» Blog » Sztuka adaptacji, czyli co czyni Mistrza Gry
19-05-2012 01:53

Sztuka adaptacji, czyli co czyni Mistrza Gry

Odsłony: 6

Ponieważ czuję do siebie lekkie obrzydzenie kiedy piszę wodolejskie, nic nie znaczące notki wokół tematu notki na Mojszej, dzisiaj robię duplikat. Jeśli chcecie poczytać na blogasku, który kocham bardziej, to klikajcie.

 

Dawno, dawno temu, kiedy byłam małą, szesnastoletnią wodziarką, wizja poprowadzenia scenariusza, którego nie wymyśliłam sama jawiło mi się najgorszą z możliwych zbrodni. Upokorzeniem i ohydą. Świadectwem braku wyobraźni i kreatywności. Ba, nawet prowadzenie dwa razy tego samego było niejaką kompromitacją.


Świat zdawał się mnie popierać. Był pełen opowieści o tym, jak gracze zniszczyli piękny scenariusz (wszyscy to znamy) i wyrazów uznania dla rewelacyjnych fabuł i intryg autorstwa MG. Mój guru od prowadzenia spędzał godziny, rozpisując w zeszycie swoje epickie kampanie (BYŁY epickie, wspominałam o tym niejednokrotnie i jeszcze nie raz wspomnę, ale Mistrza, który doprowadza Graczy do stanu, w którym wyją ze szczęścia spotyka się – myślę – raz w życiu). Na konkursie Mistrza Mistrzów prowadziło się – o ile wiem – własne przygody. Był też Quentin. Był ogólny szacunek, jakim się Mistrza otaczało ze względu na to, że on musi się, w przeciwieństwie do Graczy przygotować do sesji. Wreszcie ja zostałam etatowym Mistrzem głównie ze względu na to iż cieszyłam się opinią człowieka, któremu łatwo przychodzi wymyślanie historii (podejrzewam, że gwoździem do trumny stał się później fakt iż prawie zawsze wygrywam w Munchausena).

Jak teraz o tym myślę, to wtedy miało to sens. Kupowanie dodatków do systemów jawiło się w większości wypadków głupotą – mam podstawkę, mogę wymyślić wszystko, czego potrzebuję, A DO TEGO KOSZTOWAŁA OSIEMDZIESIĄT ZŁOTYCH, JESZCZE NIGDY NIE WYDAŁAM TYLE PIENIĘDZY NARAZ I NIE BĘDĘ KUPOWAĆ ŻADNYCH DODATKÓW (kochane GSy <3). Internet bywał w domach, ale nie wszystkich, raczej podłączony pod telefon i na godziny, ogólnie – bida. Nawet gdyby się chciało gotowców to nie miałoby się ich skąd brać, w każdym razie nie na tyle często, żeby zaspokoić potrzeby spotykającej się minimum raz na tydzień ekipy (mówimy o liceum, przypominam).

Po jakimś czasie zagadnienie gotowców przestało istnieć. Quentin ciągle był, ale przecież nie po to żeby prowadzić te scenariusze, nie? Można popatrzeć co inni wymyślają, ale... Prowadzić? Nah.

Minęło parę lat. Teraz sam jestem dziad...

Khem. Teraz sama napisałam dwa scenariusze i puściłam je do sieci w nadziei, że ktoś w nie zagra. Nagromadziło mi się wokół tego trochę rozkminek, no i właśnie im poświęcony jest ten wpis, którego połowa jest już właściwie za nami, choć to zdanie wygląda jakbym ledwie skończyła wstęp.

Jak już mówiłam, minęło parę lat, parę sesji, paru graczy i parę konwentów. Dokonały się epokowe odkrycia („sesja jest dla graczy”, „to BG są głównymi bohaterami” i im podobne) i wreszcie nadszedł pierwszy scenariusz, który poprowadziłam dwa razy. Wtedy nadeszło kolejne epokowe odkrycie – o którym już na polterblogu gdzieś pisałam – że scenariusz poprowadzony dwa razy to nie „ta sama sesja poprowadzona dwa razy”.

Niedługo później – o tym też pisałam – miałam okazję prowadzić z moim ulubionym człowiekiem na świecie, dziewczyną, która po latach zachwyciła mnie swoją narracją.

Rozmawiałyśmy potem trochę o erpegach, o tym, jak prowadziłyśmy i jak wyszło – padło wtedy zdanie o tym, że jak wyłączyć narrację to każdy/większość scenariuszy to zasadniczo zagadka do rozwiązania. No, plus turlanie w czasie walki, ale tego nie dodałyśmy, bo jakby nie o tym mowa była (walka to w sumie też zagadka taktyczna jak na to odpowiednio spojrzeć).

To wszystko trochę się we mnie kotłowało, by w końcu zwarzyć się w kolejne epokowe odkrycie, które sprowadza się właściwie do „wszystko jedno co zrobisz przed sesją, ważne jak ją poprowadzisz”. Ktoś tu na polterze (Ninetounges?) napisał kiedyś, że prawdziwa historia postaci zaczyna się na sesji – podobnie jest w sumie z sesją. Super, że NPCe się mordowali i pletli intrygi, w których pogubiłby się Dumas, ale to się tak naprawdę nie liczy – liczy się to, co się stanie na sesji i jak o tym opowiesz. Tudzież, jeśli chcemy być poprawni polityczno-erpegowo: opowiecie.

U Agathy Christie była taka bohaterka, której imienia nie pomnę Ariadna Oliver (dzięki, Theta-), autorka kryminałów, która zawsze zżymała się na ludzi, którzy są zdania, że pisarze świetnie opowiadają. Podejrzewam, że było w tym sporo racji, podobnie jak pewnie w odwrotnym twierdzeniu – że gawędziarze wymyślają świetne historie. Jasne, świetnie mówią, ubarwiają, dodają coś od siebie, zmieniają, za każdym razem mogą lecieć trochę inaczej, ale zwykle tworzą na jakiejś podstawie, której wcale nie wymyślili.

Od Mistrza Gry wymagało się chyba zawsze żeby był świetny w jednym i drugim, wymyślaniu i opowiadaniu – co jest (jak wszystko w losie MG ;) ) strasznie niesprawiedliwe w gruncie rzeczy. No i trochę nie pozwala się zorientować co jest w tym całym biznesie najważniejsze, chociaż mamy to napisane czarno na białym: to są gry fabularne. Mówione. Znaczy, liczy się to, jak opowiadasz historyjkę, nie jaką historyjkę wymyślisz. Albo skąd ją wziąłeś.

 

Komentarze


Theta-
   
Ocena:
+1

U Agathy Christie była taka bohaterka, której imienia nie pomnę, ale która była autorką kryminałów[...]

Ariadna Oliver :)
19-05-2012 01:59
Eva
   
Ocena:
0
O, to właśnie, dzięki :)
19-05-2012 02:05
38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+3
O, jak ładnie! :) Przeczytałem i poleciłem świadomie.
19-05-2012 02:07
Malaggar
   
Ocena:
+5
Poleciłem, przeczytałem i poleciłbym drugi raz, ale się nie da.

liczy ię to, Zjedzona litera "s"

A poza tym widać, żeś wodziara - tru rpgowcy to turlają, a nie opowiadają ;)
19-05-2012 02:28
Eva
   
Ocena:
+1
Zawsze możesz założyć drugie konto ;)
I była, była wodziara :P Teraz to nawet o modyfikatorach do strzału pamiętam jak przyjdzie co do czego.
19-05-2012 02:32
Malaggar
   
Ocena:
0
Lubię kobitki, które kojarzą jak się w RPGach strzela i lubią strzelać.

Dlatego moją ulubioną graczką jest kobitka grająca Adepta Sororita ze Storm Bolterem:P
19-05-2012 02:36
gacoperz
   
Ocena:
0
Sesja to niekoniecznie zagadka do rozwiązania. Ale to już zalezy silnie od preferencji grupy. Gracze często "włączają się" przy interesującym ich elemencie i "wyłączają" przy tym, co ich nudzi.

Arykuł dobry, polecajka :)
19-05-2012 09:26
Beamhit
   
Ocena:
+2
Ameryki nie odkryłaś. Ale... Z prawdami oczywistymi jest jak z Jajkiem Kolumba. Każdy wie, każdy umie, ale dopiero gdy ktoś inny je odkryje.

PS. Poprawione :P
19-05-2012 09:43
Sting
    Straszny...
Ocena:
+2
...erpegowy postmodernizm. Co to za moda na płynność sesji, BG w centrum, sesja dla graczy, kup batonik, pójdź do House, lista bestselerów...

Ponowoczesność jest już wszędzie, czas przerzucić się na bitewniaki. :P

A tekst bardzo fajny. Fajnie przeczytać coś, co ma sens (w p-blogosferze to w sumie rzadkość). ;]

19-05-2012 09:53
Senthe
   
Ocena:
+1
@Beamhit
To było jajko Kolumba, tego od Ameryki, nie od ładunku elektrycznego ;)

Notka bardzo sympatyczna, nigdy nie pomyślałam o tym w ten sposób, a w sumie sama znam MG, którzy przesadzają w jedną lub drugą stronę (dobra opowieść - beznadziejnie poprowadzona, słaba opowieść - ale fajne sesje). Trzeba sporo talentu, żeby poradzić sobie i z jednym, i drugim.
19-05-2012 10:00
Rysia777
   
Ocena:
0
Aye, zgadzam się całkowicie, że opowiadanie i odgrywanie to jakieś 70% sesji, ale bez dobrych fundamentów fabularnych może się szybko posypać.
Podoba mi się, polecam. :))
19-05-2012 12:48
~nerv0 z pracy

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Cóż, można do tego podejść i od innej strony. Dobry scenariusz może bardzo podratować kiepskie odgrywanie i opowiadanie MG i sprawić, że gracze wybaczą jąkanie i przestoje. :)
19-05-2012 14:09
Malaggar
   
Ocena:
+1
Nie bardzo nerv0. Nawet najlepszy scenariusz rozlezie się jak stare gacie gdy ktoś nie umie prowadzić.
Znałem MG, którego sesje były dobrze przemyślane, fabuła spójna itp, ale sposób, w jaki ją prowadził sprawiał, że wszyscy ją mieli absolutnie gdzieś i sesje kończyły sie tym, że postaci siedziały na tyłkach i gadały o nomen omen tyłku Maryny.
19-05-2012 14:46
AdamWaskiewicz
   
Ocena:
+6
Swego czasu sporo prowadziłem na lokalnych konwentach, i miałem kilka dyżurnych scenariuszy do różnych systemów. Prowadzenie tych samych przygód różnym grupom dawało mi świetną zabawę przy obserwowaniu, w jak różny sposób gracze mogą podejść do tych samych problemów, niezależnie od tego rozwiązując je skutecznie i dobrze się przy tym bawiąc.
19-05-2012 14:48
Albiorix
   
Ocena:
0
Ha miałem podobne podejscie i teraz w sumie też jestem gotowy prowadzić coś gotowego. Aczkolwiek nie wynika to raczej z jakichś przemyśleń tylko z tego że nie mam 3 godzin na przygotowanie przygody.
19-05-2012 15:10
38850

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Adamie - albo i nie rozwiązują :)
19-05-2012 15:39
Malaggar
   
Ocena:
+2
A swoją drogą, to porażka jest ważną częścią sesji i gry.
Ba, z porażek gracze na ogół wyciągają więcej wniosków niż z jakiegokolwiek zwycięstwa.

Bo, jak wiadomo, gdy Jaś straci rękę, to Jan będzie uważał by nie stracić drugiej ;)

Mistrza, który doprowadza Graczy do stanu, w którym wyją ze szczęścia spotyka się – myślę – raz w życiu
W ramach sesji, czy po?:P
19-05-2012 15:43
Tyldodymomen
   
Ocena:
+3
Czytałem gdzieś niedawno w komciach że kobieta jak już pisze notkę, to z sensem, na temat i bez mojszizmów. Mamy tu koronny dowód na kłamliwość tego krzywdzącego stereotypu!
19-05-2012 16:10
Malaggar
   
Ocena:
+2
Sugerujesz, że kobiety, choć penisoujemne, też biorą udział w procedesze penisizmu internetowego?
19-05-2012 17:37
Eva
   
Ocena:
0
W ramach sesji, czy po?:P
W ramach, skarbie, w ramach. Wszyscy byli ubrani i nikt nikogo nie dotykał.
19-05-2012 18:07

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.