umie pisać, czy nie. A ten felieton nikogo nie nauczy.
21-02-2010 13:04
Alve
    A czego oczekujesz?
Ocena:
+3
W zasadzie całą serię felietonów można sprowadzić do stwierdzenia 'jak ktoś umie dobrze pisać i ma dobrą koncepcję, napisze dobry tekst'. Problem w tym, że jak ktoś umie dobrze pisać i ma dobrą koncepcję, nie potrzebuje cudzych porad ;)

Jeśli dobrze zrozumiałam intencje autorów, 'Qchnia' nie ma być wykładem, w którym dostaniemy gotową receptę na idealne opowiadanie, tylko zbiorem luźnych wskazówek, dzięki którym łatwiej będzie ocenić własny tekst. Nie chodzi o to, by stanowczo nakazać: 'Nie stosujcie dialogów! NIGDY!', lecz by podpowiedzieć, na co warto zwrócić uwagę przy przeglądaniu swojego opowiadania. Zasugerować sprawdzenie, czy nieumyślnie nie popełniłam gafy, której nawet nie byłam świadoma. Po przeczytaniu paru krótkich wskazówek nie stanę się mistrzem pióra, ale przynajmniej mój pierwszy/drugi/piętnasty tekst będzie trochę lepszy. A jeśli przeanalizowawszy swe wiekopomne dzieło dojdę do wniosku, że dramatyzacja wychodzi mu na dobre - super, tym lepiej dla mnie. Nie dość, że coś zrobiłam dobrze, to jeszcze zrobiłam to po swojemu.

Powiedzmy sobie szczerze - czy naprawdę wierzymy w to, że człowiek piszący podług cudzych instrukcji na trwałe zapisze się w historii literatury? No, ja nie wierzę. Może niesłusznie. Gdyby malakh znał przepis na przełomową powieść, toby taką napisał, nie marnując czasu na pouczanie maluczkich.
Mimo wszystko jego teksty czyta się przyjemnie, a nauka na cudzych błędach nigdy nie idzie na marne. Co prawda Alve gotowa jest własną głową ręczyć za to, że w najbliższej przyszłości nie spróbuje napisać nawet miniatury, o powieści nie wspominając, jednak jest pewna, że po Polterze błąka się wielu młodych twórców, którzy mają pomysł na tekst, a nie wiedzą, jak go przelać na klawiaturę. Nawet jeżeli na 'Qchni' nie wychowa się następny Tolkien, może dzięki niej kilka osób będzie mogło spojrzeć na to, co wyszło spod ich palców z większą satysfakcją, a ich życie stanie się nieco piękniejsze. Kto wie, czy w efekcie nie zyskają motywacji do dalszego pisania, do własnych eksperymentów? A potem w posłowiu swojego bestsellera napiszą 'I dziękuję malakhowi, który pokazał mi, co mogę robić nie tak' :P

Mimo wszystko dopominam się o większy udział pani Białołęckiej ;) Rozumiem, że pewnie ma napięty grafik, ale i tak myślę, że udział znanej, dysponującej całkiem sporym doświadczeniem pisarki zdecydowanie dodaje projektowi uroku. Gdyby zaangażowali się do tego jeszcze inni pisarze, przedstawiając swoje refleksje, niechby nawet nawzajem się wykluczające (tak byłoby zdecydowanie ciekawiej), wyszłaby z tego rzecz naprawdę godna uwagi.

No i tak na zakończenie, abstrahując od bieżącego tematu - co się stało z obiecanym kluczem do fragmentu z Qchni #3? Całkiem możliwe, że gdzieś go zamieszczono, ale ja nie mam pojęcia gdzie, a jestem ciekawa, ile różnych rzeczy można tam odnaleźć, jeśli czyta się wystarczająco uważnie ;>
21-02-2010 16:04
Kumo
   
Ocena:
0
Chodzi chyba o to, że najwyraźniej niektórzy autorzy na siłę unikają opisów i w efekcie ich teksty wychodzą gorsze. Czyli ten felieton ma na celu - jeśli się nie mylę - zwrócenie uwagi na jeden z popełnianych błędów. Żeby umieć pisać, trzeba się nauczyć - m.in. tego, czego należy unikać.
21-02-2010 16:05
M.S.
   
Ocena:
0
A nic tak dobrze nie uczy, jak samodzielne myślenie. Ten felieton to garść truizmów zupełnie nieobcych każdemu, kto nie boi się ruszyć głową. Czas, jaki malakh poświęcił na jego powstanie, lepiej żeby spożytkował na inne projekty.

A odsiew "młodych zdolnych" i tak wątpię, aby zapewnił. Jeśli ktoś popełnia tak kardynalne błędy, to nie sądzę, by był w stanie krytycznie i ze zrozumieniem podejść do własnej twórczości.

Poza tym czy ich odsiew naprawdę jest tak ważny? Aż tylu ludzi przysyła swoje teksty? Ja przez cztery miesiące szefowania dostałem ich raptem kilka i wszystkie dało się odrzucić po pobieżnym przejrzeniu.

PS: Też liczę na większą aktywność p. Brzezińskiej (nie Białołęckiej :P - choć nie miałbym nic przeciwko, gdyby i ona coś skrobnęła :) ).
21-02-2010 16:36
Alve
   
Ocena:
0
A, przepraszam za pomyłkę. To dlatego, że książka pani Białołęckiej akurat leży u mnie na biurku i czeka, aż z powrotem ją odłożę na półkę, a zapamiętywanie nazwisk zawsze było dla Alve potwornym problemem. Nawet w odniesieniu do sąsiadów, o obcych ludziach nie wspominając ;]

Czy to są kardynalne błędy? To chyba zależy od tego, kto pisze - przede wszystkim, choć zabrzmi to okropnie, ile ma lat. Dla mnie już samo to, że powstaje miejsce, w którym można sobie poczytać o tym, co kogoś razi w różnych tekstach i porównać to ze swoją tfu!rczością (lub, co ciekawsze, z ulubioną lekturą) jest godne pochwały, szczególnie, jeśli w zamierzeniu angażuje się w to profesjonalny autor/redaktor. A to, czy komuś pomoże, czy może będzie jedynie ciekawą lekturą i świadectwem rozwoju serwisu... powiedzieć 'komuś na pewno się przyda!' jest równie łatwo, jak stwierdzić 'ależ to oczywiste!' (po przeczytaniu, rzecz jasna, bo do pisania o rzeczach zaskakujących zawsze brakuje chętnych) ;)

A czy lepiej, żeby spożytkowano czas na inne projekty... Noo, jak dla mnie ciekawiej zapowiada się 'Burza Mózgów' - jak już napisałam, bardziej cieszy mnie, gdy na jakiś temat wypowie się więcej autorów, prezentując różne punkty widzenia. Z drugiej strony, dopiero co czytałam Ten rules for writing fiction (polecam, choć nie ze wszystkim się zgadzam - a z rzeczy fantastycznych jest np. Gaiman), gdzie bardzo ładnie widać, jak podobne 'rady' mogą wypaść, gdy trochę się postarać. Jeśli dodać 'Qchni' nieco rozmachu (nie wiem, czy się da, naprawdę i jeśli się nie da, proszę mi to łagodnie zasugerować), Polter mógłby być z niej dumny. W najgorszym razie przestałaby sprawiać wrażenie podręcznika pisania. Ale znowu - nie mam pojęcia, jak (i czy w ogóle) będzie rozwijać się 'Burza Mózgów'.
21-02-2010 17:17
~Marcin Wełnicki

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@Alve

Mylisz się w jednej kwestii. Na tzw. Zachodzie funkcjonują szkoły pisarstwa, creative writing. Wielu poczytnych autorów zaczynało właśnie na takich kursach.

Pozdrawiam,
Marcin Wełnicki
Biały Atrament
21-02-2010 18:52
Alve
   
Ocena:
0
A czy ja pisałam, że takich szkół nie ma? Czy może chodzi o twierdzenie, że nie do końca da się nauczyć pisania z cudzych instrukcji? ^^"

Hmm... Mam nadzieję, że nie dostanę warna za offtop.

Kreatywnego pisania można się uczyć także w Polsce - nawet Alve uczestniczyła w takich zajęciach, a co jakiś czas słyszy o warsztatach, w których biorą udział poczytni rodzimi pisarze. Niemniej jednak nigdy nie miała okazji podziwiać czegoś w tym guście na Zachodzie, więc trudno jej powiedzieć, czy i jak bardzo polskie warsztaty różnią się od tamtejszych.

A teraz powiedz mi, czy Twoim zdaniem warsztaty kreatywnego pisania, lub też 'creative writing', jak to nazywasz, uczą pisania powieści? Moim zdaniem, trudno jest nauczyć się pisania powieści od kogoś innego - choć oczywiście nie wykluczam możliwości czerpania inspiracji z wszelkich możliwych źródeł. Żeby stworzyć dobrą powieść, czy choćby nawet krótkie opowiadanie, trzeba mieć pomysł i szczyptę oryginalności. Nawet, jeśli mamy w księgarniach gros podróbek książki X, najprawdopodobniej żadna nie sprzeda się tak dobrze jak oryginał. Pisanie kreatywne z kolei nie oznacza li i jedynie myślenia, co zrobić z fabułą. To bardzo szeroko pojęta sztuka operowania słowem pisanym, konstruowania swoich wypowiedzi w sposób jednocześnie spójny i interesujący, a także trenowanie się w mówieniu o różnych dziwnych rzeczach. Przydaje się nie tylko przyszłym pisarzom, lecz także osobom, które najzwyczajniej w świecie na co dzień muszą/chcą sprawnie posługiwać się ojczystym językiem - na tej samej zasadzie na warsztaty rysunkowe chodzą nie tylko potencjalni Wielcy Artyści, ale także wannabe architekci i dekoratorzy wnętrz. Gdybym miała zgadywać, stwierdziłabym, że, profesjonalnymi literatami zostanie góra kilka procent osób, które uczestniczą w kursach literackich, a jeszcze mniej odniesie jakiś sukces.

Pozostaje też kwestia tego, czy dzięki podobnym zajęciom ewentualni pisarze odkrywają (może właściwszym słowem byłoby 'wynajdują'?) swój talent, czy raczej go szlifują. Myślisz, że gdyby nie te warsztaty, ci ludzie nigdy nie napisaliby czegoś dobrego? Może po prostu mieli w sobie 'coś' i wiedzieli, jak nad tym pracować - a uczęszczanie na warsztaty było jedną z metod? Przecież one są doskonałą okazją do praktyki. Motywacją do tego, by co jakiś czas skrobnąć kilka składnych zdań, potem spojrzeć na nie krytycznie, ocenić, czy aby na pewno wypada je przedstawiać szerszej publice, a następnie przeczytać małej grupce wiernych odbiorców-współtwórców i zebrać mniej lub bardziej konstruktywny feedback. Z którym można się zgodzić, albo nie. No właśnie. 'Władcy Much' Goldinga długo nie chcieli wydać, zaś maszynopis bestsellerowego 'Harry'ego Pottera' odrzuciło kilkunastu wydawców. A byli tam doświadczeni krytycy i redaktorzy, tacy sami jak ci, którzy uczą na warsztatach creative writing. Znane teksty nie są znane (wyłącznie) dlatego, że zgadzały się z czyimiś wyobrażeniami ;)

Poza tym ja nie twierdzę, że czytanie cudzych wskazówek nie daje absolutnie nic. Po prostu uważam, że ich przydatność ogranicza się do pomocy w ustaleniu jakiejś podstawy dla własnych pomysłów, tudzież podpowiedzenia, na co zwracać uwagę, gdy zastanawiamy się nad tym, dlaczego znowu nam nie wyszło. W żadnym razie nie zrobią z Ciebie pisarza, choćbyś poznał ich tysiące.
No, ale to zdanie laika, który 'nie boi się myśleć' (i pisać tego, co wymyśli). Może gdybym napisała jedną czy drugą powieść twierdziłabym zupełnie inaczej :D
21-02-2010 20:27
~Marcin Wełnicki

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Myślę, że będziemy musieli się zgodzić, że się nie zgadzamy :)
Ty zdaje się uważasz, że pisarz to artysta z powołaniem (talentem), a ja jednak skłaniam się ku pisarzowi-wykonawcy zawodu. Musiałbym więc odpowiedzieć twierdząco: tak, da się uczyć pisania z cudzych instrukcji. Z tym tylko, że chyba inaczej rozumiemy istotę creative writing.
Pytasz, czy moim zdaniem warsztaty kreatywnego pisania uczą pisania powieści. Tak i nie. Takie zajęcia dają Ci tylko narzędzia, dzięki którym możesz sprawnie, poprawnie pisać. Jak sama nazwa wskazuje, na tego rodzaju warsztatach uczą sposobów rozwiązywania nietypowych problemów, jakie pisarz może napotkać w trakcie pracy, uczą sztuczek narracyjnych, uczą spoglądania na tekst pod wieloma kątami. Tu nie chodzi o powielanie cudzego stylu czy pisanie pod dyktando.
Jednocześnie zgadzam się z Tobą, istnieją geniusze pióra, tak samo jak istnieją domorośli malarze, reżyserzy, aktorzy, rysownicy komiksów itd.

Podsumowując, warsztaty literackie nie mają (w moim odczuciu) wiele wspólnego z dzieleniem się pomysłami, a po prostu z techniką pisarską. Jeśli pytasz, co zrobi z ciebie pisarza, to wystarczy trzymać się trzech prostych zasad (żadne warsztaty nie są konieczne, ale często są wskazane): pisz dużo (najlepiej codziennie), czytaj więcej i miej upór ;)

Pozdrawiam,
Marcin Wełnicki
Biały Atrament
21-02-2010 22:13
Siman
   
Ocena:
0
M.S. - Marcin Wałecki dał świetny przykład. Jakoś Ted Chiang, autor, który jest nagradzany w zasadzie za wszystko, co napiszę (w większości słusznie), warsztaty literackie skończył. Z niefantastycznych: Chuck Palahniuk do minimalizmu przekonał się właśnie uczęszczając na zajęcia creative writing, z tego co wiem. Całe mnóstwo pisarzy amerykańskich i brytyjskich to wychowankowie warsztatów, co i rusz napytam na podobne informacje czytając noty biograficzne. Szkoda, że tego nigdzie nie zapisuje i potem nie pamiętam. Lista byłaby imponująca.

Ale, oczywiście, ludzi uczyć nie należy. Nauka zawsze idzie w las, więc wszyscy powinni dochodzić do czegokolwiek wyłącznie samemu. W sumie, uczenie ich podstaw gramatyki, ba, pisania w ogóle też jest zbędne. Każdy geniusz dojdzie do takich banałów sam. W końcu nic tak dobrze nie uczy, jak samodzielne myślenie. Pomyślmy zatem (samodzielnie) ile może nas nauczyć samodzielna nauka absolutnie wszystkiego! ;)
21-02-2010 23:02
M.S.
    Owszem, uczestniczyli
Ocena:
0
Tylko co z tego? Ciężko powiedzieć, ile zawdzięczają tymże zajęciom, a ile własnemu talentowi. Jako że masa uznanych pisarzy nigdy nie łaziła na żadne warsztaty, stawiałbym na to drugie.

A uczyć się trzeba zawsze i wszędzie: zasad gramatycznych języka ojczystego, języków obcych, historii, trochę wiedzy ogólnej ogólnej też by nie zaszkodziło... Trzeba wiele czytać, wiele poznać, wiele zrozumieć, by sięgnąć po pióro. Zapewniam, że przytoczone przez Was warsztaty nawet jeśli są choć w połowie tak skuteczne, jak sądzicie, nie zapewnią choćby kilku procent tego, co trzeba sobą prezentować, by zasiąść do pisania.
22-02-2010 00:01
Alkioneus
   
Ocena:
0
M.S.

Wiesz, ile bym dał za takie zajęcia? Podstawowym problemem, na jaki napotkałem po powrocie do pisania jest brak jakiejkolwiek wykładni tego, jak piszę i jak mógłbym pisać lepiej.

Skąd mam wiedzieć, czy umiem pisać, czy piszę dobrze?

Jeżeli mam dobry gust literacki i bogatą półkę, to pomoże mi to - i owszem. Ale jakoś jak czytam, jak Steinbeck cuda wyprawia z oddawaniem głębi postaci a potem czytam, co ja napisałem, to mózg mnie wyzywa od plagiatorów, niedojdów i kaleków co trzymają pióro złą stroną.

Talent - TAK!
Praca - TAK!
Ale są też na pewno sztuczki literackie pomagające w lepszej ekspozycji talentu i zmniejszające rozmiar pracy włożony w tekst.

Dla przykładu, robię głupią rzecz, bo się głupkowi powieści zachciało. Wydawnictwo mi przyjmie/odrzuci, znajomy pochwali/przygani, ale kto mi tak naprawdę powie, gdzie pies pogrzebany i co zrobić, żeby to było lepsze?

Przecież sama sztuka konstrukcji fabuły jest rzeczą, którą da się warsztatowo obrabiać, operowanie archetypami, klisze, schematy - teorii jest od cholery. Po to są te warsztaty. Talent się szlifuje do oporu, a ja nie wierzę, że jeśli jakiś mam, to da się go szlifować po prostu pisząc i czytając.
22-02-2010 01:04
Siman
   
Ocena:
+3
A niechby dadzą kilka procent. To oznacza, że uważny wannabe pisarz jest te kilka procent bliżej dobrego pisania. Twoja opinia sprowadza się do przekonania, że skoro warsztaty nie są niezbędne ani kluczowe do dobrego pisania, to nie są potrzebne w ogóle. Dosyć bezsensowna argumentacja.
22-02-2010 01:05
Antavos
   
Ocena:
0
Ależ oczywiście, M.S, i nikt tutaj nie kwestionuje, jak sądzę, kwestii talentu. Talent literacki objawia się często w zaskakujących okolicznościach. Robert Louis Stevenson napisał "Wyspę Skarbów" pod wpływem mapy narysowanej synowi, a Conrad de facto spisywał swoje własne przeżycia, zmodyfikowane na potrzeby literatury (Marlow z "Jądra ciemności" to przecież nikt inny, jak sam autor, który rzeczywiście popłynął do serca Afryki). Przykłady można mnożyć: historię powstania "Frankensteina" Mary Shelley chyba wszyscy znają, a Conan-Doyle stworzył postać Sherlocka Holmesa w oparciu o własny życiorys. Podobnie powstawała literatura rosyjska - Tołstoj czy Dostojewski nie potrzebowali warsztatów, a napisali arcydzieła literatury światowej.

W dwudziestym wieku podejście się jednak zmieniło. Amerykanie odkryli, że pisania da się nauczyć tak samo, jak każdego innego rzemiosła. Ale rzemieślnik bez talentu zawsze będzie tylko rzemieślnikiem, a rzemieślnik z talentem może stać się artystą i rolą warsztatów literackich jest wyzwolenie artyzmu z adeptów pióra.

Dywagując na temat roli warsztatów literackich w literaturze warto zatem zwrócić uwagę na podejście do nauki i różnice kulturowe. Najbardziej znaczące amerykańskie warsztaty fantastyczne w Stanach, czyli rzecz jasna Clarion Workshops, stosują bardzo dobrą metodę. Na kursy zapraszani są najlepsi kandydaci spośród tych, którzy złożyli aplikację, wybrani przez instruktorów zaproszonych w danym roku. Potem przez sześć tygodni nieustannie piszą, wyrabiając w sobie nawyk regularnego pisania przez wiele godzin, potem teksty są poddawane krytyce literackiej przez nauczycieli - w sierpniu na warsztaty przyjadą Martin, Delany, czy VanderMeerowie. Przykłady Chianga czy Kelly Link (sam Martin uczęszczał zresztą, o ile pamiętam, na warsztaty literackie) są znaczące. Gwiazdy amerykańskiej krótkiej formy prozatorskiej lat dziewięćdziesiątych rozwijali talent pod okiem właśnie warsztatowców. Nawiasem mówiąc, Ted Chiang pisał kiedyś w wywiadzie (poguglajcie), że otrzymał kilkadziesiąt odmów, zanim dostał szansę ze swoim pierwszym opowiadaniem, powstałym właśnie na warsztatach.

W Polsce tymczasem - ze względów kulturowych przede wszystkim (rozwijała się głównie poezja; wystarczy porównać kandydatów do literackiej nagrody Nobla wśród prozaików i poetów, nawet teraz w kontekście Nobla wymienia się Zagajewskiego, poetę, a nie żadnego z literatów) - idea warsztatów literackich i nauki pisania natrafia na niezrozumiały opór. Próbował go przełamywać TRUST, który wydał na świat Grzędowicza, Kresa oraz Ziemkiewicza, ale obecnie grupa chyba nie istnieje i w efekcie jedynie ZakuŻone Warsztaty coś próbują osiągnąć (Orkan najlepszym przykładem, że da się nauczyć pisania na poziomie "drukowalności") Osobną kwestią jest tutaj chęć samorozwoju i pracy nad sobą. Warsztaty takiej pracy uczą.

Tak czy inaczej sytuacja wygląda następująco: w gronie nagradzanych wielokrotnie młodych pisarzy są właśnie uczestnicy warsztatów creative writing, a Polacy zachwycają się poezją i okazjonalnie coś drukują za granicą... Brakuje nam pracy nad sobą, przebojowości i samozaparcia.
22-02-2010 01:10
M.S.
    @Alkioneus
Ocena:
0
Odpowiem brutalnie: nikt Ci nie powie, czy coś jest dobre, bo nikt tego nie wie. Każdy będzie patrzył przez pryzmat siebie. I nigdy tego nie unikniemy.

Nigdy też nie powstanie obiektywna recenzja utworu, jasno określająca jego literacką wartość, bo nikt nie ma pojęcia, jak taki utwór miałby wyglądać. Wszystko opiera się na osobistych upodobaniach i gustach; jednym będzie odpowiadał zabieg poczyniony przez pewnego autora, innym nie.

Poza tym co to znaczy, że tekst jest dobry? Znaczy, że posiada to coś, co sprawi, że kogoś poruszy? Ale przecież nie ma takiego utworu, który poruszyłby wszystkich; każdy reaguje inaczej na pisarstwo danego autora. A może znaczy, że jest kasowy i będzie się podobał wielu ludziom? Ale kto niby ma wiedzieć, co jest bardziej chwytliwe, a co nie? Co i rusz specjaliści i amatorzy stają się zamknąć gusta literackie czytelników w szablony i co chwila coś psuje te "wzory na bestseler". Najczęściej autor, który nie wiedział, że jego książka jest niedochodowa, i dlatego ją napisał.

Naprawdę, nie mam pojęcia, co takiego mogłyby dać przywołane przez Was warsztaty poza umiejętnością poprawnego pisania. Bo koncepcje na fabułę, postacie, konstrukcję świata przedstawionego, rodzaj narracji czy opisów itd. każdy ma własne. Jeśli idzie na warsztaty, by je poznać, to przepraszam, ale ja się wypisuję.

Jedyna rada dla początkujących pisarzy jest taka: sami kombinujcie. Z pewnością mało kto osiągnie sukces, a reszta nie będzie miała nawet satysfakcji, ale trudno. Jeśli ktoś zabiera się za pisanie, musi to wiedzieć, by później nie być sfrustrowanym.
22-02-2010 01:33
Siman
   
Ocena:
0
"Naprawdę, nie mam pojęcia, co takiego mogłyby dać przywołane przez Was warsztaty poza umiejętnością poprawnego pisania. Bo koncepcje na fabułę, postacie, konstrukcję świata przedstawionego, rodzaj narracji czy opisów itd. każdy ma własne. Jeśli idzie na warsztaty, by je poznać, to przepraszam, ale ja się wypisuję."

To, o czym mówisz, to własny styl, własna metoda. W każdej sztuce jest to rzecz wtórna i nabywana późno. By ją zdobyć, należy najpierw nauczyć się w ogóle tworzyć. Początkujący twórca nie posiada własnego stylu (co najwyżej unikalny zestaw błędów, które popełnia), wyrabia go sobie z czasem. Tak trudno zrozumieć, że coś takiego jak warsztaty nie wkopują kogoś na siłę do stylu-sztancy, ale po prostu pomagają przejść przez ten początkowy etap? Nie wskazują rozwiązania, tylko drogę do niego.
22-02-2010 02:48

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.