» Blog » Tom 16 Czarnej Serii o Conanie z Cymerii: Conan i Czarownik - recenzja
08-07-2012 18:29

Tom 16 Czarnej Serii o Conanie z Cymerii: Conan i Czarownik - recenzja

W działach: Conan, książka, recenzja | Odsłony: 69

Tom 16 Czarnej Serii o Conanie z Cymerii: Conan i Czarownik - recenzja

Oryginalny tytuł: Conan and the Sorcerer

Autor: Andrew J. Offutt

Rok pierwszego wydania: 1978

 

Tym razem wracamy do czasów młodości barbarzyńcy i jego złodziejskiego rzemiosła. Nastoletni Conan, w pogoni za blaskiem złota i chwały podejmuje się na przestrzeni 136 stron próby okradzenia kolejnego maga, która tym razem może kosztować go znacznie więcej niż tylko życie.

 

Zapraszam.

 

Akcja zaczyna się w Arenjun, mieście złodziei. Pewny swoich umiejętności i młodzieńczo arogancki Cymerianin opuszcza znane mu i (nie)bezpieczne uliczki Maul - dzielnicy podrzynaczy gardeł i im podobnych – chcąc przepuścić trochę „zarobionych” ostatnio kosztowności. Po drodze wspomina kilka swoich sukcesów, które ugruntowały mu pozycję zdolnego złodzieja.

Niestety, zainteresowanie kochanką oficera straży miejskiej doprowadza do potyczki z jej oddziałem z której Conan musi się salwować ucieczką. W ogóle taką możliwość ma tylko dzięki temu, że kompletnie nieznany mu „kolega po fachu” w krytycznym momencie ubił jednego ze strażników.

Wyrwawszy się z potrzasku, młody złodziej przypadkiem podsłuchuje parę innych rzezimieszków planujących ukraść czarnoksiężnikowi Hisarr Zulowi bezcenny klejnot zwany Okiem Elrika. Usłyszawszy o jego wartości dla władcy sąsiednich włości, postanawia samemu go zwinąć.

W wieży maga natrafia na nieznajomego, który pomógł mu uporać się ze strażą miejską. Niestety, obaj przyszli po to samo przez co dochodzi między nimi do walki, która z kolei daje czas pozostałej dwójce złodziei zgarnąć klejnot.

Kobieta ucieka z Okiem, podczas gdy Conan zabija jej towarzysza, a i trzeci złodziej również ginie. Cymerianin trafia natomiast w zmyślną pułapkę i zostaje zostawiony na pastwę czarnoksiężnika.

Ten zmusza go za pomocą magii do odzyskania klejnotu i Conan wyrusza za kobietą na pustynię. Po drodze napotyka tak przyjaciół jak i wrogów, a nawet piaskowego demona. Na koniec zaś po raz pierwszy (i jak dotąd z tego co kojarzę, jedyny) para się magicznym rytuałem.

I tyle. Żadnego ratowania świata. Po prostu zwykły kawałek awanturniczo-złodziejskiego rzemiosła z zawirowaniami wynikającymi z magii.

 

Conan u Andrew jest sportretowany inaczej niż opisał go Howard. Odnoszę wręcz wrażenie (całkiem możliwe, że niesłuszne), że autor w ogóle nie przeczytał oryginałów. Ot, wydawca zlecił mu napisanie książki o Conanie, podesłał jakąś krótką notkę biograficzną, drugą na temat świata i autor wziął się do pracy.

Jego Cymerianin jest bowiem aż nadmiernie wygadany i obeznany z cywilizacją. Nie dziwią go żadne zachowania miejscowych, czym przecież zaczynała się „Wieża Słonia”. Co prawda od tamtych wydarzeń minął z rok, albo półtora i można od biedy uznać, że zdążył się już z nimi oswoić. Mimo to, trochę to gryzie.

Jednak nie tak bardzo, jak stwierdzenie, że Conan miał jasną karnację odziedziczoną po... hyboryjskich przodkach! No, kurde to po to tyle razy Howard, Carter i de Camp pisali, że Cymerianie nie są Hyboryjczykami, aby teraz się okazało, że jednak są? Czy może Andrew chciał dopisać jeszcze historię jak to matka Conana poszła w tango z jakimś południowcem? W tą, czy w tą, jest to burak!

Pomimo tego, da się polubić tego wygadanego barbarzyńcę. Autor wyraźnie nie cierpiał na zakochanie w postaci i podszedł do niej realnie. Dlatego jego nastoletni Conan nie radzi sobie z wielbłądami, zdarza mu się spaść z konia, czy że ktoś go podejdzie.

Nie popadł na szczęście w przesadę i opisy walki ze strażnikami, czy rabusiami tworzą obraz świetnego wojownika. Natomiast patenty złodziejskie to po prostu rewelacja. Każdy kto chce grać złodziejem/rzezimieszkiem/łotrzykiem, czy jak w jego systemie rpg nazywają kradzieja, powinien przeczytać tą książkę.

Czyli podsumowując, choć Conan w tej książce różni się od tego z oryginałów to Andrew na tyle go wyważył, że zyskuje na realności. A jego zdolność do łgania w żywe oczy, w każde kłamstwo montując 60% prawdy, jeszcze dodaje mu klimatu.

 

Pozostali bohaterowie też nie wypadają źle. Bracie Zulowie, którzy obaj dorobili się gościnnych występów w – badziewnym, ale zawsze – serialu telewizyjnym Conan Łowca Przygód (Ten z Rolfem, nie kreskówka) są oryginalnym jak na historie hyboryjskie zagraniem. Ajhindar - złodziej który pomógł Conanowi w walce ze strażnikami, również wyróżnia się niestandardowym zachowaniem. Do gustu potrafi też przypaść Arsil, dowódca turanskiego patrolu na pustyni. Najsłabiej wypada tutaj Isparana, złodziejka, którą Conan ściga. Nie jest na szczęście mdlejącą niemotą, ale popada w przeciwną skrajność.

Wymieniam ich wszystkich z imienia, jeszcze bowiem o nich usłyszymy przy kolejnych recenzjach.

 

Styl jakim Andrew napisał tą książkę jest niezły. Zgrabnie operuje opisami, nadaje niezłe tempo historii, dzięki czemu czyta się łatwo i przyjemnie. Jak już wspomniałem przy opisie wygadania Cymerianina, dialogi poprowadzone są porządnie.

Końcówka przywodzi na myśl wspomnianą już Wieżę Słonia, co jest przyjemnym zabiegiem.

Tłumacze miejscami dają za to plamę, na przykład cały czas pisząc nie Hisarr Zul, tylko Hisarr Zulu i nie odmieniając tego przez żadne przypadki.

Największym minusem jest za to długość. Raptem 100 stron tekstu, pisanego sporą czcionką i w dość rozbitego. To nie jest żadną miarą powieść – to gloryfikowane opowiadanie!

 

W sprawie formy wydania to jak zwykle Amber - twarda oprawa, szyte strony. Wielkość pasuje do bocznej kieszeni większości bojówek. Tym razem nie mamy napisane kto odpowiada za ilustrację na okładce, nie sądzę bowiem aby był to Piotr Szałkowski, spod którego ręki wyszły obrazki w książce (do nich wrócę później).

Brak informacji o autorze okładki jest o tyle dziwny, że tym razem ma ona cokolwiek wspólnego z tym co jest na stronach książki. Mamy bowiem demona (co prawda zupełnie innego rodzaju), mamy dziewczynę z gołym biustem (co prawda blondynkę, a nie kruczowłosą), która co prawda w książce się na demona nie natyka. No i mamy wojownika z mieczem w ręku, gotowego do potyczki z tym potworem. Od biedy można uznać go za Conana, choć jeśli jako 17-18’sto latek miał takie bary to w wieku lat 40 musiałby do i stodoły wchodzić bokiem. Wiem, niewiele tego, ale w porównaniu do wcześniejszych okładek, jest tu „coś”!

Jak napisałem wcześniej, ponownie Ambr uraczył nas łamaczami sterylności tekstu. Szkice pana Szałkowskiego są naprawdę ładne, dobrze i starannie wykonane. Widać, że przeczytał to opowiadanie nim przystąpił do zilustrowania go. Owszem, zilustrowania, bowiem stron z obrazkami mamy ponad 30, czyli zajmują 1/4 książeczki.

Niestety, nie da się zaliczyć jej tego na plus, bowiem są one powrzucane na odczepnego. Na szczęście ułożono je chronologicznie, ale zwykle wyprzedzają wydarzenia z tekstu o kilka stron! W efekcie psują klimat zamiast go budować i robią za wewnętrzne spoilery. A jest to chyba efekt zwykłego niechlujstwa.

 

 

 

Podsumowując, Conan i Czarownik to niezła historia, napisana całkiem dobrym stylem. Niestety, jest diabelnie zbyt krótka aby móc nazwać ją powieścią, a całość książką. Nawet nie warto zabierać jej do pociągu na trasę dłuższą niż 50 kilometrów.

W zasadzie mogę ją polecić tylko fanom złodziejskiej kariery Conana, oraz graczom rpg chcącym pograć złodziejem. A i wtedy nie warto na nią wydać więcej niż 10zł. Jeśli sprzedawca chce za nią więcej, lepiej poszperać po bibliotekach.

 

Moja ocena to 6/10.

 

Teraz zabieram się za książkę „Conan i miecz Skelos” tego samego autora. Niestety, tym razem gołych, kobiecych piersi nie będzie...

 

Ponownie, jeśli uważacie, że w recenzji pominąłem jakiś istotny element, piszcie, a postaram się poprawić.

Komentarze


Tyldodymomen
   
Ocena:
+3
Polecam bo goła baba na ilustracji
08-07-2012 18:34
Grom
   
Ocena:
+1
Właśnie ciekawi mnie, czy dzięki temu ta recka będzie bardziej popularna niż poprzednie :)
08-07-2012 21:19

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.