- Tak?
- Witaj, Marku.
- Dzień dobry. Kto mówi?
- Jakby to powiedzieć... Nazywam się Maliziel i jestem twoim aniołem stróżem.
Znowu dzieciaki robią sobie jaja, pomyślał Marek.
-Nudzi ci się, gówniarzu? Zajmij się czymś, idź gdzieś z kumplami, zrób cokolwiek, ale mnie nie wkurwiaj! – rzucił słuchawką.
Nienawidzę czegoś takiego, pomyślał. Właśnie odeszła kobieta, z którą był od dwudziestu lat, stracił pracę, natomiast matka wylądowała w szpitalu. A teraz denerwuje go jakiś małolat.
Trzeba by się odprężyć... Który dzisiaj? Tak, szesnasty; powinni przynieść jego ulubioną prasę. Ubrał kapcie i wyszedł na korytarz. Zszedł na dół i zajrzał do skrzynki. Tylko dwie koperty i sterty bezużytecznych śmieci. Szkoda, pewnie listonosz zapomniał o gazetach – jak zwykle.
Wszedł do nieznośnie pustego mieszkania i rzucił listy na stół. Kolorowe reklamy wyrzucił do śmieci.
Wrócił do stolika i otworzył pierwszy list.
Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Musiał przeczyć trzy razy, żeby się upewnić, iż nie ma zwidów.
Szanowny Panie,
Z przykrością oznajmiamy, że z dniem 11.09.07r. kończymy drukować nasz magazyn "Poradnik Technika". Zwrot pieniędzy za pozostałe numery wliczone w prenumeratę otrzyma Pan w przeciągu następnych czternastu dni.
Z wyrazami szacunku,
Jan Kowalski
Jęknął z zawodu. Całe jego dotychczasowe życie waliło się w gruzy. Nie zostało już nic. Tylko to stare mieszkanie, bez niej puste i ciche. Właśnie, ona. Wszystko zaczęło się od tamtego dnia, gdy przyłapał ją z innym. Podejrzewał, że go zdradza, ale akceptował to, dopóki próbowała to ukrywać. Nie mógł żyć z kobietą, którą widział z innym. A może i mógłby, gdyby ta nie przyszła i nie wykrzyczała mu w twarz, że jest niedorajdą.
Potem było już tylko gorzej. Kilka dni później wywalili go z zakładu. "Nie wyrabiamy. Lepiej zamknąć teraz, póki mamy na odprawy. Potem będą problemy". Tja, problemy są i tak.
Użalając się nad sobą, niemal zapomniał o drugiej kopercie.
W końcu rozerwał ją i jeszcze szerzej otworzył oczy.
Zadzwoń na 010. Szybko.
Coś tu jest nie tak. Jakiś dziwny ten list. O co mogło chodzić? Przecież to nic nie dałoby dzieciakom. Ale co szkodzi zadzwonić?
Chwycił swój przedpotopowy telefon i wcisnął dwa razy zacinające się zero.
Nie ma takiego nu...
- No, w końcu. Już myślałem, że nie zadzwonisz. To ja, Maliziel. Dlaczego wtedy rzuciłeś słuchawką? Chcesz jeszcze jakiś dowód? Nie wystarczy ci, że gadasz z numerem, który nie istnieje? Ale mniejsza z tym, przyjdź o 17 do tej kawiarni, do której chodziłeś z Joanną. Tylko się nie spóźnij.
To z pewnością są jakieś żarty. Właściwie, zrobienie tak głupiego psikusa nie byłoby trudne – kazać przyjść komuś do lokalu, w którym już wcześniej się go widziało. Pozostawał tylko jeden problem – to był nieistniejący numer. Do tego ten idiotyczny list.
Na dodatek było coś, do czego bał się przyznać – chciałby porozmawiać z kimś, kto go rozumiał. A czy anioł stróż nie byłby kimś idealnym?
A jeśli to tylko głupie żarty? No właśnie, co wtedy?
Nic. Pośmieją się dzieciaki i pójdą spać.
Pójdę tam, pomyślał Marek.
Spojrzał na zegarek. Dopiero dwunasta. Pozostało mu jeszcze sporo czasu. Bardzo dobrze. Musi się zastanowić przed tym spotkaniem. Jakie pytania zadać?
Po pierwsze: co robiłeś przez pół mojego życia, idioto?
Po drugie: co robiłeś przez drugie pół mojego życia, idioto?
To by chyba było na tyle.
*
Marek spojrzał na tarczę zegara. Długa wskazówka od wieków spoczywała na dwunastce, krótka złośliwie celowała w czwórkę.
Głupie uczucie. Czekać na spotkanie z aniołem. Jak się zachować? Przecież on wszystko wie o mnie. A ja o nim – nic. Przywitać się jak z obcym? Okazać jakiś wielki szacunek? Paść w ramiona?
Ciekawe czego tamten się spodziewa. Może człowieka w garniturze? Może w dresie?
Nie, to jakaś psychoza. Przecież on musi mnie widzieć cały czas. Pewnie wie, co dzieje się w mojej głowie. Zna mnie lepiej niż ja sam. W dodatku jest stworzeniem niebiańskim. Strach spojrzeć takiemu czemuś w oczy.
*
Marek wyszedł z mieszkania. Zamknął drzwi na oba zamki. Założył na siebie ulubiony sweter, powycierane dżinsy i stare adidasy. Nie obchodziło go już nic, poza odpowiedzią na pytanie: dlaczego to ja jestem tym nieudacznikiem?
Zeskoczył ze schodów. Szybkim krokiem przemierzał chodnik. Starał się nie biec, chociaż nogi co chwila wykonywały nerwowe podskoki. Z niepokojem spoglądał na zegarek. Było w pół do piątej. Z jego bloku do kawiarni było góra dziesięć minut, ale wolał nie siedzieć w swojej pustelni.
Był na przejściu, kiedy go zobaczył. Rozpoznał swego anioła stróża. Nie po skrzydłach czy blond lokach. Po prostu wiedział, że w lokalu siedzi ten właściwy mężczyzna.
Usłyszał głośny pisk opon oraz odgłos uderzenia i gniecionej blachy. Zobaczył kierowcę z przerażoną miną. Ze wstydem przeprosił głową i przebiegł na drugą stronę. Widać, że Milaziel go pilnował, inaczej już by nie żył.
Otworzył masywne drzwi lokalu. Wraz z zapachem, uderzyły w niego wspomnienia. Kolory przypominały barwę jej włosów, odgłosy ton jej szeptu.
Opanował się zadziwiająco szybko. W końcu nie jest już dzieckiem, a tamten siedzi w jego łbie. Teraz już był tego pewny.
Podszedł do łysiejącego mężczyzny. Ten miał na sobie powyciągany, szary sweter i spodnie w kancik. Na nosie znajdowały się duże okulary.
- Witaj, Marku – podał mu twardą dłoń.
- Witaj... Milazielu.
- Wiem, że masz do mnie... ciekawe pytania. Pytaj więc.
- Dlaczego pozwoliłeś, aby rzuciła mnie żona? Dlaczego pozwoliłeś, abym stracił pracę? Dlaczego pozwoliłeś, żeby matka trafiła do szpitala? – Starał się zapanować nad emocjami, ale niezbyt mu się to udawało. W końcu znalazł kogoś odpowiedzialnego za wszystkie jego ułomności. – Dlaczego jestem takim nieudacznikiem? Dlaczego nic mi nie wychodzi? Po co ty w ogóle, kurwa, jesteś, skoro w niczym nie pomagasz?
- Widzisz, wszystko zostało zapisane przez Metratona. My, aniołowie stróże, zostaliśmy stworzeni, aby nikt nie zmieniał przeznaczenia na własną rękę. Żona rzuciła cię, gdyż pokazałem po kilku latach bezczynności, że cię zdradza. Straciłeś pracę, gdyż los tej firmy został przesądzony. Nie zajmuję się twoją matką, nie wiem. Bóg stworzył cię jako nieudacznika, właśnie dlatego nic ci nie wychodzi. Jestem, aby twój los został dopełniony. Właśnie po to się z tobą skontaktowałem.
- O co w ogóle chodzi? – Marek był zaskoczony i trochę zmieszany wypowiedzią anioła. Spodziewał się raczej zaprzeczeń, głupot o najgorszych, którzy staną się najlepszymi i innych bajek.
- Twoja śmierć została przewidziana na trzynastego września tego roku. Ja miałem wybrać metodę. Zginąłeś w wypadku samochodowym, o szesnastej trzydzieści dwie. Przykro mi.
Marka zamurowało. W końcu nie codziennie słyszymy, że jesteśmy trupami. Ale jak, do cholery? Przecież siedzi tutaj, rozmawia z tym czymś. Wmawiał sobie, że to jakiś żart, ale wiedział, że to nieprawda. Nie żyje.
- Po co, w takim razie, przyszedłeś? – zapytał drżącym głosem.
- Odprowadzić cię. To moja ostatnia misja. Po niej ja zniknę także. Ale niestety nie mogę nic więcej zrobić. Zostawię cię przed Wagą. Posiekają cię i rzucą ochłapy serca i wątroby na jedną z szalek. Zależnie od tego, co się wtedy stanie, zostaniesz skierowany do jednego z wymiarów. Ale ja już nie będę tego widział.