TRON: Dziedzictwo

Cyberprzestrzeń mym drugim domem

Autor: Mateusz 'Umbra' Nowak

TRON: Dziedzictwo
W 1982 roku, czyli w czasach, kiedy o Internecie jeszcze nikt nie myślał (przynajmniej realnie), a w domach i na automatach grało się w Space Invaders, Pac-mana czy Asteroids, powstał pierwszy w historii film, którego akcja osadzona była w cyberprzestrzeni. TRON, bo o nim tu mowa, pomimo stosunkowo błahej fabuły i nienajlepszych recenzji, stał się legendarną produkcją. Głównie ze względu na umiejscowienie akcji właśnie. Co więcej, obraz nakręcony przez Stevena Lisbergera był na tyle przełomowy, że podczas przyznawania nominacji oscarowych w kategorii najlepszych efektów wizualnych, Akademia Filmowa odmówiła jej twórcom, uznając pionierskie zdjęcia za rodzaj oszustwa wobec bardziej tradycyjnych metod tworzenia obrazu. Aż dziwne, że specjaliści od marketingu dopiero teraz ożywili ów twór, dzięki czemu niedawno mogliśmy oglądać w kinach drugą jego odsłonę.

Jeff Bridges, gwiazda pierwszej części, również tutaj pojawia się na ekranie. Wciela się on w tę samą postać, która jako włamywacz cyfrowy została zdematerializowana i przeniesiona do wnętrza komputera, gdzie walczyła z programem-dyktatorem. Teraz, po latach, jest dojrzałym mężczyzną, posiada wielką firmę i nadal eksperymentuje z cyberprzestrzenią. Gdy nagle przepada bez wieści, jego syn ma siedem lat. Dwadzieścia lat później chłopak, w poszukiwaniu jakichkolwiek poszlak dotyczących zniknięcia ojca, przenosi się do wnętrza komputera, gdzie znajduje odpowiedź na dręczące go przez dwie dekady pytanie. Musi przy tym stawić czoło programowi, którego złowieszcze ambicje zagrażają naszemu światu.

Nie mnie oceniać czy produkcja sprzed niemal trzydziestu lat miała być tylko i aż cudem techniki, czy też twórcy, niczym wizjonerzy, chcieli nam pokazać, co nas czeka w niedalekiej przyszłości. Wiem natomiast, że Joseph Kosinski, dla którego druga część TRONa jest debiutem reżyserskim, zepchnął fabułę na drugi plan. Wykorzystał ją wyłącznie jako pretekst do pokazania nam tego, jak bardzo rozwinęły się efekty specjalne w kinie przez ostatnie trzy dekady. Cyberprzestrzeń, w której znajdują się bohaterowie, jest z jednej strony skromna, z drugiej natomiast efekty wizualne stoją na najwyższym poziomie. Przy tak niewielu elementach scenografii, jakie widać w filmie, twórcom udało się stworzyć świat, który nie jest nudny i ogląda się go z przyjemnością dla oka. Sceny, w których oglądamy walkę na dyski czy momenty pościgów, są bardzo widowiskowe. Fani akcji nie powinni być zawiedzeni.

Jednocześnie całość razi dziurami fabularnymi i naiwnością, której tak bardzo nie trawię na ekranie. To, że oglądamy świat, który zamieszkują aplikacje nie oznacza, że możemy dać sobie wcisnąć każdy kit. Tak jak wtedy, gdy bohaterowie są ścigani przez program niegdyś stworzony dla użytkowników, a zmodyfikowany do walki z nimi. Nagle, bez słowa wyjaśnienia, postanawia on w ostatniej chwili jednak przypomnieć sobie (niczym człowiek, który odzyskuje utraconą pamięć) o swojej pierwotnej misji i pomaga im uciec przed innym programem.

O grze aktorskiej nie można również napisać zbyt wiele dobrego. Choć nie jest ona sztuczna, efekty specjalne nie są w stanie całkowicie odciągnąć naszej uwagi od tego, że mogło być lepiej. Chociażby w momencie odnalezienia ojca przez syna brakuje emocji, jakie powinny być wywołane dwudziestoletnim rozstaniem. Najlepiej wypadają postacie drugo- i trzecioplanowe. Mam tu na myśli Olivię Wilde oraz trochę ekscentryczną postać Castora (Michael Sheen).

Nie można napisać recenzji nowego TRONa bez choćby wzmianki o ścieżce dźwiękowej. Daft Punk zaprezentowało nam muzykę z jednej strony nowoczesną, a przy tym bardzo retro. Zupełnie jakbyśmy cofnęli się w czasie o trzydzieści lat i słuchali ścieżki próbującej prezentować się nowatorsko. Dziś mogłaby ona wydawać się nam dawno przebrzmiałą nutą, jednakże zespół tchnął w te dźwięki nowego ducha. Muszę przyznać, że słucha się tego z przyjemnością i idealnie oddaje klimat filmu.

Na pewno nie jest to ani ambitne, ani odkrywcze, a tym bardziej wizjonerskie kino. Nawet, jeśli weźmiemy na tapetę temat przenoszenia ludzi do cyfrowego świata, dziś nie jest to niczym nowym w filmie. Jednak TRON: Dziedzictwo, pomimo swoich braków i wad, pozostaje niezłym kinem science-fiction. Dla niektórych będzie to powrót do przeszłości, a dla tych młodszych dobra zabawa z widowiskowymi sekwencjami walk i pościgów. Warto polecić tym miłośnikom gatunku, którzy jeszcze nie widzieli.