Tag i Bink kopnęli w kalendarz #1
Jeżeli ktoś kiedykolwiek doszedł do wywołanego nieodpartym wrażeniem wniosku, że George Lucas świetnie się w życiu ustawił: zrobił kilka dobrych filmów i teraz odcina kupony, a chmara sępów skubie z niego, ile się da, to nie jest w tej galaktyce sam. Istnieje bowiem człowiek znany jako Rubio Kevin, który – wraz z ekipą współpracowników – obnaża zasady działania tego pasożytniczego systemu, który napędzają... fani oczywiście.
To przecież nieprzebrane zastępy maniaków gwiezdnej sagi wymagają na firmie Lucasa, a pośrednio na wydawnictwach typu Dark Horse, by produkowały niezliczone sequele, prequele oraz prequele do sequeli prequeli. Nie sposób przecież dotrwać do kolejnej premiery, jeśli w międzyczasie nie otrzyma się tubki z odżywką w postaci książki/komiksu/albumu, który wyjaśniałby, z jakiej podstawówki wypuścili Luke’a i kto strzyże księżniczkę Leię. Człowiekiem, który w normalnych okolicznościach mógłby zostać poproszony o wykonanie podobnej usługi, jest wspomniany Rubio, zapewne łowca nagród z Cornelii. Ale czasy są znacznie mroczniejsze, widmo krąży nad Republiką, więc, dla rozluźnienia, należy zaserwować komedyjkę.
A raczej komedię w formie parodii, gdyż pierwszy zeszyt przygód Taga i Binka, którzy mają kopnąć w kalendarz, to klasyczny przykład obśmiewania znanej historii poprzez ukazanie jej z nowej, niecodziennej perspektywy. A czyja to perspektywa? Któż nie pamięta tych frajerów, którzy na początku IV Epizodu zostają wykończeni przez Vadera i spółkę! Kilku z nich trafia do niewoli, ale błędem byłoby zakładać, iż skończyli marnie w odmętach przestrzeni kosmicznej. Albowiem każdy prawdziwy rebeliant swój rozum ma i wie, kiedy wziąć nogi za pas. Dokąd go to zaprowadzi?
Mniej nierozważnie byłoby spytać: a dokąd nie?
Tag i Bink, dwaj kumple, którzy w woju znaleźli się na zasadzie "Zaciągnij się, mówili", na dwudziestu czterech stronach przemierzają wszerz i wzdłuż czasoprzestrzeń Nowej nadziei. Spotykają wszystkich ważnych, bez których trudno wyobrazić sobie lucasowską sagę, a każda konfrontacja przeradza się w gag, którego nie powstydziłby się Mel Brooks. Przy okazji scenarzysta i rysownik nie stronią od zabawy materią komiksu, dzięki czemu każdy młody grafik już na pierwszej stronie uzyska drogocenną wskazówkę, co może zrobić z planszą, na której ktoś odcisnął mu kubek z kawą. Koniec jest łatwy do przewidzenia, gdyż "kto z Dark Sithem zaczyna, ten w kalendarz kopie", jak mawia stare przysłowie, którym katują młodych padawanów w akademii Jedi.
Jak to dobrze, że Tag i Bink niezbyt przykładali się do nauki.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
To przecież nieprzebrane zastępy maniaków gwiezdnej sagi wymagają na firmie Lucasa, a pośrednio na wydawnictwach typu Dark Horse, by produkowały niezliczone sequele, prequele oraz prequele do sequeli prequeli. Nie sposób przecież dotrwać do kolejnej premiery, jeśli w międzyczasie nie otrzyma się tubki z odżywką w postaci książki/komiksu/albumu, który wyjaśniałby, z jakiej podstawówki wypuścili Luke’a i kto strzyże księżniczkę Leię. Człowiekiem, który w normalnych okolicznościach mógłby zostać poproszony o wykonanie podobnej usługi, jest wspomniany Rubio, zapewne łowca nagród z Cornelii. Ale czasy są znacznie mroczniejsze, widmo krąży nad Republiką, więc, dla rozluźnienia, należy zaserwować komedyjkę.
A raczej komedię w formie parodii, gdyż pierwszy zeszyt przygód Taga i Binka, którzy mają kopnąć w kalendarz, to klasyczny przykład obśmiewania znanej historii poprzez ukazanie jej z nowej, niecodziennej perspektywy. A czyja to perspektywa? Któż nie pamięta tych frajerów, którzy na początku IV Epizodu zostają wykończeni przez Vadera i spółkę! Kilku z nich trafia do niewoli, ale błędem byłoby zakładać, iż skończyli marnie w odmętach przestrzeni kosmicznej. Albowiem każdy prawdziwy rebeliant swój rozum ma i wie, kiedy wziąć nogi za pas. Dokąd go to zaprowadzi?
Mniej nierozważnie byłoby spytać: a dokąd nie?
Tag i Bink, dwaj kumple, którzy w woju znaleźli się na zasadzie "Zaciągnij się, mówili", na dwudziestu czterech stronach przemierzają wszerz i wzdłuż czasoprzestrzeń Nowej nadziei. Spotykają wszystkich ważnych, bez których trudno wyobrazić sobie lucasowską sagę, a każda konfrontacja przeradza się w gag, którego nie powstydziłby się Mel Brooks. Przy okazji scenarzysta i rysownik nie stronią od zabawy materią komiksu, dzięki czemu każdy młody grafik już na pierwszej stronie uzyska drogocenną wskazówkę, co może zrobić z planszą, na której ktoś odcisnął mu kubek z kawą. Koniec jest łatwy do przewidzenia, gdyż "kto z Dark Sithem zaczyna, ten w kalendarz kopie", jak mawia stare przysłowie, którym katują młodych padawanów w akademii Jedi.
Jak to dobrze, że Tag i Bink niezbyt przykładali się do nauki.
Galeria
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 3
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 3
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Star Wars. Tag & Bink kopnęli w kalendarz #1
Scenariusz: Kevin Rubio
Rysunki: Lucas Marangon
Wydawca: Mandragora
Data wydania: grudzień 2005
Liczba stron: 24
Format: 17x26 cm
Oprawa: miękka, kolorowa
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Cena: 5 zł
Scenariusz: Kevin Rubio
Rysunki: Lucas Marangon
Wydawca: Mandragora
Data wydania: grudzień 2005
Liczba stron: 24
Format: 17x26 cm
Oprawa: miękka, kolorowa
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Cena: 5 zł
Tagi:
Kevin Rubio | Lucas Marangon | Tag and Bink Are Dead | Tag and Bink Are Dead #1 | Tag i Bink kopnęli w kalendarz | Tag i Bink kopnęli w kalendarz #1