Tom 19 Czarnej Serii o Conanie z Cymerii: Conan i Najemnik - recenzja
W działach: Conan, książka, recenzja | Odsłony: 109Oryginalny tytuł: Conan the Mercenery
Autor: Andrew J. Offutt
Rok pierwszego wydania: 1980
Zacznę od przeproszenia wydawnictwa Amber, któremu kilka razy zarzuciłem niechlujstwo przy wydawaniu kolejnych tomów. O ile w wielu aspektach jest to prawda, to trylogię Offutta wydano na zachodzie w takiej samej kolejności w jakiej Amber przybliżył ją nam.
A teraz czas dowiedzieć się w jaki sposób Conan pokonał problemy w jakie wpędził go czarownik Hissar Zul, nim postanowił rozstać się z klejnotem zwanym Okiem Elrika. Opisuje to kolejne gloryfikowane opowiadanie, na szczęście dłuższe od „Conana i czarownika”, ma bowiem „aż” 147 stron. Z czego 33 zajmują obrazki. No cóż...
Zapraszam.
Choć początek sugeruje, że akcja będzie się toczyć dwutorowo, podobnie jak ma to miejscu w „mieczu Skelos”, to wszystko poza prologiem skupia się na Conanie. Zmagając się z klątwa Hissara (i ścigany przez ludzi, którym napsuł krwi w Arenjun) złodziej przybywa do stolicy Zamory – Shadizaru. Próbując wyjednać sobie spotkanie z królem, które wymaga słonych łapówek, solidnie postanawia nie mieszać się w problemy innych. Gdy jednak widzi samotnego wojownika chroniącego swoją panią przed atakiem rozbójników, postanawia mu pomóc. Bynajmniej, nie z altruizmu – bogaty strój kobiety sugeruje mu, że będzie potrafiła nagrodzić go ciężkimi klejnotami.
Tym sposobem jego losy na jakiś czas łączą się z rodziną królewską Khauranu, rządzonego w tym czasie przez matkę Taramis. A zbieg okoliczności sprawia, że wplątuje się w spisek mogący zagrozić istnieniu tego niewielkiego królestwa.
W efekcie jesteśmy światkami zupełnie nie-epickiej, przyziemnej intrygi gdzieś na krańcu świata. Nie ma tu ścierających się armii, odwiecznych proroctw i klątw (no, klątwa jest, ale na dalszym planie). Zdrada jest na niską skalę, a czary w zasadzie nie występują. Co więcej, końcówka prologu wskazuje nam, że to tylko akord do o wiele ważniejszej historii. Czy się ona wydarzy? Nie wiemy, gdyż nikt więcej o tym nie wspomina.
Czy jest to wada?
Absolutnie nie! Powiem więcej, po tych wszystkich historiach gdzie chodzi o ratowanie świata, powstrzymywania absolutnego „zua” i losy milionów, ta lokalna intryga jest wręcz orzeźwiająca. Ostatecznie wystarczy śmierć lub cierpienie jednej osoby aby nazwać daną opowieść tragiczną. Nie trzeba szastać losami całych pokoleń i dobrze raz na czas coś takiego przeczytać.
Jeśli idzie o samego Conana to można odnieść wrażenie, że przed pisaniem tego opowiadania, Andrew poczytał oryginały. Da się bowiem zauważyć pewne różnice. Nagle gdzieś się podział nad wyraz giętki język tego barbarzyńskiego złodzieja. Z początku można by sądzić, że jest to wynik klątwy Hissar Zula, ale po uporaniu się z nią, Cymerianin nie staje się bardziej elokwentny.
Równie często błyska też swoim typowo barbarzyńskim podejściem do życia, co szczególnie widać w motywie złożenia przysięgi jak i podczas rozmowy w karczmie. A sama końcowa konfrontacja to już czysty przejaw dzikiego sprytu.
Opis fizyczny nie różni się od tego co serwowano nam we wcześniejszych tekstach autora. Conan jest nad wiek wysoki i muskularny, na tyle że wyróżnia się z tłumu a w domu wielkiej pani brakuje na niego odpowiednich ubrań. Jest to klimatyczne zagranie, z drugiej jednak strony albo Khaurańczycy to pokurcze jak Rzymianie, albo Conanowi sądzony jest wzrost przekraczający nie tyle dwa metry co dwa i pół. Czyli można się czepiać, że trąci to lekką przesadą, ale jak mówię, nie odbiega od dwóch pozostałych tekstów Andrew.
Również jak zwykle u tego autora inne postacie dostają dość barwne opisy i dostateczną ilość „czasu antenowego” abyśmy mogli wyrobić sobie o nich opinię i potrafią przypaść do gustu. Byłem w stanie poczuć współczucie dla królowej Ialamis jak i zrozumieć motywy kierujące „głównym złym”. Jedynie „wątek łóżkowy” (za mało tego aby nazwać go romansowym) zgrzyta. Rozumiem, że są osoby które podniecają krew i śmierć, ale gzić się pomiędzy świeżymi trupami, którym pewnie właśnie puszczają zwieracze? Fuj!
W treści nie ma jako tako rażących błędów, w sensie literówek albo brakujących wyrazów. Dopatrzyłem się za to jednego „geograficzno-logicznego”. Władca zachodniej prowincji chciał przyłączyć sąsiednie królestwo, lezące na wschodzie jego kraju. Czyli wojewoda śląski chcący przyłączyć leżącą mu po sąsiedzku Litwę. Eeee...?
Wydanie jest typowe dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość. Przynajmniej jeśli idzie o wydawanie fantastyki. Twarda, lakierowana oprawa, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek.
Za okładkę jak i rysunki wewnątrz odpowiada rodzimy artysta, Klaudiusz Majkowski. I o ile rysunki (które niestety, znów wyprzedzają opisywaną akcję) są inspirowane treścią, choć zdarzają się im poważne rozbieżności (zwłaszcza w strojach), to okładka jak zwykle nie ma nic wspólnego z fabułą. Jaszczura brak, rogatego hełmu brak, amuletu z pazurów brak zdecydowany – dokładnie opisano jaki zamiast niego obciąża kark Conana. Sama postać jest poprawna, ale wyraźnie starsza i można się też przyczepić do koloru włosów. Jednak, jako fan filmów z Arnoldem i jego Conana-blondyna, sam czepiał się tego nie będę.
Słowem podsumowania, „Conan i Najemnik” tak fabularnie jak i jakościowo plasuje się w środku trylogii. Jest fabularnie lepszy od „Conana i Czarownika” ale gorszy od „Conana i miecza Skelos”. Z kolei jeśli idzie o formę to przerasta obie te pozycję. Zawiera rysunki, jednak niechlujne ich umieszczanie sprawia, że nie pomagają przyswajać treści. A marna długość jest poważną wadą.
Książkę mogę polecić fanom postaci i tym co kupili już jedną z innych książek tej trylogii. Reszta czytelników, może ją wykorzystać do pociągu, na krótką trasę, ale tylko jeśli uda się ją kupić za góra 10 zł. W przeciwnym wypadku lepiej przekopać biblioteki.
Moja ocena to 6,5/10.
A teraz czas na powrót do klasyki młodszej, czyli duet Carter i De Camp w tomie 20-stym „Conan z Akwilonii” (technicznie na okładce pisze Aquilloni, ale przywykłem już do spolszczonej wersji tej nazwy).
Ponownie, jeśli uważacie, że w recenzji pominąłem jakiś istotny element, piszcie, a postaram się poprawić.
P.S.
Pragnę jeszcze podzielić się dedykacją jaka zdobi zakupiony przeze mnie egzemplarz.

Z jednej strony zazdroszczę pni Halinie (teraz już zapewne dorosłej osobie), że za Jej czasów nauczycieli potrafi mieć dość jaj, aby sprezentować dziecku fantastykę. Z drugiej zaś współczuje, bo „Conan i Najemnik” zdecydowanie nie jest na tyle dobrą książką aby nadawała się na nagrodę za cokolwiek. A już dla młodej dziewczyny (lub raczej dziewczynki, ostatecznie 5 klasa to ile lat? 11?), w szczególności. Wizja starego pryka magicznie odmładzających swój wygląd, aby uwieść młodą władczynię, albo dzikiego osiłka grzmocącego dojrzałą kobietę pomiędzy rozprutymi ciałami musiała być ciekawa dla takiego dziecka.
Czemu ja nie chodziłem do tej szkoły?