The Authority #1: Krąg

Tu obraca się świat

Autor: Paweł 'Singer' Niećko

The Authority #1: Krąg
Gdy Manzoku zapowiedziało wydanie The Authority, niewiele osób wierzyło, że naprawdę do tego dojdzie. Liczne komentarze wynosiły tytuł na wyżyny uwielbienia, by następnie podcinać skrzydła wszystkim, którzy trzymali kciuki za powodzenie przedsięwzięcia. Komiksiarze traktowali się wzajemnie opowieściami o obietnicach bez pokrycia, niszowości komiksu w Polsce oraz historiami upadków kolejnych wydawnictw. Z końcem maja 2007 roku mogliśmy skonfrontować z rzeczywistością zarówno pesymizm miłośników historyjek obrazkowych, jak i śmiałą ocenę komiksu przez nich przeprowadzoną. Pierwsza kwestia jest dosyć prosta do rozstrzygnięcia - album trafił do sprzedaży i tym samym Manzoku zagrało na nosie wszystkim sceptykom i niedowiarkom. Druga sprawa wymaga nieco obszerniejszego komentarza.

The Authority: Krąg rozpoczyna się mocnym uderzeniem - Moskwa staje się celem ataku grupy nadludzi w czarnych kostiumach ze znakiem kręgu z trzema węzłami na piersi. W jednej chwili stolica Rosji zostaje praktycznie doszczętnie zniszczona, zaś ofensywa kończy się równie niespodziewanie, jak się rozpoczęła. Okazuje się, że planeta pozbawiona swoich wcześniejszych obrońców, międzynarodowej nadludzkiej grupy szybkiego reagowania Stormwatch, nie ma środków, by przeciwstawić się zagrożeniom tego typu. Świat może jedynie bezradnie czekać na dalszy rozwój wypadków. W odpowiedzi na problem momentalnie pojawia się rozwiązanie w postaci Jenny Sparks, znanej jako "Duch XX Stulecia", i dowodzonej przez nią grupy w składzie: Swift "Skrzydlata Łowczyni", Engineer "Twórca", Midnighter "Sprawca Wojny Nocy", Apollo "Król Słońca", Doktor "Szaman" i Jack Hawksmoore "Bóg Miast". Stają naprzeciw Kaizerowi Gamorra, jego nadludzkiej armii i polityce terroru.

Niektórzy superherosi tworzący grupę Authority urzekają oryginalnością, jak Jack Hawksmoore czy Engineer, inni są wariacją na temat znanych postaci uniwersum DC. Nie sposób nie dostrzec analogii Apollo - Superman czy Midnighter - Batman. Jakby w odpowiedzi na to "zapożyczenie" DC Comics w roku 2002 stworzyło postać podobną Doktorowi, a mianowicie Manitou Ravena (JLA: Obsidian Age). Jednak zamierzeniem odpowiedzialnego za scenariusz Warrena Ellisa wcale nie było czerpanie profitów ze sprawdzonych szablonów bohaterów, jego plany nie kończyły się na zmianach kosmetycznych. Autor dążył do całkowitej modyfikacji sposobu postrzegania superherosa. Zauważymy nie tylko mniejszy nacisk położony na wizualizację superbohaterstwa poprzez redukcję do minimum jaskrawych kostiumów i łopoczących na wietrze peleryn, ale także pozbawienie herosów pewnych cech będących przez wiele lat postrzeganych jako definiujące bohatera.

Authority to supergrupa w wersji "hard", której oszczędzono agonii przeidealizowanych dylematów moralnych. Jej członkowie nie mają problemów z zabiciem przeciwnika. Ba, nawet jeśli w ferworze walki "utrącą" jakiegoś niewinnego człowieka, bądź stu - nic to.

Swift: Jak myślisz, ilu ludzi zabiliśmy?
Jack Hawksmoore: A ilu ludzi by zginęło, gdyby nie my? Wiem, że to nie jest super odpowiedź, ale najlepsza, jaką możemy dać. Ocaliliśmy więcej ludzi niż zabiliśmy.
Jenny Sparks: To mi wystarczy.


Celem Ellisa było nadanie superbohaterom większej wiarygodności poprzez unicestwienie ich przesadnej doskonałości. Przypomina to nieco Image'owski patent na przyciągnięcie czytelnika poprzez brutalizację bohaterów (kolce, łańcuchy, lejąca się wiadrami krew, przekleństwa). Spodziewać by sie można, że bardziej autentyczni herosi będą ciekawsi niż wyidealizowane postaci, których przygody miłośnicy komiksu superbohaterskiego czytali przez lata. Jednak w tym przypadku tak się nie dzieje. Wręcz przeciwnie, wydaje się, że Ellis wcale nie wybrał trudniejszej drogi przyjmując rolę pioniera nowego wizerunku superherosa, lecz poszedł na łatwiznę, wycinając jego bardziej skomplikowaną stronę. Bohaterowie uwolnieni od dylematów moralnych przebijają się przez zastępy nieprzyjaciela bezlitośnie niczym armia. Nie muszą przy tym doszukiwać się wymyślnych rozwiązań, gdyż ich droga jest mniej złożona niż tradycyjnego superherosa. Jeśli ktoś ucierpi, przeciwnik czy osoba niewinna, trudno, wrzuci się to w koszta. Grupa bez cienia refleksji prze naprzód, nie bacząc na konsekwencje swoich czynów. Batalia kończy się - bohaterowie zbierają zabawki, wracają do siebie i czekają na kolejną okazję, by komuś zdrowo "przykopać w mózg".

Kolejne starcia, chociaż przedstawiane z dużym rozmachem, są mało interesujące głównie za sprawą marnej jakości przeciwnika, którym jest armia złożona z mięsa armatniego rzucanego masowo w wir walki. Nie odczuwa się prawdziwego zagrożenia, bohater nie może przecież zginąć z rąk anonimowego wroga.

Kaizer Gamorra: Ja tylko chciałem się zabawić.

Świat wykreowany przez Ellisa wydaje się zaskakująco płaski. Z gry zostaje całkowicie wykluczona strona ludzka, wszystko obraca się wokół Authority i ich przeciwnika, reszta to statyści. Nawet członkowie grupy są mało przekonywujący. Autor zaskakuje oszczędnością miejsca poświęconego na przybliżenie czytelnikowi poszczególnych bohaterów, przez co trudno dostrzec jakąkolwiek głębię postaci. Krąg zawiera wiele odniesień do wcześniejszych wydarzeń, mających miejsce na kartach Stormwatch, przez co czytelnik ma wrażenie, że nie śledzi opowieści od początku. Trudno powiedzieć, czy ma to być próba usprawiedliwienia się przed czytelnikami z pobieżnej prezentacji bohaterów, czy wywołania wrażenia integralności uniwersum.

Prace Bryana Hitcha nie umywają się do jego osiągnięć na łamach Ultimates, ale utrzymują się w sferze pozytywnego odbioru. Przejrzystość kreski, płynność przedstawianych wydarzeń i dbałość o szczegóły to niewątpliwe zalety rysunków artysty. Ujęcia katastroficzne wychodzą Hitchowi nadzwyczaj efektownie, podobnie trudno mieć zastrzeżenia do sposobu obrazowania walk. Gorzej jest ze scenami statycznymi: te wieją nudą, wydaje się, że rysownik zupełnie nie ma na nie pomysłu. Razi nieco nadmiar ciepłego koloru, który nie współgra z "twardymi" założeniami fabuły. W mojej opinii bardziej na miejscu byłyby przygaszone, lekko przepalone barwy podkreślające zwrot w stronę większego realizmu.

Manzoku zrobiło na mnie pozytywne wrażenie standardem wydania komiksu. Album dobrze klejony, gruby papier kredowy, brak literówek, nie dopatrzyłem się też błędów stylistycznych i merytorycznych. Duże brawa należą się wydawnictwu za ukłon w stronę komiksu superbohaterskiego, z którym ostatnimi czasy w Polsce jest bardzo krucho.

Mimo lekkiego rozczarowania początkiem serii nadal mam zamiar śledzić losy grupy. Możliwym jest, że to jedynie początki są trudne, zaś potem pojawią się historie prawdziwie "wyrywające z butów". Poza tym chcę doczekać realizacji przez Ellisa kolejnego pomysłu, za który autor jest wynoszony przez osoby wtajemniczone w dalsze przygody Authority na piedestał: stworzenie zespołu o charakterze proaktywnym, gdy do tej pory wszystkie supergrupy były reaktywne.

Jenny Sparks: Nieraz przytrafia się coś złego, gdy dowodzę drużyną. I gdy nie dowodzę, też się nieraz coś złego przytrafia. Dla mnie to wielka szatańska ruletka Apollo. Ale musiał przetrwać ktoś, kto jest w stanie ocalić świat. I ktoś, kto go zmieni.

The Authority: Krąg może bawić, jeśli traktuje się opowieść jako lekkie czytadło superbohaterskie, bardziej jak lekturę akcji, niż trzęsienie ziemi w świecie komiksu poświęconego tematyce superhero. Liczę, że już kolejny tom zatytułowany Statki Albionu będzie w stanie dowieść, że "miliony Chińczyków nie mogą się mylić", a seria naprawdę zasługuje na swoją reputację.