Transformers: Wiek zagłady
A na końcu był Chaos
Od bitwy w Chicago minęło pięć lat. Ludzie pozbierali się już z szoku wywołanego starciem dwóch zwaśnionych frakcji robotów. Czasy, w których dwie rasy współpracowały ze sobą, minęły. Po pokonaniu Decepticonów ludzkość zwróciła się również przeciw swoim niedawnym towarzyszom broni. W konsekwencji tego w ręce Cade’a Yeagera (Mark Wahlberg), drobnego wynalazcy próbującego stworzyć coś, co pozwoli stanąć mu finansowo na nogi, dostaje się – pod postacią zepsutej ciężarówki – ranny Optimus Prime. Wkrótce ścigająca lidera Autobotów tajna jednostka CIA trafia na rodzinną farmę wynalazcy.
Nowy film o uciekinierach z Cybertronu oparty jest dokładnie na tych samych schematach, co wcześniejsze odsłony. Po spokojnym wstępie przedstawiającym nowych ludzkich bohaterów akcja nabiera tempa, wykorzystując swoistą sinusoidę – raz oni nas, raz my ich. Nie ma tutaj miejsca na gwałtowne zwroty fabularne i zaskakiwanie widzów – fabuła mknie do finału niczym TGV, nie zwracając uwagi na to, co dzieje się dookoła. Liczy się tylko jedno: akcja.
Pojawienie się nowych bohaterów w postaci rodziny Cade’a stało się jednak wymówką dla scenarzystów, żeby ów superszybki pociąg od czasu do czasu robił sobie postój. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie czas, jaki maszyna spędza na poszczególnych stacjach. Część scen jest ewidentnie przegadana, a nawet zupełnie zbędna, co szczególnie uwidocznia się w drugiej połowie filmu. Można też przyczepić się do długości niektórych fragmentów skupiających się na walkach. Gdyby całość skomasować w niecałych dwóch godzinach, ogólny odbiór Wieku zagłady byłby dużo lepszy.
Aktorzy spisali się za to nieźle. Owszem, widać, że młodsi z nich powinni nabrać jeszcze trochę doświadczenia; za to posiadacze najgłośniejszych nazwisk pokazali, że są warci swoich gaży. Stanley Tucci, Titus Welliver oraz Kelsey Grammer stanowili koło zamachowe całej intrygi oraz idealną przeciwwagę dla cyfrowo generowanych bohaterów. Niczym specjalnym nie wyróżnił się natomiast Mark Wahlberg, który zagrał na swoim "zwykłym" poziomie. Oddzielną historią jest też to, że scenarzyści nie dali mu zbyt wielkiego pola do popisu.
Podobnie sprawa wyglądała z motywami komediowymi. Przez większość czasu luźna atmosfera filmu próbuje wprowadzić umysł widza w stan relaksu. Gagi w większości wywołują uśmiech na twarzy – raz czy dwa sala wybuchła też gromkim śmiechem. Dobrze w tym miejscu sprawdził się schemat relacji: zaborczy ojciec, córka i jej chłopak.
Oprócz tego, należy wspomnieć jeszcze o dwóch rzeczach, których nie można zaliczyć do pozytywów. Pierwszą z nich jest patos. Oczywiście należało się go spodziewać, jednak – szczególnie w pierwszej części filmu – było go zbyt wiele jak na standardy europejskiego odbiorcy. Drugi duży minus to nachalne i kłujące w oczy lokowanie marek i produktów. Już dawno nie widziałem w kinie (nie licząc polskich produkcji) takiego szczucia reklamami. Wiem, że zdobywanie sponsorów rządzi się swoimi prawami, ale to była już gruba przesada.
Teraz przyszedł czas na ocenę tego, co stanowi kwintesencję Transformersów, czyli sceny akcji oraz efekty specjalne. Pod tym względem Wiek zagłady prezentuje się naprawdę rewelacyjnie. Jak w przypadku innych filmów Baya, cała para poszła w wybuchy i demolkę. Generowane komputerowo efekty wyglądają autentycznie, a Autoboty jeszcze nigdy nie były bardziej realne. Twórcy po raz kolejny zanegowali bodaj wszystkie prawa fizyki, jakie tylko udało się zdefiniować ludzkości, jednak nie można mieć im tego za złe – to właściwie znak firmowy serii. Wreszcie w momencie, w którym na ekranie pojawiły się Dinoboty szczerzyłem się jak dzieciak, a wszelkie potknięcia i niedoróbki scenariusza poszły w niepamięć. Ostatnie 30-40 minut filmu to prawdziwy chaos, gigantyczna bitwa, w której nie ma zasad i wszystko jest możliwe. Oglądając tę część, poczułem się jak dziecko wpuszczone do sklepu ze słodyczami.
Wiek zagłady mogę polecić każdemu, komu podobały się poprzednie części serii i odradzić wszystkim pozostałym. Pod względem fabularnym nie różni się on niczym od wielu podobnych mu tytułów, jakie produkuje fabryka snów. Jest też momentami zbyt rozwlekły, a ilość reklam potrafi wywołać torsje u bardziej wrażliwych widzów. Jednak tym, co wyróżnia go z tłumu, jest pedantyczne wręcz podejście do tworzenia scen akcji i walki, potrafiące wynagrodzić pozostałe niedociągnięcia. A poza tym, kto nie chciałby zobaczyć Optimusa Prime’a jeżdżącego na Grimlocku?
Reżyseria: Michael Bay
Scenariusz: Ehren Kruger
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2014
Data premiery: 24 czerwca 2014
Dystrybutor: UIP