08-04-2010 00:50
The Ultimate Motivator
W działach: marudzenie, odliczanie! | Odsłony: 6
Ból. Większość osób kojarzy go z cierpieniem. Niektórzy eufemistycznie, niemal pieszczotliwie, nazywają go „dyskomfortem”. Usłyszałam dziś, że podczas niektórych rodzajów śmierci organizm wyzwala serotoninę (jeden z tzw. hormonów szczęścia). Podobno to dlatego, że ośrodek bólu w mózgu jest niebezpiecznie blisko ośrodka przyjemności – pewnie stąd tyle perwersji w zachowaniach seksualnych niektórych ludzi.
Ból jest wszędobylski i czasami jest warunkiem rozwoju – weźmy na przykład ząbkowanie (dobrze, że niewielu z nas to pamięta) lub miesiączkę. Mimo to wciąż mało o nim wiemy i szukamy lekarstw zwalczajacych ból. Są choroby, takie jak bóle kości i stawów lub migreny (te prawdziwe, przy których ma się światłowstręt i nie można funkcjonować), na które nawet dzisiejsza zaawansowana niby medycyna nie znalazła odpowiedniego lekarstwa. Są też kraje, takie jak USA, gdzie znieczulenie zewnątrzoponowe przy porodzie jest już rutynowym zabiegiem. Ból porodowy jest też jednym z najsilniej przemawiających argumentów za użyciem antykoncepcji wśród dziewcząt i młodych kobiet. Jest to też ból, na temat którego krążą legendy i baśnie, jakich nie powstydziłby się niejeden słynny fantasta. A jak ma się sprawa faktycznie?
Oczywiście, nie taki diabeł straszny. Mnie, nawet w momencie, w którym lada chwila mogę wylądować na porodówce, ból wisi i powiewa. Jest jedynie nieodłącznym elementem kontroli, wskaźnikiem, że wszystko przebiega jak powinno, a jeżeli coś jest nie tak – to czuć od razu. Nie brałam znieczulenia za pierwszym razem i nie zamierzam dać się kłuć teraz, przynajmniej dopóki mogę dać sobie radę sama. I nie, to nie jest jakiś akt heroizmu. To czysta kalkulacja – nic nie motywuje do pracy tak, jak ból. Poza tym, wierzcie mi – w momencie, w którym nie jest on już potrzebny, mózg sprytnie go odcina. Efekt jest dokładnie taki sam, jak przy tradycyjnym znieczuleniu.
To oczywiście moja osobista opinia. Zdaję sobie sprawę z tego, że są osoby, które mają niski próg wytrzymałości na ból i mają święte prawo wybierać z tego powodu znieczulenie, czy cesarskie cięcie. Ale nie wierzcie w to, że są one bardziej bezpieczne i mniej bolesne niż zwykły poród - każdy sposób niesie ze sobą jakieś ryzyko powikłań i komplikacji.
No więc co z tym bólem? Wydaje mi się, że narosło wokół niego zbyt wiele przesądów, w końcu ludzie rodzili się i kilka tysięcy lat temu, bez znieczulenia i zdążyliśmy się fizycznie przystosować. No, powiedzmy są sytuacje, kiedy bez bólu byłoby mi naprawdę trudno się zmotywować do harówy.
I tutaj pojawia się pewien paradoks – przyjemne życie bez bólu, do którego tak usilnie dążymy, z teoretycznego punktu widzenia prowadzi w ślepą uliczkę. Człowiek potrzebuje doświadczać nieprzyjemności o różnym stopniu, żeby móc się rozwijać – psychicznie, emocjonalnie i fizycznie. Czyż to nie pokrzepiająca myśl? ;)
Ból jest wszędobylski i czasami jest warunkiem rozwoju – weźmy na przykład ząbkowanie (dobrze, że niewielu z nas to pamięta) lub miesiączkę. Mimo to wciąż mało o nim wiemy i szukamy lekarstw zwalczajacych ból. Są choroby, takie jak bóle kości i stawów lub migreny (te prawdziwe, przy których ma się światłowstręt i nie można funkcjonować), na które nawet dzisiejsza zaawansowana niby medycyna nie znalazła odpowiedniego lekarstwa. Są też kraje, takie jak USA, gdzie znieczulenie zewnątrzoponowe przy porodzie jest już rutynowym zabiegiem. Ból porodowy jest też jednym z najsilniej przemawiających argumentów za użyciem antykoncepcji wśród dziewcząt i młodych kobiet. Jest to też ból, na temat którego krążą legendy i baśnie, jakich nie powstydziłby się niejeden słynny fantasta. A jak ma się sprawa faktycznie?
Oczywiście, nie taki diabeł straszny. Mnie, nawet w momencie, w którym lada chwila mogę wylądować na porodówce, ból wisi i powiewa. Jest jedynie nieodłącznym elementem kontroli, wskaźnikiem, że wszystko przebiega jak powinno, a jeżeli coś jest nie tak – to czuć od razu. Nie brałam znieczulenia za pierwszym razem i nie zamierzam dać się kłuć teraz, przynajmniej dopóki mogę dać sobie radę sama. I nie, to nie jest jakiś akt heroizmu. To czysta kalkulacja – nic nie motywuje do pracy tak, jak ból. Poza tym, wierzcie mi – w momencie, w którym nie jest on już potrzebny, mózg sprytnie go odcina. Efekt jest dokładnie taki sam, jak przy tradycyjnym znieczuleniu.
To oczywiście moja osobista opinia. Zdaję sobie sprawę z tego, że są osoby, które mają niski próg wytrzymałości na ból i mają święte prawo wybierać z tego powodu znieczulenie, czy cesarskie cięcie. Ale nie wierzcie w to, że są one bardziej bezpieczne i mniej bolesne niż zwykły poród - każdy sposób niesie ze sobą jakieś ryzyko powikłań i komplikacji.
No więc co z tym bólem? Wydaje mi się, że narosło wokół niego zbyt wiele przesądów, w końcu ludzie rodzili się i kilka tysięcy lat temu, bez znieczulenia i zdążyliśmy się fizycznie przystosować. No, powiedzmy są sytuacje, kiedy bez bólu byłoby mi naprawdę trudno się zmotywować do harówy.
I tutaj pojawia się pewien paradoks – przyjemne życie bez bólu, do którego tak usilnie dążymy, z teoretycznego punktu widzenia prowadzi w ślepą uliczkę. Człowiek potrzebuje doświadczać nieprzyjemności o różnym stopniu, żeby móc się rozwijać – psychicznie, emocjonalnie i fizycznie. Czyż to nie pokrzepiająca myśl? ;)