Tom 13 Czarnej Serii o Conanie z Cymerii: Conan Niezwyciężony- recenzja
W działach: Conan, książka, recenzja | Odsłony: 97Oryginalny tytuł: Conan the Invincible
Autor: Robert Jordan
Rok pierwszego wydania: 1982
Pod tym trochę odstraszającym tytułem ukrywa się zaskakująco dobra, średnio długa (235 stron) książka. Opowiada ona o czasach gdy nastoletni Conan parał się ciągle złodziejskim rzemiosłem w Zamorze. Ma niespełna 19 lat, nie jest już chłopcem, ani kompletnie nieobeznanym z cywilizacją dzikusem z Wieży Słonia.
Zapraszam
Fabuła koncentruje się wokół daru władcy Turanu dla króla Zingary. Z różnych powodów, różne jego elementy stają się obiektem zainteresowań dwóch magów; pułku wojska; Conana; ucieleśnienia ideału wojujących feministek i jej bandy złodziei karawan; a pośrednio ludzi-jaszczurów i zdziczałych górali. Choć stanowi to punkt wyjścia, dość szybko wyplątują się z tego wątki poboczne, zarówno króciutkie jak i ciągnące się przez prawie całą książkę.
Jordan prowadzi je solidnie. Zaserwowane przez niego zwroty akcji potrafią zaskoczyć. Uniknął też większych nielogiczności oraz sztucznego przyśpieszania akcji. Wszystko natomiast pięknie splata się pod koniec książki.
Młody Conan w jego wykonaniu jest dość wiarygodny i wierny oryginałowi. Do działania motywują go pieniądze i złożona obietnica (którymi swoją drogą rzuca z iście młodzieńczym brakiem przewidywania). Jest arogancki, dziki i zabawny. Mając pieniądze szasta nimi jak siewca ziarnem, folgując przyjemnościom. A potem znów żyje na miedziakach. Nie ma jednak problemu aby oddać komuś własne pieniądze, jeśli uznaje, że mu się należą. Krótko - ma iście pański gest.
Jednocześnie żadna miarą nie jest postacią posągową. Zdarza się mu być zakłopotanym gdy pytają go o jego młody wiek, zachowywać głupio, czy z młodzieńczym uporem. Wbrew tytułowi nie jest też wcale „niepokonany” i dzięki ci Kromie za to.
Pozostałych bohaterów autor kreśli równie ciekawie. Dostajemy więc wspomniane już, zdeczka chore psychicznie ucieleśnienie femistycznych ideałów, władające oddziałem rabusiów; jej zastępcę rozdartego miedzy posłuszeństwem a troska o nią; chciwego rabusia goniącego za złotem; czy wywodzącego się z plebsu oficera próbującemu robić karierę w krainie mimo braku rodzinnej protekcji.
O chorobliwie ambitnych i żadnych władzy magach, albo na wpół znudzonym bogu demonów (tytuł co prawda pretensjonalny, ale jest chyba tylko tytułem za którym ukrywa się ot tam jakiś wypierdek z wylinki Seta), można powiedzieć, że o ile nie są szczególnie oryginalni, to przynajmniej solidnie opisani.
Skoro o opisach mowa, to warsztatowo Jordan zrobił kawał dobrej roboty. Nie jest to co prawda majstersztyk, ale czyta się go szybko i sprawnie. Bez zgrzytania zębów. Dialogi napisał żywo i logicznie, bez żadnych przerysowań. Fabułę prowadzi dobrze i potrafił momentami wywołać we mnie emocje. A epilog jest moim zdaniem absolutną rewelacją. Pokazuje iście poetycką sprawiedliwość, oraz że zemsty Conana nie zawsze muszą być śmiertelne czy krwawe. No i „słowo się rzekło, chciałbym, ale nie mogę”. Po prostu uśmiech od ucha do ucha.
Opisy są rzeczowe i dokładne, ale nie rozwleczone. Walkę można sobie dokładnie wyobrazić na bazie jego tekstu. Z magią radzi sobie trochę gorzej, ale od biedy to też obleci.
Ciekawostką jest opis pojedynku siłowego między Conanem, zastępcą dowódczyni rozbójników i głównym człeko-jaszczurem. Takie swoiste połączenie znanych z zawodów Siłaczy „kul” ze „spacerem z herbem/drwala”. Pozwala nam wysnuć wniosek na temat siły Cymerianina w tej książce. I dobrze współgra z tym późniejszy element zrywania kajdan.
Na minus natomiast zaliczę mu oparcie się na innej chronologii niż ta stosowana przez Cartera i de Campa. W efekcie fabularnie zgrzyta to w kontekście reszty cyklu. Nie uwzględnię jednak tego minusa w ogólnej ocenię, bowiem niektórzy wolą te inne chronologię, oraz nie ma on wpływu na jakość samej książki, jako takiej.
Jeśli idzie o formę, to standard Ambera, czyli współcześnie bardzo wysoka pólka - twarda oprawa, szyte strony. Wielkość pasuje do bocznej kieszeni większości bojówek. Okładkę zdobi kolorowa ilustracja za którą ponownie odpowiada Ken Kelly. I ponownie ma ona niewiele wspólnego z tym co jest na kartach powieści. Czarnowłosa dziewoja, może co prawda zostać uznana za Velitę - tancerkę, którą Conan obiecał uwolnić, ale facet obok to zdecydowanie nie Conan. Ten w książce nigdy nie nosi hełmu ani napierśnika. Ba, nawet niedźwiedziej peleryny (w końcu Zamora to gorący kraj). W najgorszym razie mógłby to być jeden z kapitanów gwardii pałacowej, który do tej tancerki faktycznie zawitał. Choć peleryna i...łabędź, czy cokolwiek to jest na jego hełmie, ni jak nie pasuje.
Słowem zakończenia, Conan Niezwyciężony to naprawdę dobra książka. Wartka, pełna akcji, która czasem robi mniej lub bardziej spodziewane zwroty, z barwnymi postaciami które da się polubić. Zdecydowanie warta polecenia
Moja ocena to 8,5/10.
Teraz przede mną tom 14 „Conan Wyzwoliciel” duetu Carter i De Camp.
Ponownie, jeśli uważacie, że w recenzji pominąłem jakiś istotny element, piszcie, a postaram się poprawić.