Talizman Przewrotnej Fortuny

Autor: Karolina 'Viriel' Bujnowska-Brzezińska

Talizman Przewrotnej Fortuny
Drzwi do komnaty Mistrza Tazmera otworzyły się po krótkim, ale zdecydowanie pospiesznym pukaniu, nim wyrwany z lektury mężczyzna zdołał cokolwiek powiedzieć. Zerknął na zdenerwowane oblicze podwładnego, który właśnie prostował się po szybkim ukłonie i postanowił udzielić mu reprymendy w późniejszym terminie. Co nie oznaczało, że zamarzał być miły.

- Zapewne masz jakieś bardzo ważne wieści, skoro pośpiech wziął górę nad manierami, Euzebiuszu – wycedził chłodno nie odrywając wzroku od księgi leżącej na masywnym, dębowym biurku.

Oblicze chudego młodzieńca pokryła czerwień, jakiej nie powstydziłby się zachód słońca w mroźny dzień. Euzebiusz najchętniej schowałby się cały w obszernej, skromnej szacie jaką nosił na grzbiecie. Niestety, takie rozwiązanie nie wchodziło w grę.

- Przepraszam, Mistrzu – wychrypiał cicho, choć usiłował nadać swojemu głosowi jak najwięcej odwagi. – Spieszę poinformować, że Magister Klepsen wrócił do Altdorfu.
- Doskonale, Euzebiuszu! – Na twarzy mistrza magii wymalowało się autentyczne zadowolenie.

Podwładny przyjął to z wyjątkową ulgą, bo może wiadomość, którą przyniósł, odwróci uwagę maga od oczywistego występku, jakim było wtargnięcie do komnaty bez zachowania odpowiednich manier.

- Doskonale, Euzebiuszu – powtórzył Tazmer. – Wiedziałem, że Magister Klepsen mnie nie zawiedzie. Zapewne z sukcesem wykonał zadanie.

Euzebiusz przestąpił zdenerwowany z nogi na nogę, wlepił wzrok w czubki swoich ciżm, jakby sprawdzał stan ich zabrudzenia.

- Erm… - wydusił z siebie po dłuższej chwili. – Zdaje się Mistrzu, że nie bardzo z sukcesem.
- Cóż to ma znaczyć, Euzebiuszu? Przyprowadź natychmiast Magistra Klepsena, wolę rozmawiać z nim, niż dalej trwonić czas na oglądanie twojego oblicza.
- To też raczej niewykonalne, Mistrzu.
- A to niby czemu? – zahuczał oburzony już nie na żarty Mistrz.

Każda starannie układana w głowie Euzebiusza odpowiedź sprawiała, że miał on wrażenie, iż balansuje tuż nad krawędzią bagna. Za wszelką cenę usiłował zachować równowagę, co w jego sytuacji nie było łatwym zadaniem. Jedno chłodne spojrzenie oczu zirytowanego przedłużającą się ciszą Mistrza wystarczyło, aby chłopak nabrał absolutnej pewności, że pomimo starań właśnie wdepnął w owo bagno. I wiedział, że każdy następny ruch będzie pogrążał go coraz bardziej. Tak czy inaczej, musiał odpowiedzieć.

- Bo Magister Klepsen nie żyje. – Euzebiusz mógłby przysiąc, że jego osobiste bagno wyraźnie mlasnęło, wciągając go głębiej. Przełknął zebraną nagle w ustach ślinę. – Zginął jakąś godzinę temu, w zaułku garncarskim, w drodze do Kolegium.
- Jeśli to jakaś nieudana krotochwila Euzebiuszu, to osobiście dopilnuje, abyś żałował jej przez całe swoje życie.
- Niestety, Panie. Osobiście widziałem ciało i rozmawiałem ze świadkami tej tragedii. Nie ma żadnych wątpliwości, Magister Klepsen nie żyje. Zadławił się preclem i próbując odkrztusić, potknął się na nieczystości i upadł, rozbijając sobie głowę o bruk. Pech chciał, że właśnie wtedy ulicą przejeżdżał ten rozpędzony wóz, z którego spadły beczki, turbując Magistra…
- Straszne – jęknął Tazmer, splatając dłonie i opierając na nich zmęczoną głowę.
- Straszne to było dopiero, jak jeden z kamiennych gargulców zdobiących sąsiedni budynek spadł mu akurat prosto na głowę.
- Gargulców? – powtórzył, jak echo Mistrz.
- Tak, Panie. Podobno mocowanie pozostałych cech garncarzy poprawił w zeszłym miesiącu, tylko tego jednego musieli przeoczyć.
- Euzebiuszu, czy coś zostało z… - Mistrz zawiesił głos.
- Dziennik, Panie, tylko ten dziennik. – Euzebiusz powolutku położył kajet na biurku. Bagno przestało go dalej wciągać, na dodatek adept czuł, jakby zjawił się ktoś z ciężkim konarem, gotowy uratować go z opresji. Młodzieniec odetchnął i uspokoił się. – Zawiera sporo notatek, jakby Magister spisywał jakiś dziwny raport dla Pana…
- To jest Kolegium Światła! – Tazmer przerwał mu oschle – tu nie spisujemy żadnych raportów! To szkoła magii…
- Rozumiem, Panie, pomyliłem się.
- Tak Euzebiuszu, a teraz możesz już odejść.

Drzwi zamknęły się za pomocnikiem, wyraźnie zadowolonym z takiego obrotu spraw. Tymczasem Mistrz Tazmer sięgnął ręką po stojącą nieopodal butelkę wina. Był wściekły.

- Będę musiał napisać raport do Zboru Szukających… - szepnął. – Wyjaśnić to jakoś.

Przysunął bliżej leżący na biurku, pochlapany zakrzepłą już krwią, kajet. Dłuższą chwilę przyglądał się tym makabrycznym ornamentom.

- Dobrze, że choć nie wpadł w niepowołane łapy – mruknął, odruchowo klepiąc ręką grzbiet dziennika. - Ech, Klepsen, Klepsen. Byłeś przecież wprawnym Hierofantą, zdyscyplinowanym… Jednym z lepszych Szukających, dobrze zapowiadającym się Czyniącym. Sigmar mi świadkiem, wiązałem z tobą wielkie nadzieje. Mogłeś, ach, mogłeś wiele osiągnąć. – Tazmer sięgnął po kielich i wypił do dna. - Przedstawiłem już twoją kandydaturę Białemu Kręgowi. Miałeś wrócić do Altdorfu i wstąpić w szeregi Czyniących – mówił do siebie, jakby słowa te mógł usłyszeć zmarły. - Chciałem, żebyś jak oni, walczył z Chaosem ratując ludzi z opętań, pokonując demony i wpływ magii czarnoksięskiej… I co?! Gargulec? Cholerny, kamienny gargulec… Dobra, Klepsen, sprawdźmy, na co trafiłeś – Mistrz Tazmer otworzył notatki i szybko przebiegł wzrokiem po pierwszej stronicy.
***

Miał Pan rację, tak jak przewidywaliśmy, w okolicach Nuln działy się zbyt dziwne rzeczy, aby móc je zignorować. Udało mi się odnaleźć osobę odpowiedzialną za całe zamieszanie. Opętana była kobietą i, tak jak pisałem w ostatnim liście, nic nie wskazywało na jej wcześniejsze konszachty z jakimś kultem. Ofiary zaś były osobami, które wyrządziły jej jakąś krzywdę. Wszystkie informacje związane z tą sprawą przekazałem Panu w liście, wysłanym pospiesznie gońcem. Mam nadzieję, że odpowiednie osoby zajmą się załatwieniem tej przykrej sprawy do końca. Przyznam, że próbowałem podjąć własne działania. Wiem, że wbrew Twojej woli, Panie, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Starałem się skontaktować z Czyniącym, który powinien rezydować w Nuln. Wiem, że złamałem tym obietnicę i rozzłościłem Cię Panie, lecz proszę mi wierzyć, czułem, że należy jak najszybciej udzielić pomocy owej kobiecie. Biedaczka, w chwilach gdy odzyskiwała świadomość, była tak śmiertelnie wystraszona i zagubiona. Nie zdawała sobie sprawy z tego, co czyni. W każdej chwili mogli trafić na jej trop Łowcy czarownic lub Inkwizycja Sigmarycka. A przecież obaj wiemy, Panie, co to by dla niej oznaczało. Musiałem przynajmniej spróbować.

Minęło dziesięć dni, odkąd nadałem listy. Zostałem w Nuln, łamiąc tym rozkazy i próbując na własną rękę skontaktować się z kimś, kto mógłby pomóc. Nie udało się, ale czuję się zobowiązany, aby nie zatajać tego przed Mistrzem. Podczas moich poszukiwań natrafiłem na coś zupełnie niezwiązanego ze sprawą, jednakże na tyle intrygującego, iż postanowiłem – w oczekiwaniu na rozwiązanie problemów z opętaną – zająć się tą kwestią. Przestrzegałeś mnie Panie zawsze przed pochopnym działaniem, lecz nie mam na swoje usprawiedliwienie nic oprócz podszeptów intuicji.

Przez te dni spędzałem dużo czasu w bibliotece Uniwersytetu Nulneńskiego. Przyznaję, że szukałem możliwości samodzielnej walki z tym, co opętało kobietę. Jednego dnia byłem świadkiem dziwnego wydarzenia. Pewien starszy jegomość, bardzo dobrze ubrany co sugerowało jego dużą majętność, usiadł kilka ław ode mnie. Rozłożył przed sobą sporo woluminów i zagłębił się w lekturze. Zwróciłem na niego uwagę, bo pomimo kosztownego stroju, jego aparycja wzbudzała pewne podejrzenia. Nie pasował do miejsca, jakim jest biblioteka. Rozbiegane oczy z trudnością śledziły tekst, a mężczyzna pocił się niczym w upalny dzień. Nie stworzono go do ksiąg, to pewne.

Właśnie miałem podejść i wypytać ową zagadkową personę o cel prowadzonych studiów, gdy do sali weszła przecudnej urody kobieta. Podeszła do mężczyzny i wymienili kilka zdań. Był wyraźnie zadowolony z tego spotkania. Po krótkiej chwili dama pożegnała się i opuściła biblioteczną salę. Szczerze przyznam, pomyślałem wtedy, iż doszukuję się nieprawidłowości tam, gdzie ich nie ma. Zaśmiałem się sam z siebie i wróciłem do lektury. Jak się okazało, przedwcześnie.

Mężczyzna, jak udało mi się później ustalić – Hans Usen, klepnął się po kieszeni, a następnie nerwowo sprawdził jej zawartość. Autentycznie wystraszony, poderwał się na nogi. Przeszukał biurko, potrącając kałamarz i rozlewając atrament, następnie cal po calu szukał na podłodze. Gdy się podnosił, uderzył potylicą w blat biurka. Muszę przyznać, że cała ta sytuacja wyglądała przekomicznie. Nawet skryba biblioteczny śmiał się, miast zrugać jegomościa za bałagan, jaki czynił. Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego, zważywszy na znany wszystkim, pedantyczny i zazwyczaj wyjątkowo upierdliwy charakter skrybów. Ale nie o tym miałem pisać.

Hans Usen podniósł się z ziemi i krzycząc: "złodziejka" wybiegł z sali. Ja pospiesznie ruszyłem za nim. Widziałem, jak dobiega do schodów, potyka się na zawiniętym dywanie i spada na sam ich dół, boleśnie uderzając o każdy stopień. Pospieszyłem mu z pomocą, ale najwidoczniej zbyt gwałtowną, gdyż próbując go podnieść przez przypadek zwichnąłem mu ramię. Zacząłem gorączkowo przepraszać, ale Hans nawet mnie nie słuchał. Poderwał się na nogi i chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia z biblioteki. Na ulicy trafił wprost na bijatykę jakichś żebraków i nieźle oberwał. Ruszyłem w jego stronę, przebijając się łokciami przez agresywną tłuszczę. Hans zdążył jednak jakimś cudem wyplątać się z rozróby i przejść na drugą stronę ulicy. Wtedy jego twarz się rozpromieniła. Uszczęśliwiony, niczym wariat, wykrzyknął: "Ha! A jednak szczęście mnie nie opuściło!!!" i sięgnął po pękatą sakiewkę leżącą w kałuży na bruku ulicy. Wtedy widziałem go żywym po raz ostatni, bo w tej samej chwili stratował go rozpędzony koń, niosący swego szlachetnego pana zapewne na pilne spotkanie. Później, jak zawsze w dużym mieście, zrobiło się zamieszanie, pojawiła się straż. Tłum gapiów opowiadał już siódmą wersję niecodziennych wydarzeń, szlachcic zapłacił głowiznę, a ciało Hansa zabrano.

Mam nadzieję Panie, że w tym miejscu mej opowieści, rozumiesz już dlaczego nie mogłem, ot tak, zignorować tych wydarzeń. Udało mi się dowiedzieć, że zmarły podobno był skromnym kupcem. Niektórzy nawet mówili, że większość życia spędził na trakcie, podejrzewano go też o rozboje. Niezaprzeczalnym jest jednak fakt, że ostatnio jego los się odmienił. Trafił na kilku wpływowych kontrahentów i z nieznanego nikomu kupca, stał się możnym panem. Podobno szczęście go nie opuszczało, bo wiodło mu się na każdym kroku. Pojął za żonę urodziwą córkę bogatego bławatnika i pomnożył swój majątek. Wygrywał w każdym zakładzie, jaki przyjmował. Jednym słowem – żyło mu się tak dobrze, że aż innych zżerała zawiść. Jeden z moich rozmówców określił go nawet mianem "chędożonego dziecka szczęścia". Ja zaś najlepiej wiedziałem, że owo szczęście opuściło Hansa i to na chwilę przed jego śmiercią. Czułem, że nie mogę już tej sprawy zostawić.

Wróciłem do biblioteki i uważnie przestudiowałem woluminy, które czytał pan Usen, gdy go pierwszy raz zobaczyłem. Zajęło mi to dwa dni, ale w końcu znalazłem odpowiedź, a raczej wytłumaczenie całej tej sprawy. Palce Ranalda, legendarny talizman przynoszący szczęście. Według informacji znalezionych w woluminach, różni się od zwyczajowych talizmanów, a jego moc przekracza wszelkie wyobrażenie. Oczywiście, o ile naprawdę istnieje. Badacze raczej w to powątpiewają, uznając go jedynie za wyraz imaginacji związanej z wielkim pragnieniem, by taki przedmiot rzeczywiście mógł trafić w ludzkie ręce.

Mając punkt zaczepienia, zacząłem szukać u źródła, rozpytując wśród wyznawców i kapłanów Boga złodziei. Przyznam, że dotarcie do tych osób było nie lada wyzwaniem i zajęło mi sporo czasu, podobnie jak zdobycie od nich informacji. Gdy złożyłem odpowiednią ofiarę na rzecz kultu i cudem wygrałem partyjkę w kości, jeden z kapłanów zdecydował się jednak porozmawiać ze mną. Według niego Święte Palce Ranalda - czy, jak sam określił, Talizman Przewrotnej Fortuny - to relikwia, o której słuch zaginął setki lat temu. Jeśli wierzyć kapłanowi boga oszustów - co samo w sobie wymaga pewnego zdystansowania do sprawy - jest to jeden z potężniejszych przedmiotów, o jakim słyszała ludzkość. Kapłan podał mi kilka nazwisk i udzielił paru wskazówek. Nie zostało mi nic innego, niż wrócić do biblioteki i ponownie zająć się poszukiwaniami. Tak minęły mi cztery kolejne dni. Lektura pochłonęła mnie całkowicie, praktycznie spałem z nosem w książkach. Przyniosło to jednak oczekiwane efekty i chyba mogę uczciwie powiedzieć, że przedstawiam Ci Mistrzu, wszystkie możliwe informacje na temat tego talizmanu.

Święte Palce Ranalda, jeśli wierzyć opisom, to odlana z brązu figura, symbol Boga złodziei: skrzyżowane palce, środkowy i wskazujący. Od wszystkich innych symboli tego kultu, odróżnia ją to, iż palec wskazujący wygląda na męski, a oplatający go delikatnie palec środkowy jest filigranowy i drobny, niczym u kobiety, ozdobiony ponadto pierścieniem ze szmaragdowym oczkiem. Nie udało mi się jednoznacznie ustalić wielkości talizmanu, bo zdania autorów były w tej kwestii różne: od wielkości dziecięcej dłoni po rozmiary godne ludzkiej głowy. Ta rozbieżność potwierdza jedynie słuszne przypuszczenia, iż żaden z autorów nigdy owego talizmanu nie widział. Ba, że przedmiot ten nawet nie istnieje.

Według niektórych opowieści, przynosi on noszącemu niewyobrażalne szczęście. "Urodzony pod szczęśliwą gwiazdą" to za mało, by móc opisać posiadacza. Los splata się tak, że każda sytuacja sprzyja temu, kto go nosi. Jego siła zaś jest tak potężna, że ma wpływ nawet na ocalanie życia. Jednym słowem – najcudowniejszy talizman świata.

Jednakże pewien anonimowy traktat przeczy temu założeniu. Podejrzewam, że autor był uczonym teologiem, bo w swej pracy często odwołuje się do wielu dogmatów religijnych. Podobnie, jak spotkany przeze mnie kapłan, autor nazywa przedmiot Talizmanem Przewrotnej Fortuny i ani razu w swej pracy nie wspomina drugiej, bardziej znanej mi, nazwy Palce Ranalda. Jest to też jedyna praca, w której użyto tego dziwnego określenia. Jednak bez wątpienia chodzi o ten sam przedmiot, gdyż rycina zamieszczona w traktacie doskonale pasuje do opisów znalezionych w innych woluminach. Bez względu na miano, jakim go określa, autor podaje wiele informacji na jego temat i zapewnia, iż talizman ten istnieje, lecz nie przetrwał nikt, kto mógłby zaświadczyć o jego mocy. Pojawia się też enigmatyczna wzmianka o tym, że i autor ma świadomość nieuchronnego losu, jaki go czeka.

Talizman Przewrotnej Fortuny został stworzony wiele wieków temu przez wyznawcę Ranalda, Edgara Morena. Był on zręcznym rzemieślnikiem, cieszącym się opinią prawdziwego artysty. Wykonał przedmiot z najcenniejszych materiałów, jakie posiadał. Podobno ukradł szmaragd stanowiący oczko pierścienia na środkowym palcu figury. Wszystko zaś czynił ku chwale swego boga, a także z bardziej ludzkich pobudek. Jeśli wierzyć historii, Edgar Moren miłował kobietę z wyższego stanu, Ludwikę, której nie mógł wziąć za żonę (to na jej palcu wzorował część figury talizmanu). Ofiarował więc Ranaldowi swoje największe dzieło i poprosił o łaskę szczęścia.

Podobno Bóg oszustów przyjął dar. W tym samym dniu do drzwi pracowni zapukał zamożny klient, życząc sobie aby od tej pory Moren był jego nadwornym artystą. To zapoczątkowało jego wielką karierę. Jakiś czas później, hojny mecenas pojął za żonę umiłowaną przez Edgara kobietę. Pomiędzy nią a artystą wywiązał się gorący romans, choć szlachcic miał opinię niezwykle zazdrosnego i uważnego mężczyzny. Jakimś cudem nie zwrócił jednak uwagi na ich zażyłość. Czas mijał, a Edgar był szczęśliwy. Miał wszystko, co chciał: sławę, pieniądze i ciepło ukochanej. Powoli jednak przestał czerpać z tego radość. Miłość, lub chciwość, była tak silna, że Moren zapragnął więcej. Poprosił Ludwikę, aby uciekła wraz z nim. Kobieta jednak odmówiła, tłumacząc się tym, że od tej pory zazdrosny mąż nie dałby im spokoju i szukał po całym świecie, albo zabił. Prosiła, zaklinała, błagała o to, by żyli jak dawniej. Usłuchał jej próśb, ale z dnia na dzień stawał się coraz pochmurniejszy. Zżerała go myśl, że mógłby mieć więcej.

Mijały tygodnie, a Edgar stał się zupełnie innym człowiekiem. Nie tworzył nowych dzieł, partaczył zamówienia. Wychudł, nie spał. Jedyne czego pragnął, jedyne czego chciał, było poza jego zasięgiem. Błagał Ranalda o kolejną łaskę – na przemian prosząc na kolanach i żądając należnego mu szczęścia z zaciśniętymi pięściami. W końcu Moren popadł w obłęd i nie mógł skupić myśli na niczym innym, niż dręczące go pragnienie. Pewnej nocy zakradł się do małżeńskiej sypialni i zasztyletował swojego mecenasa. Szamotanina obudziła Ludwikę, która w pierwszym odruchu próbowała ratować męża. Rozwścieczony tym czynem, przekonany o zdradzie ukochanej, Edgar przeszył jej serce sztyletem. Gdy rankiem znalazła go dworska straż, siedział dalej na zakrwawionym łożu, uśmiechnięty, tuląc zwłoki Ludwiki i szepcząc: "teraz jesteś już tylko moja".

Według autora traktatu, morderstwo to przypieczętowało los talizmanu. Bóg złodziei brzydzi się przemocą. Brzydzi się też tymi, którzy przestają pracować na swoje szczęście, jedynie żądając coraz więcej i więcej. Talizman Przewrotnej Fortuny jest więc pamiątką po tamtych wydarzeniach i jednocześnie przestrogą, jaką Ranald dał swoim wyznawcom. To prawdziwe oblicze losu, który raz sprzyja, a raz odwraca się od człowieka. Każdy, kto wejdzie w posiadanie tego przedmiotu będzie cieszył się niebywałym szczęściem. Nawet z pozoru groźne sytuacje, okażą się dla niego szczęśliwe i będzie z nich wychodził cało i z zyskiem. Lecz, gdy zacznie skupiać się na samym pragnieniu, na samych zachciankach, fortuna przestanie mu sprzyjać. Straci talizman, a co najstraszliwsze – los odkuje się z nawiązką. Niebywały farciarz stanie się przeklętym pechowcem. Pech będzie zawsze większy od szczęścia, jakiego zaznał dzięki talizmanowi. Jeśli wierzyć słowom traktatu, większość posiadaczy talizmanu zmarło tragiczną śmiercią tuż po jego stracie.

Autor tłumaczy to niebywałą wręcz ludzką próżnością, chciwością i żądzą, jaką każdy z nas nosi w sercu. Wysuwa jednak kolejną teorię, związaną z przewrotnością Ranalda. Głosi ona, że talizman nigdy nie może zostać długo w rękach jednego człowieka. Bo Fortuna jest chętna sprzyjać każdemu, nie można jej uwięzić tylko dla siebie. Po jakimś czasie talizman sam wymyka się z rąk posiadacza i szuka sobie nowego opiekuna. Szczęście zaklęte w tych odlanych z brązu palcach było już tysiące razy kradzione, gubione, znajdowane i zdobywane, nawet za cenę ludzkiego życia. To metafora prawdziwej przewrotności losu. Wychodzi na to, iż należałoby zmienić zdanie na temat tego talizmanu. To nie jest najcudowniejszy przedmiot na świecie, to najbardziej przeklęta i podstępna rzecz, o jakiej słyszałem.

Mistrzu, wiesz już wszystko o Talizmanie Przewrotnej Fortuny lub, jak wolisz, Świętych Palcach Ranalda. Potwierdzenie tych informacji możesz znaleźć w woluminach, których spis podaję na ostatnich stronicach kajetu, obok rozliczenia pieniędzy wydanych w podróży. Wierzę, że teraz w pełni rozumiesz moje pobudki. Musiałem przechwycić ten przeklęty przedmiot, zabezpieczyć i dostarczyć do Kolegium w Altdorfie, żebyśmy mogli chronić ludzi przed jego mocą.

W tym celu odszukałem kobietę, która odwiedziła Hansa w bibliotece. Spotkałem ją w pałacowych ogrodach. Odziana była w najmodniejszą suknię, zapewne wprost od najlepszych krawieckich mistrzów Nuln, i otoczona wianuszkiem adoratorów. Planowałem jej wszystko spokojnie wyjaśnić i przekonać ją do oddania amuletu. Intuicja podpowiedziała mi jednak, że to się nie uda. Miałem już wracać do swojej izby, podnajętej w "Pełnym Dzbanie" (rozliczenie kosztów spisałem na ostatniej kartce tego dziennika), ale coś mnie zatrzymało. Panie, nie uwierzysz… Sam nie wierzę. Ta piękna kobieta przyjęła moje zaproszenie do tańca, choć do końca nie pamiętam, jak ją o to poprosiłem. To było cudowne uczucie. Chciałem, przyznaję, poprosić o jakieś spotkanie na osobności. Oczywiście po to, by z nią porozmawiać o amulecie. Nie myślałem o żadnych cielesnych doznaniach, zaklinam się Mistrzu. Układałem słowa tej odważnej propozycji, gdy nagle pojawił się jej ojciec. Był wściekły. Wykrzykiwał coś o ugadanym małżeństwie, odpędził wszystkich adoratorów i siłą wyprowadził moją zapłakaną piękność ze spotkania. Nie omieszkał wykrzyczeć kilku wyzwisk skierowanych pod moim adresem. Muszę w tym miejscu nadmienić, że po raz kolejny mój szacunek do szlachty został wystawiony na próbę. Przecież chciałem tylko porozmawiać z jego córką, oczywiście bez żadnych innych, nieprzyzwoitych zamiarów.

Przytłoczony porażką i utraceniem szansy zdobycia tego przedmiotu dla naszego Kolegium, ruszyłem do karczmy. Chciałem się spakować i jak najszybciej opuścić Nuln, ale gdy tylko przekroczyłem próg, okazało się, że w środku trwa zabawa. Każdy klient dostaje jadło, napitek i nocleg na koszt właściciela, gdyż świętował on narodziny syna. Skorzystałem z tej okazji i zostałem na jeszcze jedną noc. Rano poinformowano mnie, że w wyniku gapiostwa praczki, uszkodzono moją odzież. W ramach przeprosin dostałem doskonale skrojony, uszyty z dobrych materiałów strój podróżny. W normalnych okolicznościach, kierowany skromnością, odmówiłbym, ale musiałem w czymś wyruszyć do Altdorfu, a zważywszy na ilość wydanych pieniędzy, czekała mnie długa i forsowna piesza podróż. Nie uwierzysz, Panie, jakie więc było moje zdziwienie, gdy zszedłem na śniadanie i ujrzałem w karczmie możną panią. Szykowała się właśnie do podróży, a jej służba kupowała jadło na zapas. Rozpoznała mnie, jako gościa ze spotkania w pałacowych ogrodach, i zaproponowała bym umilił jej podróż moim towarzystwem. To był po prostu dar losu, nie mogłem odmówić.

Te wszystkie zbiegi okoliczności nie wydały mi się jednak normalne. Tak Mistrzu, nie straciłem swojej czujności. Sam nie wiem, co mnie tknęło, ale postanowiłem sprawdzić cały swój dobytek. Schyliłem się nad tobołkiem i wtedy poczułem ten ciężar na szyi. Wycofałem się z głównej izby i na uboczu zerknąłem pod koszulę. Przysięgam, nie wiem skąd się tam wziął… Nie pamiętam, abym go dostał od tej przecudnej urody szlachcianki, z którą tańczyłem w pałacowych ogrodach. Jednym słowem, choć chcę, nie umiem wyjaśnić, jakim cudem znalazłem się w jego posiadaniu, Mistrzu. Jest dokładnie taki, jak go opisano w woluminach. Przepiękny, kunsztownie wykonany. Wielkości małej, dziecięcej piąstki. Nie wygląda na przeklęty, zapewniam, ale będę czujny. Nie kusi mnie żadne szczęście, bo Kolegium daje mi wszystko, czego w życiu pragnę. Talizman jest więc bezpieczny w moich rękach. Dowiozę go jak najszybciej Mistrzu, abyś i ty mógł go zobaczyć.

To już koniec historii. Dziś znalazłem w końcu chwilkę, by spisać te słowa. Niebawem będę w Altdorfie i pomyślałem, że ten zapis będzie dobrym uzupełnieniem mojego raportu. Żywię nadzieję, że po dokładnym przyjrzeniu się tej sprawie, uzna Mistrz, że postąpiłem słusznie. Mój sukces niezaprzeczalnie świadczy o tym, że nadszedł już czas, abym sam mógł zajmować się wieloma sprawami. Jestem na to gotowy, Mistrzu, i obiecuję, że nie zawiodę położonego we mnie zaufania. Jestem przekonany, że już w tej chwili godzien jestem miana Czyniącego. Ten potężny przedmiot, jaki przywożę Ci Mistrzu, jest najlepszym dowodem na to, że jako Szukający osiągnąłem już wszystko. Przewyższam swymi umiejętnościami innych adeptów. Jestem gotów by służyć i nie mogę się już doczekać naszego spotkania.

***

Mistrz Tazmer skończył czytać. Skończył też drugą butelkę wina i jakoś nie było mu lepiej. Czeka go spisanie wyjątkowo trudnego raportu, a co gorsza, pewnie też złożenie osobistych wyjaśnień przed Białym Kręgiem. Następny dzień rysował się wyjątkowo niemiło. Hierofanta z roztargnieniem przekładał papiery na biurku, próbując się uspokoić. Durny, w gorącej wodzie kąpany, Klepsen. Powinien poinformować go o tym, na co trafił, a nie zabierać się za rozwiązanie sprawy. Tazmer czuł, że będą z tego większe problemy. Gdzieś w Altdorfie biega właśnie pijany ze szczęścia, nowy właściciel amuletu. O ile jeszcze biega.

Talizman Przewrotnej Fortuny
Dziedzina nauki: historia (Trudny test), teologia (Wymagający test)

Moce: Talizman przynosi niebywałe szczęście, wykraczające poza granice zwykłego przypadku. Koleje losu splatają się tak, że noszący zawsze wychodzi cało z każdej sytuacji, często również bogatszy. Z łatwością wygrywa w karty, nie mając pojęcia o hazardzie. Gdy jest głodny i zmarznięty, to w najbliższej karczmie trwa właśnie huczne święto i może się najeść do syta i ogrzać przy ogniu za darmo. Noszący talizman staje się niebywałym farciarzem. Jednak zaczyna pożądać coraz to więcej, a próba opanowania tego uczucia wymaga udanego testu Siły Woli z modyfikatorem -20 (jeden na dzień). W przypadku trzech nieudanych testów pod rząd, właściciel skupia się tylko na dążeniu do zaspokojenia pragnienia bez względu na cenę. Wtedy też los płata mu figla i talizman go opuszcza (zagubienie, kradzież), Zaś każdemu, kto korzystał z jego mocy, ale go utracił, Fortuna odpłaca z nawiązką. Niebywały farciarz staje się straszliwym pechowcem. To właśnie na jego głowę wylewana jest zawartość nocników, gdy przechodzi ulicą. Potyka się na prostej drodze, gubi przedmioty, pada ofiarą rabunków itp. Najczęściej pechowiec umiera w tragicznych okolicznościach. Jeżeli właściciel talizmanu zechce go oddać komuś innemu, musi wykonać udany test Siły Woli z modyfikatorem -30. W razie dobrowolnego przekazania przedmiotu, opuszcza go szczęście i zaczyna trapić pech, który nie doprowadza jednak do jego śmierci. Gdy szala losu zostanie wyrównana, pechowiec znów zaczyna żyć normalnie.

Historia: Talizman został stworzony w 1550 roku KI przez artystę Edgara Morena i ofiarowany Ranaldowi. Bóg złodziei przyjął dar i obdarzył go mocą przynoszenia szczęścia, gdy jednak ofiarodawca dopuścił się mordu, rozgniewany Ranald przeklął przedmiot. Od tamtego czasu talizman często zmieniał właścicieli. Należał m.in. do cesarza Dietera IV, który został pozbawiony tronu. Talizman, zwany przez niektórych wyznawców boga złodziei Świętymi Palcami Ranalda, przetrwał do dziś, stanowiąc dowód na to, że nie powinno się nadużywać fortuny.