To miasto na południu
W działach: Arystoteles w skarpetkach, LANS, Teraz MY | Odsłony: 118Gdy Pan z Breslau był już sędziwym człowiekiem, w czasach, gdy jego miasto zwało się już al-Wrodżlau, lubił przesiadywać przed kominkiem w otoczeniu wnucząt. Choć słuch szwankował, przystawiał do swojego maleńkiego uszka ogromną trąbkę, dzięki czemu mógł wysłuchiwać pisków i szczebiotów swojej dzieciarni. Jean Baptiste, Pham Minh Man, Amonrnat, Emeryt, WEWENIAKILINAMAJINAHAYA, a nawet mały Ezomomonga dokazywali, tłukąc się starymi Nokiami.
Piski… Pan z Breslau przypomniał sobie dawne czasy, gdy podczas jednej podróży na południe goniły go tajemnicze głosiki… gdy wylądował w tajemnej piramidzie z bryłą lodu w środku…
- Gdzie jestem? – zapytał na głos. I po co ten lód?
- Bo on wyparuje, a wtedy nikt nie będzie wiedział jak umarłeś, muhahaha –zastękało coś zza ściany.
Pan z Breslau nie czekał dłużej i dał dyla prosto za drzwi, mijając BIAŁY samochód.
Przerażenie zrobiło swoje. Organy wewnętrzne, zwłaszcza vesica urinaria i intestinum crassum gwałtownie domagały się opróżnienia par excellence. Wbiegł prędko do szaletu publicznego, sprawdzając wcześniej czy w środku nie ma górnika. Nie było. Było natomiast epickie srajewo, kibel wykuty z jednej bryły złota. Zamknął się w kabinie, rozpiął spodnie i rozsiadł wygodnie na ogrzanej promieniami słońca desce z kości słoniowej i szylkretu.
Nie dane było mu jednak rozkoszować się chwilą intymności. W tym samym momencie coś zachrobotało w drzwi. Pan z Breslau usłyszał wspomniane głosiki…
- Co tam porabiasz, mały kolego?
- Cisnę dwójkę – odparł.
- A my ósemkę, hihihi – zapiszczały głosiki.
Pan z Breslau nie zdążył zareplikować, gdy z kabiny obok coś prykło:
- Plus premie.
Nienawidzę tego miasta, pomyślał.
Przypomniał sobie jak dwóch miejscowych kazało mu się wozić swoją niskopodłogową furą. Furką, ukochaną fureczką, wziętą na kredyt i pod zastaw nerki. Do końca życia będzie pamiętać niemal pionową, najeżoną głazami narzutowymi leśną ścieżynkę i doping tych dwóch bęcwałów: „E spoko, wjedziesz! Dasz radę! Nic się nie stanie! Zaraz będziemy na miejscu!”.
Przypomniał sobie opętanie i demony, które wypędzano z niego na Rynku, a które w popłochu znikały w kratkach ściekowych. Jak niemal umarł, sam, niezrozumiany przez nikogo.
Przypomniał sobie jak obżarł się słonymi orzeszkami, tak że światło księżyca niemal go oślepiło.
Przypomniał sobie jak chciał skorzystać z korkociągu.
Przypomniał sobie jeszcze wiele rzeczy. Przysięga omerty nakazała mu jednak wyrzucić te myśli z głowy. Co też i uczynił. Wiecie, niektóre rzeczy czeba trzym…tfu! trzeba czymać w sekrecie nawet przed samym sobą. Wyszedł z kibla i ruszył dalej. Głosiki popiskiwały coś o traceniu pieniędzy gdy zarabia ktoś inny…
W tym samym czasie życie i praca dociskały kogoś tak, że nie miał czasu.