Tom 17 Czarnej Serii o Conanie z Cymerii: Conan i miecz Skelos - recenzja
W działach: Conan, książka, recenzja | Odsłony: 107Oryginalny tytuł: Conan the Sword of Skelos
Autor: Andrew J. Offutt
Rok pierwszego wydania: 1979
Ponownie wracamy do czasów młodości barbarzyńcy i jego złodziejskiej kariery. Nastoletni Conan, uporawszy się z problemem jakiego nabawił się za sprawą czarów Hisar Zula, postanawia w końcu rozstać się z amuletem zwanym Okiem Elrika. Zgarniając za to oczywiście okrągłą sumkę w złocie. Na przestrzeni 251 stron towarzyszymy mu, gdy próbuje to zrobić, natykając się na liczne przeciwności losu i dworskie intrygi.
Zapraszam.
Akcja powieści toczy się dwutorowo. Z jednej strony śledzimy poczynania Conana, z drugiej natomiast intrygi Zafry, młodego nadwornego maga satrapy Zambouli – Akter Khana. Czarownik opanował czar pozwalający mu ożywić dowolny miecz i niczym tresowanego, choć tępego psa nasłać na dowolny cel. Dzięki temu szybko pnie się w górę na khanowym dworze, marząc skrycie nad obaleniem swego patrona i przejęciu władzy, oraz jednej z kochanek Aktera. Nim będzie w stanie wprowadzić w życie swój plan musi pozostać pokornym sługą, a rozkaz władcy jest prosty – sprowadź mi Oko Elrika.
Conan natomiast zaczyna tą przygodę w środowisku w którym czuje się jak ryba w wodzie: w najgorszej dzielnicy Shadizar, Miasta Niegodziwości. Uporawszy się z klątwą Hisar Zula (co zostanie nam przedstawione dopiero w tomie 19 „Conan i Najemnik”. Nie wiem co władcy Amberu pili układając kolejność powieści do wydania w Polsce, ale... chce to samo!), wrócił do swego ulubionego zajęcia – uwalniania spasionych kupców od nadmiaru kosztowności.
Niestety, w uczciwym paraniu się złodziejstwem przeszkadza mu para porywaczy, którzy nieroztropnie podjęli się złapania go. Dostawszy się do ich mocodawcy Conan natyka się na kolejnego Iranistańczyka imieniem Khassek. Jest on przyjacielem Ajhindara, złodzieja z którym Cymerjanin starł się w wieży Hisar Zula i który podjął się dostarczenia Oka swojemu władcy.
Zdawszy sobie sprawę, że ten przeklęty klejnot ciągle będzie sprawiał mu kłopoty, barbarzyńca postanawia go w końcu upłynnić. Tym samym wyrusza w podróż przez pustynię, obfitującą w zwroty akcji, potyczki i nowych bohaterów.
Nie będę ukrywał, że fabuła jest najmocniejszą stroną tej książki. Andrew wykazał się bardzo dużą elastycznością w podejściu do świata i bohaterów. A jego patenty na kwestie magiczne, przywodzące mi na myśl atomowe okręty podwodne ChRL, są po prostu majstersztykiem.
Oczywiście ma w niej też potknięcia – jak na przykład Conan wstający po długich torturach, podczas których omal nie popada w szaleństwo, bardziej rześko niż kto inny po średniej popijawie. Ale są to tylko wyboje na całkiem malowniczej drodze.
Jeśli idzie o samego Cymerianina to Andrew kontynuuje swoją wizję postaci. Jego Conan ma niezwykle giętki język i świetnie orientuje się w cywilizowanym świecie mimo faktu, że ma dopiero 18 lat. Nie ma w nim ani grama niedostosowania jakim charakteryzował się w „Wieży Słonia” czy innych oryginalnych tekstach z tego okresu jego życia. Na szczęście autor dodał na tyle nieroztropnych i barbarzyńskich zachowań, aby zostało coś z klimatu postaci.
Dobrze opisał też jego umiejętności, tak we władaniu bronią jak i kiełkujący zmysł taktyczny. Tu jeszcze można zwalić wszystko na szczęśliwy zbieg okoliczności, ale widać w perspektywie wielkiego generała.
Na szczęście Andrew nadal nie jest zakochany w tej postaci, dzięki czemu unikamy „najlepszego wojownika w historii galaktyki”. Dostajemy również dodające realizmu sytuacje w których Conanowi coś nie wychodzi. To kolejny plus tej powieści.
Reszta postaci opisanych jest równie dobrze. Tak te nowe jak Zafra czy Anter, pustynni nomadzi albo spiskowcy w Zambouli, jak i powracająca złodziejka Isparana dostają dość tekstu abyśmy zdołali wyrobić sobie o nich własne zdanie. Tu również autor błysną realizmem i odrobiną wiedzy historycznej. Widać to w tym jak Khan nagradza swoje sługi, jak jego kochanka, choć piękna to zawsze uśmiecha się półgębkiem aby nie pokazywać popsutych zębów. Czy choćby to, jak zwykle władca po przewrocie jest gorszy od tego którego obalił. A targowanie się o podarki pomiędzy Conana a wodzem nomadów to już klasa sama dla siebie!
Niestety, ta świetna treść została pogrzebana pod okropnym stylem napisania tekstu. Nie wiem kto za to odpowiada, czy sam Andrew, czy tłumacz, ale forma składania zdań powoduje niesmak. Trochę głupio mi o tym pisać, bowiem sam nie raz zdania sklecam podobnie. Tyle, że mi póki co nikt za to nie płaci!
Co gorsza, toporność formy, blednie w zestawieniu z największą wadą „Conana i Miecza Skelos”. A tą są dialogi „romansowe” jak i cały ten wątek. Nie jestem feministą, ale motyw gwałtu przeradzającego się w miłość nawet u mnie wywołuje ból zębów. Jeszcze jak ostaje okraszony dialogami w porównaniu, z którymi Borys Szyc i Nataszka Urbańska z „Bitwy Warszawskiej” to wcielenie romantyzmu...
Po prostu otrzymujemy do przełknięcia ananasa. W całości. Z liśćmi.
Wydanie jest typowe dla Czarnej Serii Ambera, czyli dziś praktycznie niespotykanie wysoka jakość. Twarda, lakierowana oprawa, szyte strony. Wielkość pozwala zmieścić książkę w bocznej kieszeni większości bojówek.
Okładkę zdobi kolorowy malunek, tym razem rodzimej autorki: Grażyny Kostawskiej. Tym bardziej jest więc niezrozumiałe, dlaczego nie ma on nic wspólnego z treścią powieści. Nie ma w niej ani blondynki w stringach (nie licząc dziwki na jednej stronie dziejącej się w Shadizar), ani areny, ani tygrysa, ani przypakowanego, krótkowłosego faceta z „Żądłem” hobitów w ręku. Jeśli to miałby być Conan, to troszkę autorce włosy nie wyszły.
Podsumowując, Conan i Miecz Skelos to dobra, lub wręcz bardzo dobra treść zamknięta w bardzo kiepskiej formie. Jeśli ktoś mimo wszystko podejmie się przymknięcia na to oka, zniesienia fabularnych kolein i przełknięcia romansowego ananasa, to po jakimś czasie może nawet wspominać ją przyjemnie.
Nie licząc fanów złodziejskich czasów Conana i kolekcjonerów całej sagi, powieść tą mogę polecić osobom nie przepadającym za społecznym zakochaniem w czarnej magii i lubiącym motyw znajdujących się w niej luk.
Moja ocena to 6,5/10.
Po krótkiej przerwie, podczas której planuje zwiedzić z Tomkiem Wilmowskim Krainę Kangurów, zabieram się za „Conan i droga królów” pióra Karla Edwarda Wagnera.
Tak, tego Wagnera.
Ponownie, jeśli uważacie, że w recenzji pominąłem jakiś istotny element, piszcie, a postaram się poprawić.
P.S.
Eksperyment się nie uda. Gołe kobiece piersi na okładce nie przyciągnęły ani większej ilości polecających, ani komentujących. Więcej powiem, ilość komentarzy była najmniejsza w całym cyklu recenzji jak do tej pory
P.S. II
Niedługo, góra za tydzień wrzucę pomysł nowej powieści osadzonej w świecie mroku, swoisty prolog.