The Book of Unwritten Tales

Elfy, smoki, magia... czyli proza życia

Autor: Joanna 'Senthe' Falkowska

The Book of Unwritten Tales
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, słowo "fantasy" kojarzyło się głównie z nieskomplikowanymi literackimi światami pełnymi magii, bohaterów, patosu i niekonsekwencji fabularnych. Do dzisiaj niezbyt się to zmieniło, a sztampowe światy fantasy wydają się raczej przeznaczone na półki z literaturą dla młodzieży lub ewentualnie do gier opowiadających o odwiecznej walce dobra ze złem (tzn. wyrzynaniu obrzydliwie złych zielonoskórych lub odwrotnie, cukierkowo dobrych elfów). Co ciekawego można jeszcze wycisnąć z tak wyeksploatowanych settingów?
_______________________


Świat elfów, gnomów, twardych krasnoludów i mężnych paladynów...

Jak się okazuje, twórcy gry postanowili z kiczowatego uniwersum uczynić narzędzie parodii i pastiszu. Świat w The Book of Unwritten Tales – przygodówce studia KING Art – pełen jest elfów, złych magów i czarodziejskich przedmiotów, dzielnych krasnoludów, karczem, świątyń... i tak dalej.. W grze poprowadzimy cztery postaci: elfkę Ivo (księżniczkę Srebrnego Lasu), kapitana Nate'a wraz z dziwacznym różowym towarzyszem o wdzięcznym imieniu Critter oraz gnoma Wilbura. To na tym ostatnim historia skupi się najbardziej. Poznajemy go, gdy przebywając w rodzinnej wiosce słucha inspirujących opowieści o trwającej wojnie (między, oczywiście, Tymi Złymi i Tymi Dobrymi) i marzy o zostaniu prawdziwym bohaterem. Chwilę później, jak można się było spodziewać, dopada go przygoda, czyli niezwykle ważna misja dostarczenia pewnego pierścienia w pewne miejsce, i nasz mały przyjaciel wyrusza w wielki świat.

Brzmi znajomo? Im dalej w las, tym więcej w grze nawiązań do najróżniejszych dzieł szeroko pojętej kultury fantastycznej i popularnej. Motywy z Gwiezdnych Wojen, Władcy Pierścieni, Świata Dysku, Harry'ego Pottera, Indiany Jonesa – by wymienić tylko kilka najbardziej popularnych serii – zostają sprytnie wplecione w żarty i gagi. Nie ostały się także najróżniejsze gry cRPG (np. World of Warcraft) ani klasyka przygodówek (szczególnie seria Simon the Sorcerer). Fantastyczna rzeczywistość nie jest brana na serio nawet przez żyjące w niej postaci, które czasem mrugają okiem bezpośrednio do gracza albo wręcz same w sobie stanowią żart. Moimi ulubionymi pozostaną metroseksualny paladyn w różowej tunice oraz dwójka uzależnionych graczy MMO, którzy pragną oderwać się od szarego życia pełnego magii i jednorożców, więc, mówiąc kolokwialnie, z zapałem ekspią na PIT-ach jako 27-levelowi poborcy podatkowi.


...gdzie dzielni bohaterowie, żądni przygód i chwały...

Siłą gry, poza ciekawym poczuciem humoru, są także równie interesujący protagoniści. Choć najbardziej przywiązujemy się do przyjaznego i sprytnego Wilbura, rozsądna, ironiczna Ivo i awanturnik Nate również potrafią sobie zaskarbić sympatię publiczności. Jedyną postacią, której prowadzenie nie przypadło mi do gustu, był puchaty Critter. Choć komunikacja ograniczona do gestykulacji i pomruków okazała się dość zabawna, podczas gry nim brakowało mi wskazówek i komentarzy, zapewnianych przez kwestie innych postaci.

W czasie gry bohaterowie często muszą współpracować, by osiągnąć jakiś cel. W takich sytuacjach możemy dowolnie przełączać się między aktywnymi postaciami, co znacznie zwiększa możliwości eksploracji danej lokacji. Nieco uciążliwa może być co najwyżej konieczność żonglowania bohaterami, by jedynie wymienić między sobą przedmioty z ekwipunku. Wysoka Ivo pozwoli zyskać dostęp do miejsc, których nie sięgnie mały Wilbur, oraz wesprze go mądrą radą, sprytny gnom wykorzysta swe znajomości lub wiedzę o magii, Nate siłę i odwagę, a Critter niezwykłe zdolności do prześlizgiwania się przez wąskie szczeliny. Wszystkie te rozwiązania są logiczne i łączą się w spójną całość, podkreślając charakterystyczne cechy bohaterów.


...w imię Dobra, Prawdy i Pokoju na Świecie wykonują questa...

Fabuła gry co prawda nie należy do specjalnie odkrywczych, ale znajdzie się w niej kilka niespodziewanych zwrotów akcji. Niestety całkowicie zawodzi ostatni, bardzo krótki akt oraz chaotyczne zakończenie, które pozostawiają uczucie rozczarowania i niedosytu. Bohaterowie drugoplanowi, choć co do jednego oryginalni i podrzucający ciekawe problemy, występują w raczej niewielkiej liczbie, a ich wątki nie zostają zbyt mocno rozwinięte. Świat gry wydaje się wręcz pusty, ponieważ praktycznie nie występują w nim mało istotni dla fabuły statyści (miasta i wioski, do których trafimy, akurat przypadkiem zostały opuszczone...), a wątki poboczne związane z dziejącą się podobno wojną czy rodzinami Ivo i Wilbura zostają ledwie wspomniane. Także postać złego adwersarza wydaje się raczej nieciekawa. Choć obecnie gra jest długa, wydaje mi się, że jej fabułę można było jednak trochę bardziej wzbogacić.

Dodatkowe wyzwania, z którymi się zmierzymy, nie są specjalnie wymagające. Zdecydowanie zabrakło mi trudniejszych zagadek logicznych, jakie można było znaleźć np. w Machinarium. Wszystkie minigry w BoUT sprowadzają się do klikania w określony w podpowiedziach sposób lub wręcz zręcznościowego użycia klawiatury. W jednym przypadku pod koniec gry zirytowała mnie konieczność odnalezienia odpowiedniego układu garnków (...mniejsza o okoliczności) metodą prób i błędów, przy czym każda z prób wymagała obejrzenia praktycznie identycznej animacji. Przerywnikowe zagadki nie są więc specjalnie udane.


...a w dalekich stronach będąc, podziwiają krajobrazy

Gra dostarczy nam wielu czysto wizualnych doznań: prawie każda lokacja jest oryginalna i barwna, wypełniona ciekawymi obiektami i miłymi dla oka szczegółami. Także modele postaci nie budzą zastrzeżeń, a animacje przedstawiające interakcje z otoczeniem ogląda się z przyjemnością. Jedyny problem mogą stanowić grafiki przedmiotów umieszczonych w ekwipunku, które czasem nie oddają dokładnie tego, co powinny.

Od strony czysto mechanicznej BoUT nie ustępuje najnowszym produkcjom, a nawet wyróżnia się na ich tle. Obługa interfejsu jest intuicyjna, nie uświadczymy tu też irytującego pixel-huntingu ani konieczności wczytywania gry. Nawet bezsensowne działania zakończą się co najwyżej kąśliwym komentarzem postaci, a nie np. utraceniem potrzebnego przedmiotu. Obiekty, z którymi możemy podjąć interakcję, raczej nie wyróżniają się z tła, ale powodują zmianę kursora, więc nietrudno je odnaleźć. Po wykonaniu na obiekcie wszystkich możliwych akcji przestaje on być możliwy do kliknięcia, a odpowiednie przedmioty same znikają z ekwipunku, co skutecznie eliminuje frustrujące komentarze w stylu "nie mogę tego użyć". Dodatkowym udogodnieniem są mapy, które otrzymamy w niektórych aktach – dzięki nim możemy sprawnie "teleportować się" do odpowiednich lokacji, nie tracąc czasu na ciągłe przemierzanie tych samych dróg. Wszystkie te rozwiązania znacznie zwiększają przyjemność płynącą z gry i umożliwiają skupienie się na opowiadanej historii.

Dla osób niezbyt dobrze radzących sobie z angielszczyzną na pewno nie bez znaczenia będzie jakość polskiej lokalizacji. Na szczęście IQ Publishing, polski wydawca gry, stanął na wysokości zadania, dzięki czemu możemy cieszyć się naprawdę dobrze przetłumaczoną wersją kinową. Choć zdarzyło się kilka błędów i niedopatrzeń (jak przetłumaczona bez polotu nazwa karczmy The Prancing Hoghead), to w większości przypadków napisy dobrze oddają humorystyczny wydźwięk oryginału oraz podchwytują specyficzne geekowskie cytaty, czasem nawet dodając coś od siebie (dość powiedzieć, że pewną rolę w grze odegra ŁKS).

The Book of Unwritten Tales to kawał przygodówki w najlepszym staroszkolnym stylu – ze świecą szukać drugiej tak dowcipnej i sympatycznej produkcji. Choć zawiera kilka niedociągnięć, śmiało mogę ją polecić przede wszystkim ze względu na bezszmerowy gameplay oraz świetne poczucie humoru, które zdecydowanie wynagradzają fabularne potknięcia.

Plusy: Minusy: