Impreza ta była organizowana przez lokalne Bractwo Rycerskie Grodu Sokoła (jedno z dwu w Złocieńcu).
Turniej odbywał się na końcu świata dla wszystkich docierających na miejsce rumakami państwowymi. Mieścina niewielka, przytulna nawet można by rzec, otoczona jeziorami.
W tym roku organizator za stanicę wybrał jedną ze szkół, dosłownie oddaloną o rzut kamieniem od miejsca, gdzie jadło się wydawało – straż pożarna bodajże. Całość zmagań turniejowych zaś było oddalone od noclegowni zaledwie o 5 minut spacerem i było to już za Złocieńcem, nad brzegiem leniwie płynącego, szerokiego strumienia.
Przyjechało na miejsce parę drużyn/bractw/chorągwi, reprezentujących okresy historyczne od X w do XIV sądząc po strojach i opancerzeniu – z Bytowa w sumie trzy różne ekipy, Ostróda, Słupsk, Szczecinek, Gniezno, Poznań? drugie bractwo ze Złocieńca – w sumie z 60 – 70 osób.
Miejsce, gdzie odbywały się wszystkie zmagania było już zawczasu przygotowane: machiny pagińskiego, rycerski tor przeszkód, strzałołap dla łuczników oraz chatki dla wszystkich bractw. Chatki były świetnym pomysłem, można w nich było trzymać sprzęt, ławeczki ułatwiały spoczynek białogłowom. Plac z jednej strony ogradzała rzeka z chatkami, z drugiej zaś były miejsca dla gawiedzi wraz z piwowarem. Wszędobylskich, wścibskich turystów nie spotkałem, zatem swobodnie można było plątać się po terenie i białogłowę samotnie puścić, gdyż smarkaterii z kąśliwym językiem i sianem w głowie nie było.
Dzięki takiej organizacja, cały czas w sumie spędzało się na placu, oglądając zmagania wszystkich przeciwników w poszczególnych konkurencjach: łuczniczej, machinach pagińskiego, pokazowych walkach, biegu rycerskim. Nie było też istotnych przerw związanych z obiadem – impreza trwała non stop. Około godziny 18-19 w sobotę deszcz ostudził trochę zmagania widzów, jednakże rycerstwo nie przerwało swych zmagań i w strugach wody spływających z nieba walczyło ze szczapami na machinach. Pomimo stosunkowo małej ilości rycerstwa na impresie, stosunkowo bardzo dużo osób brało udział w konkurencjach! W każdej wystąpiło ponad 20 osób, pokazy walk dało każde bractwo, każdy pokaz był ze scenką, dla białogłów był całodniowy turniej haftu zaś dla szkrabów także konkursik.
Po zmaganiach turniejowych, wieczorem, z godzinnym opóźnieniem rozpoczęła się inscenizacja. Sama bitwa przedstawiała się na początek dosyć dziwnie, gdyż osoba prowadząca wymyśliła, by każda ekipa podzieliła się na pół i na bitwie walczyła tylko z pomiędzy wojami z jednej drużyny – mały drobiazg, połowa ekip wystąpiła w barwach i wyszłoby małe nieporozumienie dla publiczności. Na szczęście udało się uniknąć tego potknięcia. Scenariusz był prosty i nieskomplikowany. Obowiązywała zasada, aby walczyć jak najdłużej, pokazowo, gdyż robimy inscenizację – żadnych wariactw, matactw itp. Było też zapowiedziane, że kto będzie chciał, po inscenizacji będą już „normalniejsze” manewry, zatem skutecznie ostudziło to zapędy do cwaniakowania. Inscenizacja wyszła zatem jak inscenizacja (przed bitwą była sprawdzona broń każdego, opancerzenie), żadnych obrażeń nie stwierdzono, nikt nie szalał, sztychował, uderzał celowo po kolanach czy innych niecenzuralnych miejscach. Po inscenizacji zaś odbyły się króciutkie manewry, w których mógł wziąć udział kto chciał z przybyłych wojów. W sumie połowa wyszła do drugiego spotkania. Walczono do trzech skutecznych trafień od jednego przeciwnika z prawem do ataku tylko w części opancerzone (jak ktoś miał osłonę na nogi, można go było tam atakować, jeśli jej nie miał, to nie), bez sztychów. Wyszło równie ciekawie, jak inscenizacja i także nie było skaleczeń, połamanych palców, czy innych strasznych rzeczy, których boją się rycerze. Osobiście mi bardzo ta forma odpowiadała, pozwalał publice i rycerstwu obejrzeć normalną inscenizację (nie pseudo inscenizację) oraz Ci, którzy mieli siły i chęci, mogli już się zmierzyć z przeciwnikiem w normalnej walce, którą bardzo często spotykamy na turniejach bojowych.
Niedziela zaś była dniem finałów w trzech konkurencjach: łuczniczej – strzelanie na skupienie oraz do główek na blankach, pokazach walk (4 kolejne bardzo ciekawe scenki) oraz „paginach”. Najciekawiej wyszło strzelanie do główek na blankach: z oflisów były zrobione blanki murów, w jednym z trzech otworów pojawia się kartonowa 20 cm „główka”, w którą trzeba było trafić – w sumie strzelało się do trzech losowo pojawiających się celi, trzema strzałami w ciągu 15 sekund z odległosci ok. 15 kroków.
Impreza wyszło bardzo dobrze, kameralnie, czasowe poślizgi w niczym nie przeszkadzały, gdyż stale coś się działo. Burmistrz miasta obiecał, że dołoży wszelkich starań, by w przyszłym roku turniej się także powtórzył. Pozostaje mieć już tylko nadzieję, że IV turniej, odbędzie się już na obozowisku rycerskim, z namiotami tuż obok placu zmagań nad strumykiem.