Transformers. Wojna o Cybertron

Autor: Piotr 'Rebound' Brewczyński

Transformers. Wojna o Cybertron
Któż z nas nie słyszał o Transformerach? W latach '90 każdy dzieciak (płci męskiej, ma się rozumieć) marzył o tym, by mieć choć jedną zabawkę, która była nie tylko samochodem (czy też samolotem bądź jakimkolwiek innym pojazdem), ale także uzbrojonym po zęby robotem. Z wiekiem większość chłopaków z tego wyrosła, jednak sukces pierwszego fabularnego filmu o zmiennokształtnych robotach z planety Cybertron dobitnie ukazał, że nawet dorośli mężczyźni marzą o tym, by ich samochód mógł zmieniać się w coś znacznie więcej. Zaświadczył też, że mieszanka składająca się z robotów, eksplozji i pięknej kobiety to przepis na murowany sukces, ale to jest prawda, którą większość facetów zna od dawna...

Kończąc jednak ten seksistowski wątek, warto zaznaczyć, że gry komputerowe oparte na obu częściach ekranizacji przygód Autobotów były raczej niezbyt oryginalnymi niewypałami. Na tym polu więc dużo jeszcze było do zrobienia.

I nagle gruchnęła wieść: ludzie z Activision biorą się za PORZĄDNĄ grę o Transformerach, w której dodatkowo nie będzie ani grama życia organicznego. Jednym słowem – same roboty i eksplozje, zero ludzi i wątków miłosnych. Początkowe wątpliwości spowodowane brakiem Megan Fox szybko zostały rozwiane przez pierwszy trailer nadchodzącego tytułu, który od samego początku znany był jako Transformers. Bitwa o Cybertron.


Trochę historii

Gra przenosi nas w czasy bardzo zamierzchłe - 4 miliony lat (sic!) przed tym, jak Autoboty wylądowały na Ziemi. Prawdziwego fana Puszek z Cybertronu na pewno to nie dziwi, jednak pozostałym warto wytłumaczyć, że właśnie wtedy stało się to, co spowodowało wygnanie wszystkich Transformerów z ich rodzinnej planety. Wojna pomiędzy dwiema wrogimi frakcjami – Autobotami i Decepticonami – doszła do kluczowej fazy, zakończonej częściowym zniszczeniem jądra planety i przymusową jego hibernacją do momentu, w którym znów będzie mogło zasilać Cybertron swoją energią.

Akcja gry rozpoczyna się tuż przed tymi wydarzeniami. Megatron dopiero przygotowuje się do opanowania potęgi Ciemnego Energonu, a Optimus nie wie jeszcze, że już wkrótce przypadnie mu zaszczytny tytuł Prime'a. Kierując siłami zarówno złej, jak i skupionej na sianiu jak największego zniszczenia frakcji, poznamy najbardziej kluczową z historii o Transformerach..


Autobots, disassemble!

Zamysł gry jest wręcz piekielnie prosty. Podczas rozgrywki wcielamy się w jednego z trzech uczestniczących w misji robotów (oczywiście na początku sami go wybieramy), wszystkie wydarzenia obserwując z perspektywy znanej z tytułów takich jak Gears of War czy Dead Space (tj. kierując postacią zajmującą lewy dolny róg ekranu). Prawdę mówiąc, do gry tej jak ulał pasuje porównanie z pierwszym z nadmienionych hitów. Transformers. Wojna o Cybertron to coś na kształt Gears of War przeniesionego w nieco mniej brutalny świat, a przy tym pozbawionego irytujących momentów, w których jeden niewłaściwy ruch może decydować o życiu lub śmierci.

Podczas misji będziemy posługiwać się kilkoma rodzajami broni, z których tylko dwa możemy mieć stale przy sobie; używać dwóch specjalnych umiejętności (zależnych od wybranej postaci) a także przeróżnych „akcesoriów” dostępnych na mapach, włączając w to wielkie, mechaniczne ślimaki czy wieżyczki oblężnicze, których działa można odłączać i przenosić.

Sterowanie jest banalnie proste, podobnie jak rozgrywka – na średnim poziomie z grą poradzi sobie każdy, ginąc może raz czy dwa na całość kampanii danej frakcji. Nie oznacza to jednak, że gra jest nudna – oooo, nie.


Operacja: Anihilacja

Przede wszystkim każdy fan Transformerów doceni mocne oparcie się na fabule kultowego serialu z roku 1984. Na ekranie spotkamy dobrze znane postaci (choć kilku brakuje, co daje nadzieję na porządny sequel), które zachowują się i wyglądają tak, jak powinny.

Do tego dochodzi świetnie zarysowana linia fabularna (uwaga – spoilery!), z obowiązkowymi walkami końcowymi. Kierując siłami Decepticonów wcielimy się w Megatrona, spenetrujemy stację kosmiczną za pomocą Starscreama i jego koleżków, zmierzymy się z Zetą Primem, który następnie wypuści na nas Omegę Supreme. Ucieczka przed tą ogromną maszyną obronną, a następnie walka z nią kończy pierwszą część gry (kampanie ułożone są chronologicznie).

Część związaną z Autobotami otwiera natomiast misja zwiadowcza Optimusa, po której znów trochę polatamy, pojeździmy na wspomnianych już mechanicznych ślimakach, będziemy pędzić z zawrotną prędkością uciekając przed walącymi się częściami planety (oczywiście w formie pojazdu), a następnie wlecimy w trzewia samego Trypticona, którego następnie zrzucimy z orbity. Ta ostatnia część jest, moim zdaniem, jednym z najlepiej zrealizowanych epizodów gier video w ich całej historii. Ścigając wielkiego, gadokształtnego Trypticona lecącego z zawrotną prędkością na spotkanie z Cybertronem, kilkakrotnie złapałem się na pokrzykiwaniu z przejęcia.

Brzmi świetnie, prawda? No cóż – jest też i łyżka dziegciu. Otóż, cała gra nie zajmuje dłużej niż 10 godzin. Tak – dobrze przeczytaliście. Transformers. Wojnę o Cybertron można skończyć w trakcie czterech dłuższych posiedzeń przed monitorem. Gwarantuję jednak, że będzie to 10 godzin od początku do końca wypełnionych świetną, pierwszorzędną zabawą.


Optimusie, jest ich zbyt dużo!

Do zabawy w ten fenomenalny tytuł nie trzeba mieć maszyny kupionej w tym samym miesiącu, co gra. Mój GeForce 9600 GT bez problemu dawał sobie radę w większości przypadków, a gra sama zoptymalizowała się pod moją konfigurację sprzętową. Niewielkie problemy występowały przy większej liczbie przeciwników, ale były to sytuacje sporadyczne. Optymalizacja jest więc jak najbardziej strawialna.

Sama grafika zdecydowanie daje radę, a niektóre krajobrazy zapierają dech w piersiach niczym najlepsze widoki z Wiedźmina. Tutaj znów na prowadzenie wysuwa się scena pościgu za Trypticonem (i zbliżający się Cybertron w tle). Fani na całym świecie są również zgodni co do tego, że twórcy postarali się o bardzo sensowne i całkiem widowiskowe transformacje głównych bohaterów. Gracze lubiący efektowne wejścia na pewno ucieszą się z możliwości zmiany postaci podczas skoku, a Ci z żyłką badacza mogą spokojnie doliczyć sobie do czasu gry godzinę, którą spędzą na eksploracji zakamarków tytułowej planety.

Przed rozpoczęciem rozgrywki warto tylko zmienić sobie domyślne sterowanie. Posługiwanie się klawiaturą może sprawiać trudności, jeśli nie przeniesiemy klawiszy odpowiedzialnych za odpalanie zdolności specjalnych. Jest to jednak typowa „pierdoła”, którą trudno zakwalifikować jako wadę z prawdziwego zdarzenia.


Wszyscy jesteście głupcami!

Multiplayer nie przyciągnął mojej uwagi na dłużej, bowiem tytuł lśni przede wszystkim jako rozrywka dla jednego gracza (lub dla maksymalnie trzech w trybie kooperacji). Niemniej jednak oferuje on kilka trybów klonujących to, co znamy między innymi z Gears of War (włączając w to Eskalację, czyli odpieranie kolejnych fal przeciwników). Serwery trudno nazwać zapchanymi, a rozrywkę bardzo oryginalną, zwłaszcza że twórcy nie przewidzieli (na razie) jej poziomowania ze względu na doświadczenie graczy. Trudno zdobyć te kilka niezbędnych „leveli”, kiedy wszyscy wokół zdejmują Cię jednym strzałem...


Za Cybertron!

Transformers. Wojna o Cybertron to jednak przede wszystkim perełka dla fanów trybu single. 10 godzin minie jak z bicza strzelił i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że myli się ten, kto uważa, że wnętrze robo-planety musi być nudne i jednostajne. Tytuł co i rusz zaskakuje albo – z drugiej strony – udatnie i oryginalnie eksploatuje już znane schematy. Jedyną wadą tego produktu jest jego cena. Luźny przelicznik wskazuje, że jedna godzina gry jest, według jej polskiego dystrybutora, wyceniona na około 10 zł. Na jakkolwiek wysokim poziomie nie byłaby rozrywka, jest to cena nieco zbyt wygórowana.

Jeśli jednak macie ochotę na zdemolowanie kilku kilometrów kwadratowych planety, którą do tej pory można było jedynie oglądać z daleka, nie ma się co wahać – na pewno nie pożałujecie.

Plusy:


Minusy:




Oto zwiastun gry: