» Blog » The Wire. It's all in the game, yo...
03-06-2015 09:31

The Wire. It's all in the game, yo...

W działach: serialowo | Odsłony: 198

The Wire. It's all in the game, yo...
W weekend zakończyłem przygodę z "The Wire". Było to pierwsze podejście... w dokładnie 13 lat od premiery i 7 od zakończenia emisji. Warto było czekać, bo takie serie nie powstają często i należą do najlepszych telewizyjnych doświadczeń jakie można sobie wyobrazić...

 

Nie jest to serial policyjny, to rozbudowane i skomplikowane studium amerykańskiego społeczeństwa, często dotykające problemów o których mało chce się mówić. Tak, policyjny aspekt jest tu silny, jest próba walki z przestępczością, zabójstwami, wreszcie z wszechobecnymi narkotykami. Nie jest to jednak czysta walka dobrzy polijanci kontra źli złoczyńcy. Jak w życiu konflikt taki ma wpływ na znacznie szerszą część społeczności a dobro czy zło zastąpione zostaje przez dziesiątki odcieni szarości, często odwracając proporcje w kwestii, która strona (a przynajmniej jednostki) tak naprawdę postępuje dobrze. Przedstawienie życia amerykańskiego miasta jako takiego (czy właściwie dekonstrukcja jego dotychczasowego obrazu) to jedna z najsilniejszych stron serialu. Obserwujemy jak na wielu płaszczyznach Baltimore próbuje po prostu przetrwać kolejne lata ciężkich czasów. Widzimy zwykłych mieszkańców, dzieci jak i grube ryby, wszystkich zmagających się z kłodami rzucanymi pod nogi, nierzadko potykających się o nie i nie potrafiących podnieść się na nogi... Akcja rodzi reakcję, najmniejsze nawet działanie ma swoje (przeważnie poważne) konsekwencje w przyszłości, prędzej czy później daje o sobie przypomnieć. Mamy świadomość, że chwile radosne są tylko przejściowe, ale i tak dają nadzieję... Szczera brutalność bijąca z ekranu poraża, ale i nie pozostawia złudzeń: gdzieś tam za oceanem (a nawet i bliżej) ktoś właśnie tak musi zmagać się z dniem codziennym. I mimo nagromadzenia się na przestrzeni 5 sezonów mnóstwa wątków, twórcom udało się spiąć wszystko zgrabnie na tyle, że ostatni odcinek nie pozostawia niedosytu co do macoszego ich potraktowania czy co gorsza zmarnowania, naprawdę dobra robota. 
 

How you expect to run with the wolves come night, when you spend all day sparring wit' the puppies?

Potężną siłą serialu są jego bohaterowie, pełnokrwiści, wielowymiarowi, ŻYWI, ewoluujący przez wszystkie serie coraz bardziej tylko nabierając prawdziwości. Każda z postaci głównych, jak i z drugiego czy nawet trzeciego szeregu wnosi coś swoją osobowością, nie daje się łatwo zapomnieć a wręcz jest tak charakterystyczna (Sheeeit!), że możemy poczuć się jak starzy znajomi a Jameson nierozerwalnie będzie kojarzył się z Jimmym! Aktorzy w większości do swoich ról wybrani perfekcyjnie, wywiązali się ze swojej roboty kapitalnie, a dodatkowo, oglądanie serialu obecnie przysporzyło o tyle więcej frajdy, że człowiek mógł zabawić się w grę: gdzie już tę mordkę widziałem? A czy to dobre czy złe postacie? Nieważne, w świecie "The Wire" dobroć czy jego przeciwieństwo nie są łatwe do ustalenia - dzieciak z rogu ulicy handlujący prochami, wcale nie musi być gorszy od policjanta, który dzień w dzień robi 'inspekcję' w jego dzielnicy. Szczerość, bezinteresowność, zwykła uczciwość czy honor zostają wystawione na poważną próbę rozliczając bohaterów w ostatniej sekwencji pokazując, cóż, widzieliście to wiecie.

- Fighting the war on drugs... one brutality case at a time.
- Girl, you can't even think of calling this shit a war.
- Why not?
- Wars end.

Na osobne pochwały zasługuje głównie 'czarna' muzyka stale płynąca z aut czy zwykłych odtwarzaczy na ulicy. Wiadomo, klasyczne bluesy, jazzy, soul czy hip-hop to po prostu ŚWIETNA i prawdziwe tamtejsza muzyka, ale często dodawała to COŚ do i tak niesamowitego klimatu w niektórych scenach. Smaczków pokroju pięciu wersji Waitsowego "Way Down in the Hole", Marka Wennera z kapelą dających występ w portowej knajpie w drugim sezonie czy Steve Earle prowadzący spotkania odwykowe nie liczę ;) 

Overall, seriale jak "The Wire" potrafią przewartościować podejście do tego rodzaju mediów, cieszę się że miałem możliwość trafić do Baltimore, ya feel me...

 

Komentarze


Satosan
   
Ocena:
+3

Polecam na wszelkie możliwe sposoby. Ze wszystkich obejrzanych seriali ten zrobił na mnie największe wrażenie. Niemalże zawsze mam jakieś „ale” – coś bym zmienił, coś poprawił, jakąś scenę przerobił albo inaczej rozegrał wątki. W nim jednym nie zmieniłbym nic.

Poza silną rekomendacją do obejrzenia, kilka luźnych uwag:

- Serial, a w jego obrębie każda seria, ma swój indywidualny i raczej niespieszny rytm. Warto przejść przez klika pierwszych odcinków i dać się uwieść.

- Wielbiciele naturalizmu będą zachwyceni – w wizję pracy policji oraz grup przestępczych naprawdę można uwierzyć.

- Podobnie zachwyceni powinni być wielbiciele naturalizmu w prowadzeniu akcji w wydaniu Georga R.R. Martina – żaden z bohaterów nie ma immunitetu, a jego losy nie zależą od budzonej sympatii, antypatii, czy miejsca na planie.

- Po The Wire inne seriale o tematyce kryminalnej mogą być niezbyt strawne.

- Podobnie uniwersa superbohaterów i superłotrów. The Wire pozwala na smutną refleksję, jak bezradni byliby superbohaterowie w prawdziwym świecie. W Baltimore nie ma miejsca na Batmana, bo prawdziwego zła nie można uderzyć w zęby.

- Serial może mocno przetestować umiejętności językowe w zakresie angielskiego. Połowa bohaterów mówi dialektem, który bywa trudny do zrozumienia nawet dla native-speakerów.

03-06-2015 16:00
amnezjusz
   
Ocena:
0

Zdecydowanie, serialowe Baltimore wydaje się tak prawdziwe i naturalne jak to tylko możliwe :) Co do strawności innych kryminałów - szczególnie mocno uderza to w niezbyt wymagającą część procedurali :)

03-06-2015 16:29

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.