Trzecia w nocy
W działach: społeczność graczy, polter | Odsłony: 816Trzecia w nocy a ja redaguję teksty na polterze.
Nie wiem co się zmieniło - czy z czasem przyzwyczajenie pozwoliło mi swobodniej korzystać z dostępnych narzędzi, czy też zadziałało wbijanie mi do głowy przez moderację zachęt i zasad. Niemniej.
Trzecia w nocy, za dwie godziny wstaję.
Wchodzę na poltera i zaglądam najpierw na główną. Znowu. Tyle artykułów tkwi w poczekalni. Szybki rzut oka na blogi. Nic ciekawego, nic się nie zmienia. Ktoś napisał coś. Czasem to coś, to już jest Coś. Ale nawet Coś, to mało.
Czasem pojawia się po prostu potrzeba czegoś więcej. Jakiejś współpracy, pomocy tym którym się *chciało*. Bo komu dziś się chce? Tobie się chce pisać? Mi nie. Tak niewielu z nas ma naprawdę coś wartościowego do przekazania, a jeszcze mniej zrobi w tym kierunku coś więcej niż kiwnięcie palcem. Ot, problem pismaka. Mieć treść i przelać treść. Oblec formą, nie zepsuć, nie zalać patosem. A zachować przy tym szacunek do języka ojczystego to już całkiem marzenie.
Tak tknięta melancholijnym, mdłym i obcym uczuciem piszę notkę z której bym drwiła. Tak coś od serca dodać. Niepopularnie. Jeden z tysiąca tekstów, które znikną zalane tymi samymi, nudnymi już dyskusjami.
*Dyskusjami*. Duże de jest tu kluczowe. Bo *dyskutować* to można o polityce, o życiu, aborcji czy awansie. Ale o erpegie się *Dyskutuje*. Jesteśmy tacy niezwykli, tak niemainstreamowi. Zastanówmy się jeszcze raz czy opisywać czy turlać, a jak turlać to CZYM turlać i jak powierzchnia stołu wpłynie na trajektorię rzutu. Pomyślmy przez chwilę który system to TEN system, i czy aby na pewno nie Warhammer. Chwyćmy kije w ręce i pokażmy dokładnie dlaczego katana jest lepsza od miecza, a czemu miecz zwykły a nie długi i kogo w średniowieczu było na niego stać. Albo przeliczmy dokładnie ile w przeliczeniu kufli piwa za tą karczmę na rynku, i czemu system monetarny nie działa. Wyśmiejmy piszących autorki, toż to strata czasu. Lepiej pisać, by nie pisali, i czemu pisanie jest stratą czasu. Piszmy! Piszmy jak fatalnie inni piszą, jak bez sensu, bez polotu. Tak bardzo bez ironii, bez dystansu, bez humoru. Wyśmiejmy wodziarzy, wyśmiejmy dedekowców, warhammerowców. Grajmy w karty, bo bez wstydu. Tego nikt nie wyśmieje. Bądźmy erpegowcami niemainstreamowymi. Ale też nie indie. Indie jest dla hipsterów, a my jesteśmy tacy Poważni w naszych Dyskusjach, tacy dojrzali.
Trzecia w nocy. A ja pełna niechęci do świata, goryczy, uczuć - cudem jeszcze zachowanych w skorupie, wywnętrzam się na polterze. W miejscu dobrym do obserwacji walk kogutów i targowych przekupek. W miejscu w którym mało kto podpisze się choćby swoim imieniem, ukryty pod anonimowością swojego nicka i avatara wybranego z ulubionej kreskówki. Osiągam mentalne dno upojona natłokiem zdziecinniałych myśli.
Zastanawiam się jak wygląda życie przeciętnych ludzi. Jestem nerdem od tak dawna, że nie pamiętam kiedy ostatnio na hasło "zabawa" pomyślałam o imprezie zamiast o sesji czy nocce przy Diablo. Nie pamiętam kiedy przeczytałam coś spoza dziedziny fantastyki, sci-fi czy historii. Ciekawe jak wielu z was tak ma. Czy tkwimy w tej niszy z własnej woli, czy wpadliśmy w nią i tylko udajemy że w dowolnym momencie możemy z niej wyjść.
Kiedyś lubiłam pisać wiersze i powieści, chodziłam na wieczorne spacery. Kiedy przestałam pisać - nie zauważyłam. Tylko kartek jakoś mniej się wala, a te które są - zapisane drobnym druczkiem, stare i dumne karty postaci. O, to moja pierwsza, oprawiona w zeszyt obszyty zamszem w czasach, kiedy jeszcze chciało mi się robić takie rzeczy.
Czy można uzależnić się od gier wyobraźni? Z ilu rzeczy, które sprawiały mi przyjemność już zrezygnowałam? Mam wpisać w CV zainteresowania. Mechanicznie powtarzam te same słowa: gry fabularno-narracyjne, literatura fantastyczna, gry komputerowe, komputery i internet. Zastanawiam się, czy zatrudniłabym takiego pracownika. Może do pracy w empiku na pół etatu. Na zastępstwo.
Już czwarta w nocy. Przyrosnę do tego fotela. Zespolę się z nim i staniemy się jednością. Fotel i ja. Nawet nikt nie zauważy. Bo i kto? Pamiętam, że miałam znajomych. Takich, co im się chciało przychodzić do mnie i wyciągać mnie gdzieś. Myślę o nich i nie potrafię żałować że zniknęli. Ile czasu zmarnowałam na rozmowy o pierdołach? Jak się komu żyje, co kto zrobił, co tam u Ewki. Słucham rozmów otaczających mnie ludzi i rzygać mi się chce. Żałosna, nic nie wnosząca paplanina. A w tym serialu to, a byłam gdzieśtam, ugotowałam cośtam. Strata sił i czasu. I nachodzi mnie refleksja. Co robię z tym swoim drogocennym czasem i zebranymi siłami? Gorzknieję. Czekam aż zleci dzień. Wykonuję codzienne obowiązki bez polotu, bez myśli. Jak usłużne zombie. Do wieczora. Do sesji. Do nocy. Do snu. Sen, taki Sen Prawdziwy to już jest Coś. Ucieczka od rzeczywistości. Oneironautyka. To też lubiłam. Tak śnić świadomie jest łatwiej niż świadomie żyć. Czy potrafiłabym dziś żyć świadomie?