The History Channel: Great Battles of Rome

Autor: Maciej 'Czarny' Kozłowski

The History Channel: Great Battles of Rome
Wiele już w swoim życiu widziałem i niejedną bitwę przyszło mi stoczyć. Dowodziłem już obdartusami atakującymi Imperium Romanum, średniowiecznymi wojami, pragnącymi zdobyć Jerozolimę, oddziałami Jego Imperatorskiej Mości Napoleona Bonaparte podczas bitwy pod Austerlitz, oddziałami III Rzeszy walczącymi w Ardenach, a nawet byłem na usługach Dartha Vadera i Palpatine'a, próbując stłumić Rebelię. Tak, niewątpliwie mam doświadczenie jako strateg.

Ale na coś takiego, jak Great battles of Rome żadna strategia nie była w stanie mnie przygotować.

Zacznijmy od tego, kto przygotował to „wspaniałe” dzieło. Produkcją gry zajęło się studio Slitherine, wspierane przez kanał History Channel. Mało znane studio postanowiło zakasać rękawy i stworzyć grę opowiadającą o największych bitwach stoczonych przez Imperium Rzymskie (w zapowiedziach obiecywano ponad sto bitew - słowa dotrzymano). Jako, że zadanie było ambitne, zapewne poproszono o pomoc specjalistów i znawców tematu z popularnego History Channel, którzy mieli zadbać o możliwie wierne odtworzenie całokształtu wydarzeń. Wyszło... ciekawie. Ale o tym za chwilę.

Jak wygląda rozgrywka? Cóż, przebijamy się przez "wspaniałe" menu główne okraszone "urzekającą "muzyką (jeden z bodajże 5 "doskonałych", maksymalnie sześciominutowych utworów muzycznych w grze) i włączamy tutorial (kto by się tam bawił w jakieś opcje? Zwłaszcza, że niewiele ich jest – ot, zmiana rozdzielczości na jedną z dwóch, ściszanie muzyki i dźwięków, ilość szczegółów, poziom trudności. Komu potrzeba coś więcej?).

I już czujemy doskonały klimat tej produkcji! Urzekający film, zapewne pożyczony od History Channel, powala nas tak jakością (na oko 640x480), treścią, jak i grą aktorską. Tak, tak. Panowie ze znanego kanału historycznego naprawdę się wysilili. Zatrudnili możliwie najmniej znanych statystów, aby nie raziły nas znane twarze. Nie ma wątpliwości, że większość ról grają bractwa fantasy/historyczne, przebrane w rzymskie i barbarzyńskie stroje. Narratorowi, o całkiem ciekawym tembrze głosu dano do przeczytania zapewne możliwie najbardziej kiczowaty zestaw średnio powiązanych ze sobą tekstów na temat
Imperium Romanum, oraz peanów na jego cześć. W sumie w grze jest około 15 minut filmu, podzielonych na kilkunastosekundowe części. Widzimy w nich walczących statystów, jakieś ich przemarsze, dumne profile dowódców, również granych przez wybitnych statystów, a to wszystko oblane smakowitym sosem w postaci monologów lektora. Poza nim, nikt się nie odzywa.

Dobrze, przebrnęliśmy przez menu i pierwszy z mnóstwa filmików. Ciśnienie już nam skacze, wiemy, że produkcja studia Slytherine na trwałe odciśnie się na naszej psychice. W tutorialu stajemy na czele Latynów. Już po chwili lądujemy na ekranie naszej armii. Cóż tam widzimy? Sylwetki żołnierzy z naszych oddziałów, z prawej ich statystyki, parę przycisków zaprojektowanych tak, byśmy nie wiedzieli, co robią. Samouczek informuje nas, co też możemy zrobić w owym wspaniałym i jakże intuicyjnym oknie.
A możemy – wykupić nowe oddziały, za ich doświadczenie (zdobyte w bitwach) dodać im różnorakie bonusy (większe obrażenia, ilość życia, morale, celność itd.), zapisać grę, obejrzeć listę ludzi odpowiedzialnych za to dzieło, rozpocząć bitwę, obejrzeć opcje, lub wyjść z gry. Jest też parę innych możliwości, ale nie zajmiemy się nimi (typu kolorowanie armii – aż 10 opcji! - lub tryb multiplayer, w który nikt, nie wiedzieć czemu, nie gra).


Oczywiście klikamy na bitwę. Po obejrzeniu kolejnego wspaniałego filmiku i opisu pola bitwy, zostajemy wrzuceni na ekran planowania bitwy. Możemy tu ustawić pozycję wojsk, ich taktykę itd. W tym momencie okazuje się, że armii nie da się rozstawić (próbowałem 7 razy, w samouczku to po prostu nie działa), a jako, że samouczek nam to nakazuje, po chwili się on na nas obraża i zostajemy sami. Tak, nareszcie jesteśmy rzuceni na głęboką wodę! Klikamy na przycisk "rozpocznij bitwę" i ruszamy do boju.

Przed nami nasza pierwsza bitwa. I już widać kunszt autorów, ich maestrię, chęć stworzenia czegoś naprawdę oryginalnego i ambitnego. Sprawili, że nie da się zaznaczyć więcej niż jednego oddziału na raz! Jakże dobrze oddaje to realia historyczne, przecież wiadomo, że dowódcy musieli sami podbiegać do każdego oddziału i osobno wydawać mu rozkazy. Co więcej, twórcy poszli dalej – każdy rozkaz wydany oddziałowi zabiera nam punkty dowodzenia, które regenerują się potwornie wolno. Co to oznacza? A to, że jak rozkażemy kawalerii atakować (trzem oddziałom osobno wydajemy rozkaz), zabierze nam to tyle punktów dowodzenia, że przez najbliższe dwadzieścia sekund nie będziemy mogli wydać żadnego polecenia! To zdecydowanie wielki plus produkcji, pozwala nam myśleć strategicznie, zliczać punkty i opracowywać tak szczegółowe taktyki, jak "stój
w miejscu"
, lub też "wy stójcie w miejscu, a trzy oddziały ruszą do przodu i zginą". Jest też opcja z linii menu – "wszyscy hajda na wroga" i ta jest chyba najskuteczniejsza. Tak więc pozostaje nam ją kliknąć i czekać, aż bitwa sama się rozstrzygnie. Jakże to wspaniała oszczędność czasu i umiejętności gracza, bitwa rozgrywa się praktycznie automatycznie! AI komputera oczywiście stosuje równie zaawansowane taktyki, czasem zaskakuje nas frontalnym atakiem, czasem zaś staniem w miejscu. Ja zawsze byłem w szoku, gdy podejmował tak zaawansowane możliwości.

Bitwę można wygrać na różne sposoby, zależnie od celu postawionego przez twórców. Czasem jest to proste pokonanie przeciwnika (skłonienie go do ucieczki), czasem zabicie pewnej ilości wojów wroga, czasem przetrwanie pewnego czasu, a czasem kombinacje tych celów. Im dalej, tym trudniej.


Szybko kończymy grę Latynami i zaczynamy Rzymianami. Co nas tu czeka? Otóż prosty schemat: ekran armii, dowodzenia, bitwa - ekran armii, dowodzenia, bitwa - ekran armii, dowodzenia, bitwa. I tak w kółko. Od czasu do czasu, co kilka bitew dostajemy nowe rodzaje jednostek, wydajemy punkty doświadczenia na umiejętności i rośniemy w siłę. I to w zasadzie wszystko. I tak przez ponad sto bitew. Genialne, nie?

Przejdźmy więc może do innej kwestii gry – grafiki. Jest naprawdę urzekająca, rodem z roku 2002. Nie jest może tak wspaniała, jak grafika Rome: Total War na najniższych szczegółach, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Sposób poruszania się jednostek przypomina nam najgorsze filmy o zombie, doskonale widzimy, jak nasze kukiełki krzywo i sztywno się poruszają. Maestria.


Co do historycznego odwzorowania bitew – oczywiście nie ma o nim mowy. Tak oddziały biorące udział, ich rozstawienie, jak i taktyka są oczywiście zmyślone, aby gracz nie musiał sobie zawracać głowy jakimiś historycznymi bzdurami Jednostki zaś zostały oddane z rzetelnością – wiadomo, że Grecy mieli takie same oddziały, jak Rzymianie, czy Galowie. Opisy bitew przed nimi samymi zaś są kapitalnie nudne i do bólu uproszczone, jak matura podstawowa z historii.

Cóż pozostaje mi dodać? Polecam tę grę każdemu zakładowi psychiatrycznemu, masochistom, sadystom i wszelkim innym fanom mocnych doznań. Myślę, że twórcy powinni do pudełka z grą dodawać śliniaczek (ale wtedy nie zmieściła by się instrukcja... aha, przepraszam, nie ma instrukcji). No ale nie wybrzydzajmy, czego mamy się spodziewać po grze za te śmieszne 50 zł?