Taniec ze smokami, część 2 - George R.R. Martin

O triumfie wodolejstwa nad akcją

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Taniec ze smokami, część 2 - George R.R. Martin
Od redakcji: przed lekturą poniższego tekstu zachęcamy do zapoznania się z omówieniem poprzedniego tomu. Dwie części polskiego wydania łącznie tworzą przekład jednej powieści, więc mają wiele cech wspólnych, dlatego też pewne kwestie nie zostaną poruszone w poniższym tekście dla uniknięcia powtórzeń.

Jak każda powieść George'a R.R. Martina, Taniec ze smokami okazał się ładną cegłą, w związku z czym decyzja wydawnictwa o podziale książki na dwa tomy nie dziwi. W lutym, trzy miesiące po polskiej premierze części pierwszej, ukazała się długo oczekiwana kontynuacja. Czy w kwestii fabuły coś ruszyło się do przodu? Czy zima nadeszła?

Jon Snow, Lord Dowódca Nocnej Straży, próbuje przygotować Mur do wojny z Innymi, nawiązując przyjazne stosunki z Dzikimi. Większym problemem są jednak jego właśni podkomendni, którym nie w smak walka ramię w ramię z niedawnymi wrogami. Daenerys wciąż przebywa w Mereen, obserwując jak w mieście narasta napięcie, a wojna z handlarzami niewolników zbliża się coraz bardziej. Tyrion, schwytany przez Joraha Mormonta, kontynuuje swą podróż ku Matce Smoków, popadając w coraz to nowe tarapaty.

Brzmi podejrzanie znajomo? Dobrze się wam wydaje, bo dokładnie tym samym zajmowali się bohaterowie w tomie pierwszym. Dobrze zatem, że chociaż rozdziały poświęcone innym postaciom wnoszą trochę świeżości do skostniałej już fabuły. Wątek Theona jest nie tylko najlepszy w powieści, ale moim zdaniem i w całej serii – obserwacja strzępu człowieka, jakim niegdyś był Fetor jest zarówno fascynująca, jak i przerażająca, a w dodatku jego losy jako jedne z nielicznych doczekują się jakiegokolwiek satysfakcjonującego zakończenia w książce. Bardzo dobrze czyta się także o ser Barristanie Selmym, starym rycerzu, który wciąż ma swą rolę do odegrania i, mimo utraty niemal wszystkiego w życiu, nie przestaje wierzyć w honor i uczciwość, zachowując jednocześnie zdrowy rozsądek, którego zabrakło na przykład Eddardowi.

Największym mankamentem powieści jest bez wątpienia całokształt wydarzeń, które zostały opisane na ponad tysiącu stron. Rozpoczynając lekturę, większość fanów zapewne myślała sobie: Wreszcie, po nieco przynudzającej Uczcie dla wron rozpocznie się akcja! Inni najadą na Mur, Dany spotka się z Tyrionem, Victationem i resztą, rozpocznie się ostatni akt tej wielkiej wojny! Jeśli też mieliście taką nadzieję, to mam dla was złe wieści – tak naprawdę mimo ogromnej ilości tekstu wydarzyło się zaskakująco mało w kluczowych kwestiach. Zgoda, bohaterowie coś tam robią, gdzieś zmierzają, czytelnik poznaje więcej świata... ale czy te wszystkie opisy i kilkanaście głównych postaci występujących w powieści były naprawdę konieczne? W dwóch pierwszych tomach Pieśni... pewne zdarzenia odbyły się z dala od bohaterów i przeczytaliśmy o nich tylko w formie relacji, co pozwoliło na zaoszczędzenie miejsca, a tym samym na zachowanie szybkiego tempa akcji. Teraz z kolei Martin odczuwa potrzebę opowiedzenia nam o dosłownie wszystkim, co dzieje się w Westeros i poza nim. W toku akcji Tyrion odwiedza egzotyczne miejsca, co nie byłoby takie złe, gdyby był to tylko dodatek do jego wątku, a nie całość! Rozdziały mówiące o Jonie są, przyznaję, interesujące, ale trudno nie odnieść wrażenia, że w zasadzie czytamy w koło Macieju o tym samym zagadnieniu, tylko ubranym w inne słowa. Dwa rozdziały poświęcone Victarionowi? Jestem w stanie wymienić JEDNĄ rzecz, o której warto wspomnieć, a i to dałoby się zmieścić w kilku zdaniach. Jeden rozdział o Jaimem? JEDNA istotna dla całości fabuły kwestia, która (jakżeby inaczej) pojawia się na ostatniej stronie.

Gdzieś po drodze zanikła też zdolność autora do kreowania wbijających w ziemię zwrotów akcji, a także połączony z nią brak litości wobec bohaterów. Nie będzie chyba zaskakujące stwierdzenie, że nie wszyscy dotrwają do ostatnich stron książki, jednak w większości przypadków zgony pewnych postaci zostały tak nachalnie zapowiedziane, że domyślenie się dalszego przebiegu wydarzeń nie sprawia większych trudności. W pierwszych trzech tomach czytelnicy naprawdę bali się o losy ulubionych postaci – teraz Martin woli bawić się w "trzymające w napięciu" zakończenia rozdziałów, z których i tak nic nie wynika, gdyż za kilkadziesiąt stron okazuje się, że (niespodzianka!) bohater przeżył. Pod tym względem pozytywnie wyróżnia się tylko epilog, który zwiastuje interesujące przetasowanie sił w następnej książce.

Największe rozczarowanie budzi bez wątpienia zakończenie (pomijając epilog) – oba tomy zdawały się budować napięcie do ostatecznej kulminacji wątków, dwóch starć, których rezultatem będzie tom szósty. Niestety, skupienie się na szczególe zamiast na ogóle doprowadziło do tego, iż autorowi zwyczajnie zabrakło miejsca w książce i najważniejsze fragmenty zostały przeniesione do nadchodzących The Winds of Winter. Nie jest to satysfakcjonujące rozwiązanie, zwłaszcza po robieniu czytelnikom apetytu na fabularną ucztę przez ponad tysiąc stron. W powieściach innych autorów prawdopodobnie nie przeszkadzałoby to aż tak bardzo, jednak Martin przyzwyczaił czytelnika do wyższego poziomu.

Podsumowując oba tomy, Taniec ze smokami nie różni się znacząco od Uczty dla wron: znów otrzymujemy setki stron opisów działań znanych i kochanych bohaterów, z których jednak tak naprawdę niewiele wynika. Świat przedstawiony, już wcześniej niezwykle dokładnie zarysowany, został jeszcze bardziej rozbudowany. Fabuła rozczarowuje brakiem znaczącego pchnięcia akcji do przodu, ale wciąż przewyższa twory zdecydowanej większości innych pisarzy fantasy. Podobnie jest z bohaterami, którzy należą do ekstraklasy gatunku pod względem głębi i stopnia zainteresowania, jakie wzbudzają w czytelniku. Mimo niedociągnięć i zawiedzionych nadziei tom piąty Pieśni... stanowi bardzo dobrą lekturę dla wszystkich fanów cyklu – oby tylko tom szósty powrócił do poziomu znanego z początku serii...