Thorgal #32: Bitwa o Asgard

Bitwa o honor

Autor: Maciej 'Repek' Reputakowski

Thorgal #32: Bitwa o Asgard
Jak wielu z was, komiksowo wychowałem się między innymi na Thorgalu. Seria o dzielnym dziecku gwiazd była u schyłku PRL-u prawdziwą jaskółką normalności i kolorowego świata, który miał dopiero do nas przyjść. Przygody prawego Wikinga oddziaływały na wyobraźnię z siłą pewexowskiej witryny.

Gdy Jean Van Hamme obniżał loty i wreszcie odpuścił, żywiłem nadzieję, że Yves Sente zasili cykl nową energią. Przeliczyłem się, ale po Tarczy Thora byłem skłonny obdarzyć nowego współpracownika Grzegorza Rosińskiego kredytem zaufania. Dziś zdolność kredytowa się wyczerpała. Styl (lub jego brak) narracji Sente świetnie pasował do przypominającej XIX-wieczną powieść Zemsty hrabiego Skarbka. Do dynamicznych, dramatycznych, pełnych poświęcenia przygód Thorgala pasuje jak pięść do nosa. Dialogi się dłużą, a bohaterowie wygłaszają drętwe monologi. Skoro lektura komiksu opiera się na dopowiadaniu tego, co dzieje się "pomiędzy" kadrami, to dlaczego scenarzyście nie przyszło do głowy, że zasada ta dotyczy nie tylko rysunków?

Bitwa o Asgard, podobnie jak miało to miejsce w przypadku poprzedniego albumu, mami tytułem o epickim rozmachu. Jolan zdobył tarczę boga i teraz wyrusza z jeszcze bardziej niebezpieczną misją. Na czele armii szmacianych żołnierzy wkracza do Asgardu, by zdobyć magiczne jabłko, które ocali matkę jego mentora. W niebiańskiej krainie czeka go spotkanie z boginką i złym bogiem. W tej drugiej roli wystąpił Loki – bardzo groteskowy w swoim wyglądzie i zachowaniu, ale przez to jako jedyny zarabiający na ulubiony epitet krytyków komiksowych: wyrazisty. Reszta, z Thorem i Odynem na czele, jest bezbarwna i pozbawiona przysłowiowych jaj.

Można by szukać przyczyn obniżenia siły oddziaływania albumu w osobie głównego bohatera. Jolan to taki Thorgal bis, ale ma tego pecha, że – pomimo wieku młodzieńczego – jest traktowany przez świat jak dziecko. Świetnie to widać w scenie, gdy spotyka boginię, o której wiadomo, że "żywemu nie przepuści". Wszystkich spragnionych odrobiny pikanterii rodem ze Szninkla rozczaruję. Spotkanie, pomimo erotycznego podtekstu, ma ostatecznie charakter bardziej matczyno-synowski. I tak jest z całym nowym Thorgalo-Jolanem. Brak w nim napięcia, trudnych wyborów i jakiegokolwiek poważnego zagrożenia dla pierwszoplanowej postaci. Wszystko ma ona podane jak na tacy, a piętrzone trudności są pozorne i przyjmują formę rozwlekanych wątków.

Jeżdżę tak sobie po Yvesie Sente jak po Łysku z pokładu Idy, ale może pretensje powinny zostać skierowane pod adresem Rosińskiego? W wywiadach dawał do zrozumienia, że ma spory wpływ na to, jak toczą się losy Thorgala i jego familii. Skoro Sente w spin-offie, w którym pierwszoplanową rolę gra Kriss de Valnor, pokazuje, że ma pojęcie o komiksowym rzemiośle, to może właśnie polski rysownik odpowiada za zachowawczy charakter głównej serii? Jaka by nie była prawda, efekt jest dość przygnębiający i – z artystycznego punktu widzenia – jakby wyjęty z innej komiksowej bajki.

Thorgalowi stuknął trzeci krzyżyk i coś w nim pękło. Jako świeżo upieczony trzydziestolatek pewnie powinienem czuć pokrewieństwo duchowe ze zmęczonym bohaterem, ale nic z tych rzeczy. Ja dorosłem, seria natomiast się zestarzała. I wszystko wskazuje na to, że umiera. (Ale spokojnie, ja czuję się dobrze, dziękuję.)

Do trzech razy sztuka? Odpowiem okrutnie: nie. Kończcie, panowie. Bierzcie wzór z XIII i róbcie spin-offy.