» Blog » Szkoła: kiedyś, teraz i na wieki
06-09-2014 23:15

Szkoła: kiedyś, teraz i na wieki

W działach: Wredni ludzie | Odsłony: 832

Szkoła: kiedyś, teraz i na wieki

Z powodów pozamerytorycznych ostatnimi czasy muszę zadawać się z pracownikami systemu edukacyjnego. Wiąże się to niestety z koniecznością słuchania ich narzekań na obecny system szkolny oraz pochwał nad systemem starym, w którym uczniowie się uczyli, szkoła zmieniała ich w osoby szeroko wykształcone, nie było w niej narkotyków, przemocy, przestępstw i nieletnich ciąż obecnie zdarzających się jakoby nagminnie. Potem jednak przyszła reforma szkolna i wszystko się zepsuło.

Byłoby to głupie gadanie, gdyby nie fakt, że część rozmówców mnie uczyła. Oraz wykorzystała fakt mojej obecności celem podkreślenia swojego geniuszu pedagogicznego na zasadzie „O! Tu jest mój uczeń, on powie jaki jestem genialny”. Ja natomiast znajdowałem się w takiej sytuacji, że jedyne, co mi wypadało zrobić to oświadczyć "Zaprawdę powiadam wam: ten facet jest genialny"/ Problem polega na tym, że z jednej strony ja nie lubię kłamać, w szkole za Chiny mi się nie podobało, a akurat tych nauczycieli, o których mowa uważam za kiepskich pedagogów. Z drugiej strony: specyfika sytuacji sprawia, że powiedzieć tego nie mogę.

Pozostaje mi więc tylko jedno wyjście: wyżalić się w Internecie.

Nie podejrzewam, żeby to stał się najpopularniejszy wpis sezonu, ale higiena psychiczna ponad wszystko. Ostrzegam, że post odnosi się głównie do żali, których nasłuchałem się w trakcie owej dyskusji i w efekcie może nie być on szczególnie ciekawy.

Czy we współczesnej młodzieży faktycznie mieszka diabeł?

Prawdę mówiąc jako dorosły trzydziestolatek nie mam zbyt dużych kontaktów z współczesną młodzieżą. Te ograniczają się w zasadzie wyłącznie do pracy (gdzie nawiasem mówiąc główne problemy sprawiają emeryci, między innymi dlatego, że są od gimnazjalistów więksi, łatwiej im kupić wódkę oraz oczekują, że to inni będą ich słuchać), do której od czasu do czasu wysyłają nam praktykantki z zawodówki.

Jeśli chodzi o praktykantki to nic złego o nich powiedzieć nie mogę. Nie spotkało nas z ich strony nic, co usprawiedliwiałoby negatywną opinię, jaką cieszy się młodzież. W prawdzie ta zeszłoroczna była jakaś dziwna: strasznie zastraszona i bardzo cicha, jednak podejrzewam, że da się to racjonalnie uzasadnić: mogła na przykład czuć się zestresowana obecnością stada osobników w wieku 30+ albo planować masakrę szkolną...

Jeśli natomiast chodzi o przewalające się przez mój zakład pracy wycieczki, to owszem: byli pijani gimnazjaliści rzygający w kiblu, były trzynastoletnie lesbijki obcałowujące się w konciku, był chłopczyk z ADHD, z tym, że jeśli już wycieczka szkolna coś poważnie przeskrobie to w czterech przypadkach na pięc jest to wina opiekuna jak np. tej kretynki co paliła papierosa pod czujką alarmową.

Ogólnie mit głosi, że spotkanie z gimnazjalistą powinno skończyć się nożem w brzuchu oraz ukradzionym portfelem, którego zawartość powinna natychmiast zostać wydana na marihuanę i amfetaminę. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że

My byliśmy zupełnie inni:

W moim pokoleniu głównymi narkotykami były bowiem LSD i heroina. Tak naprawdę jednak mało kto je brał, nie z braku chęci, a dlatego że wychowałem się na prowincji, gdzie nie docierają wielkomiejskie mody. Być może ktoś tam miał dostęp do jakichś podejrzanych znaczków, jednak typowy miłośnik „rozszerzania świadomości” musiał zadowolić się oparami kleju. Dopiero na przełomie wieków do miasta dotarła trawa, która szybko zrobiła furorę. Środki odurzające były jednak łatwo dostępne, co podkreśla fakt, że z powodu tego, co robili w szkole i po szkole czterech moich sąsiadów obecnie poszukiwanych jest Europejskim Nakazem Aresztowania, piąty niedawno wyszedł z więzienia, a szósty udaje, że zawsze żył przykładnie i czeka, aż przestępstwa się przedawnią.

Główną używką były jednak wina z jabłek i papierosy. Zdobycie ich było w tamtych czasach łatwiejsze, głównie z tej przyczyny, że dominował handel prywatny i małe, osiedlowe sklepiki ze śmierdzącym mięsem. O ile dla baby z Biedronki czy Lidla sprzedać alkohol nieletniemu to większy problem, niż korzyść (bo np. może za to wylecieć z roboty, gdy team leader ją zobaczy) tak dla prywaciarskiej sklepowej to zysk, jak każdy inny. Były nawet takie, co papierosy na sztuki sprzedawały.

Poważny problem stanowiły też kradzieże, choć ich rodzaj zmieniał się z czasem. Na początku lat 90-tych kradzione były głównie buty i kurtki w szatniach, jednak gdy naród trochę się wzbogacił złodzieje przerzucili się na zegarki, a gdy kończyłem liceum na ich celowniku znajdowały się głównie telefony komórkowe. Zjawisko było ignorowane zarówno przez policję jak i nauczycieli, bo „dzieciak pewnie zgubił, wie pani jakie są dzieci” albo „przecież to niemożliwe, żeby takie małe dzieci kradły”. Zresztą, sprawcy najczęściej pochodzili z innych szkół, więc poszkodowani nie potrafili ich ani opisać, ani rozpoznać. Wprowadzenie identyfikatorów, większa świadomość przestępczości nieletnich, bogacenie się społeczeństwa i coraz lepsze blokady antykradzieżowe w komórkach trochę zmieniły sytuację.

Nieprawdą jest też, że za moich czasów nie było seksu między nieletnimi. Gdyby go nie było to teść ze Straży Granicznej razem z kolegami nie musiałby takiego jednego, ogólnie podówczas w mieście znanego szukać po Polsce dwa miesiące.

Dlaczego przed wojną słowo „Gimnazjalista” coś znaczyło?

Zdaniem wielu moich rozmówców obecni uczniowie mają same prawa i prawa. Kiedyś za komuny bali się nauczyciela, a jak który się poskarżył rodzicowi, to jeszcze dostawał od niego lanie. A w ogóle to największy autorytet nauczyciel miał przed wojną, jak w użyciu były rózgi. I wtedy także poziom edukacji był wysoki, a każdy Gimnazjalista był kimś i mógł z marszu iść pracować np. do urzędu.

Prawdę mówiąc nie chcę mi się wdawać w tłumaczenie specyfiki i wszelkich subtelności życia społecznego dwudziestolecia międzywojennego (i prawdę mówiąc nie rozumiem zachwytów nad tym okresem), powiem więc krótko: jakość kształcenia w okresie tym była tak niska, że 20% ludności naszego kraju w ogóle była niepiśmienna. Nawet tuż przed wybuchem II wojny światowej jedynie 86% dzieci objęte było nauczaniem na najniższym stopniu, a 56% z nich przerywało edukację po 4 latach kształcenia.

Teoretycznie istniał obowiązek edukacji do 14 roku życia, jednak w praktyce był to przepis martwy. Sytuacja taka wynikała z kilku czynników. Po pierwsze: z problemów odziedziczonych po zaborcach, po drugie: ze świadomej polityki rządu, który mimo pięknych słów na edukacji oszczędzał.

Niemniej jednak ta (dramatyczna) sytuacja wyjaśnia dlaczego gimnazjalista był kimś i mógł od razu iść pracować np. do urzędu. Zwyczajnie: Polska była krajem debili. Spory ułamek społeczeństwa był niepiśmienny, wykształcenie reszty osiągnęła stopień niewiele wyższy. Istniał więc deficyt ludzi jako-tako wyedukowanych. Nie dziwi więc, że gość, który potrafił obliczać procenty, znał arytmetykę i geometrię oraz płynnie czytał i pisał był poszukiwanym fachowcem i mógł podjąć pracę w owym urzędzie.

Tym bardziej, że gros miejsc pracy w administracji zarówno rządowej, samorządowej jak i w biurach prywatnych firm stanowiły takie fuchy jak:

  • maszynista (zakres obowiązków: przepisywanie dokumentów na maszynie, wykonywanie ich kopii, tworzenie blankietów według wcześniej zatwierdzonych przez szefostwo wzorów).
  • goniec (zakres obowiązków: przenoszenie papierków między biurkami)
  • telegrafista (zakres obowiązków: przepisywanie krótkich wiadomości tekstowych z alfabetu łacińskiego na alfabet Morse'a)
  • rachmistrz (wpisywanie cyfr w tabelki i ich dodawanie przed tym, jak odda się je w ręce księgowego)
  • telefonista (ręczne przepinanie kabli w gniazdkach w centrali telefonicznej)
  • sortownik poczty (odczytywania adresów na listach i układanie ich według kodów pocztowych)

Czyli zawody raczej nie wymagające potężnego wysiłku intelektualnego.

Część dalszą część zawierającą mn. odpowiedzi na pytanie "Czemu rodzice nie szanują nauczycieli" przeczytać można na Blogu Zewnętrznym

Komentarze


Tyldodymomen
   
Ocena:
+5

Obserwacje trafne, brak diagnozy.

1. Inflacja wykształcenia spowodowana perspektywami zawodowymi magistrów u progu transformacji. Niestety procesy rynkowe zachodziły dużo szybciej niż cykle edukacyjne ( gdzieś w okolicach 2004 roku prawie 90% rocznika było w liceach:D )

2. Korelacja między liczbą uczniów a finansowaniem szkoły

stąd

3. Konieczność dostosowania programów nauczania do "średniej" uczniowskiej (u progu transformacji, licea przyjmowały 10% najzdolniejszych z rocznika ). Ergo- cykliczne obniżanie progu wymagań programowych i znaczenia matury w systemie edukacyjnym [ niektóre kierunki na uczelniach otwarcie mówią że liczą na wrześniowych "poprawkowiczów" maturalnych, stanowiących ich główny narybek rekrutacyjny ]. Punkt dla nauczycieli- faktycznie starsze "roczniki" były lepsze, ale z powodów systemowych.

ale, to be fair, punch dla drugiej strony.

3. Forma zatrudnienia nauczyciela w oparciu o umowę na czas bezterminowy, podparta kartą nauczyciela[ dzień w  tygodniu "na dokształcanie się "? ] i absolutnym brakiem korelacji między wynikami nauczania a bytnością w szkole ( + zarobki - obecnie mając najwyższy rating zawodowy dostaje się ok 2200 netto.) eliminują kompetentnych pracowników z rynku.

I na koniec

Efekty były takie, że o ile przez cztery lata tęgo ryłem rzeczy, do których nie miałem żadnego talentu, tak przez cały ten okres nie wziąłem do rąk podręcznika z historii oraz przeczytałem bardzo niewiele lektur z polskiego (zwyczajnie: nie miałem na to czasu). Na studia poszedłem z dużymi zaległościami, które musiałem nadrobić we własnym zakresie.

Sądząc po fragmencie, jesteś jednym z ostatnich roczników tworu o nazwie czteroletnie liceum OGÓLNOkształcące. Wiedza dla wiedzy, kształcenie encyklopedyczne z nadzieją że kogoś do nauki pcha także typowo ludzka cecha

ciekawość.

07-09-2014 00:17
Gawk
   
Ocena:
+1

Gimnazja, to pomysł debilny. Totalnie. Tak naprawdę wydłużenie okresu nauki o niczym, do tego oderwanie od kolegów i konieczność przyzwyczajania się do nowego miejsca. Wiadomo, że chodziło o wyciągnięcie od ludzi kasy i do tego były potrzebne gimnazja. A młodzież dzisiaj na tym traci, bo zamiast uczyć się czegoś wartosciowego po podstawówce, to przerabia w gimnazjum ten sam materiał, a dodatkowo ma rok nauki.

 

To wychowanie działa w obie strony, bo nauczyciele też nie są lepsi. Ja osobiście miałem taką nauczycielkę muzyki (co za debil dodał ten przedmiot jako obowiązkowy...), która dzieci biła, szarpała, rzucała w nie różnymi przedmiotami i takie tam. I niestety wszyscy jakoś niczego nie robili z tym faktem. Dopiero później pewien uczeń, jak nieco dorósł,w podziękowaniu za to dał jej w zęby.

 

Narkotyki to problem powszechny, więc bym ich nie wliczał do artykułu o szkole.

 

A ogólnie to gimnazjaliści na noże w brzuchu trochę są za młodzi. Prędzej bym się spodziewał po tych z liceum tego typu rzeczy.

07-09-2014 00:20
Tyldodymomen
   
Ocena:
+1

Gimnazja, to pomysł debilny. Totalnie. Tak naprawdę wydłużenie okresu nauki o niczym

8+4= 6+3+3

A młodzież dzisiaj na tym traci, bo zamiast uczyć się czegoś wartosciowego po podstawówce, to przerabia w gimnazjum ten sam materiał, a dodatkowo ma rok nauki.

Nie wchodząc w szczegóły to stary model edukacyjny powtarzania trzykrotnie tego samego materiału, na każdym szczeblu na wyższym poziomie szczegółowości. Tą sytuacje w końcu dostrzegli po 1456255 zmianie podstawy programowej i teraz np kurs historii w gimnazjum ma kończyć się na 1918, a w liceum zamiast zaczynać od mamuta- kontynuować dalsze wydarzenia, tak aby faktycznie dało się "dojść " z programem do kebabominatorów na bałkanach po '89. Rozwiązanie naciągane , ale przy obecności gimnazjów nic nie da się tu zmienić

 

07-09-2014 00:41
jakkubus
   
Ocena:
+1

Jako ciekawostkę dodam, że jej mąż jednocześnie był członkiem Solidarności i TeWukiem, a obecnie organizuje w szkołach pogadanki o działalności opozycyjnej.

No cóż, widocznie znał sytuację z obu stron. :P

Kolejnym mitem przytaczanym w rozmowie, która mnie wkurzyła był Mit Polskiego Geniusza. Opowiada on o polskim uczniu, który pojechał zagranicę i o ile w Polsce miał oceny raczej słabe, to tam nagle skoczyły na szóstki.

Mogło chodzić o Niemcy...

07-09-2014 00:56
Gawk
   
Ocena:
0

Ogólnie materiał i tak się powtarza, ale w gimnazjum przerabiasz to samo co w podstawówce, więc jaki to ma sens? I tracisz dodatkowy rok na pierdoły, podczas gdy mógłbyś potem już robić zawodówkę chociażby.

07-09-2014 00:57
Malaggar
   
Ocena:
+2

Jako ciekawostkę dodam, że jej mąż jednocześnie był członkiem Solidarności i TeWukiem

Leszek W.?!

System ssie z prostej przyczyny - dzieciaki w najgorszym wieku wrzuca się do gimnazjów. Nowe otoczenie skutkuje tym, że szajba im odbija i się zaczynają popisywać przed nowymi kumplami.
Jasne, w 8 letniej podstawówce też by im głupie pomysły przychodziły do głowy, ale w "znanej paczce", która trochę by to wszystko "amortyzowała".

07-09-2014 01:08
Kamulec
   
Ocena:
+2

Moim zdaniem w demokracji dobrze, by społeczeństwo odebrało ogólne wykształcenie. Skoro liceum jest ogólnokształcące, to powinno kończyć się prostą, ale jednak ogólną maturą, a nie tylko z kilku wybranych przedmiotów. Tego szczerze mi brakowało.

Nauczyciele w szkołach są po prostu różni. Dobrzy, przeciętni i słabi. Jak pamiętam liceum, problem był głównie z tymi, którzy byli mniej inteligentni i nie kompetentni np. nauczycielką WOSu, która kazała przygotować wypowiedź o dowolnym konflikcie zbrojnym po 1990, po czym przy okazji odpowiedzi musieliśmy z kolegami poinformować ją, gdzie leży Rwanda.

Problem z nauczycielami leży w niemożności zwalniania nauczycieli mianowanych, pensjach zależnych od stopnia awansu zawodowego oraz braku elastyczności płacowej, co oznacza nieuwzględnianie realiów rynku pracy.

07-09-2014 01:13
earl
   
Ocena:
+8

Problem z edukacją leży w kwestii podejścia do celu nauczania. Za czasów mojej podstawówki (lata 1985-93) głoszono dogmat, że najbardziej wartościowi i inteligentni ludzie idą do liceów, mniej inteligentni - do techników a debile - do zasadniczych szkół zawodowych. Skutek? Hurma ludzi szła do liceów, zdobywając wiedzę ogólną, po której pracę ciężko było znaleźć. Także i nauczyciele pracę w liceach traktowali jako nobilitację. Tymczasem szkoły zawodowe, zasadnicze i technika, traktowane były jako coś gorszego. No jeszcze po technikum można było zdobyć maturę i pójść na studia, ale i tak twierdzono, że człowiek mniej się rozwija niż w liceum, bo bardziej skupiony jest na przedmiotach zawodowych. Natomiast ten, kto szedł do szkoły zasadniczej, to miał być totalny imbecyl, którego najlepszym powołaniem było kopanie dołów przy pracach budowlanych. Także nauczyciele traktowali pracę w ZSZ jako zsyłkę i sami olewali tę pracę, bo uważali, że i tak niczego swoich podopiecznych nie nauczą. Mamy więc to co mamy - kupę ludzi z wykształceniem ogólnym a mało ludzi z wykształceniem technicznym, potrzebnym dla rozwoju gospodarki, bo przecież nikt nie chciał być kretynem. Dlatego żadne dotowanie przez rząd kierunków technicznych na studiach nic nie da, bo ta edukacja powinna być nobilitowana już na wcześniejszych poziomach nauczania.

07-09-2014 09:11
AdamWaskiewicz
   
Ocena:
+4

"chigiena" - chyba faktycznie coś z Twoją edukacją szwankowało,

07-09-2014 09:44
Kanibal77
   
Ocena:
+2

Sory Stary, ale to co opisujesz, to całe nagromadzenie patologii, każe mi przypuszczać, że:

a) Dorastałeś w wybitnie patologicznym miejscu

b) Koloryzujesz

Ja też chodziłem do szkoły. Bywały różne przypadki. Moi znajomi też chodzili i też różne akcje z nauczycielami się działy. Ale Twój wpis brzmi, dla mnie przynajmniej, dosyć niewiarygodnie. Bo jeśli to co opisujesz jest prawdą, to miałeś z nauczycielami dziksze jazdy niż ja i wszyscy znajomi razem wzięci.

07-09-2014 10:47
ThimGrim
   
Ocena:
+1

+ milijard earl

07-09-2014 10:50
27383
   
Ocena:
0

Ostatnio trafiłem przez przypadek na ognisko gimbusów, większość z nich wypijała po 2-3 piwa, jakieśtam szlugi chodziły miętowe między ustami, nie jarali (bo w sumie tam marihuanen kupić nie sposób, na wschodzie kraju walka z zielonym została wygrana, teraz tylko dopalacze się sprzedają), więc problemu nie ma.

Co mnie przeraziło, to atmosfera wśród szesnastolatków (tzn. idących do 1 technikum/liceum). Zawsze miałem siebie za problematyczne i nadwrażliwe dziecko, ale kurde, tam ze dwadzieścia osób przerzucało się problemami wyjętymi z "Trudnych spraw" czy innej szkoły życia. Emo emo emo, dziewczynki płakały, chłopcy siedzieli ze smutnymi minami, dramat jakiś.

Ale hajsu to mają jak lodu, ze cztery browary od nich dostałem.

07-09-2014 11:01
zegarmistrz
   
Ocena:
+1

Sądząc po fragmencie, jesteś jednym z ostatnich roczników tworu o nazwie czteroletnie liceum OGÓLNOkształcące. Wiedza dla wiedzy, kształcenie encyklopedyczne z nadzieją że kogoś do nauki pcha także typowo ludzka cecha.

Dokładniej rzecz biorąc przed, przed ostatnim. Moja trzy lata młodsza siostra chodziła już do gimnazjum.

Problem z edukacją leży w kwestii podejścia do celu nauczania. Za czasów mojej podstawówki (lata 1985-93) głoszono dogmat, że najbardziej wartościowi i inteligentni ludzie idą do liceów, mniej inteligentni - do techników a debile - do zasadniczych szkół zawodowych. Skutek? Hurma ludzi szła do liceów, zdobywając wiedzę ogólną, po której pracę ciężko było znaleźć.

Tu się zgodzę, jednakże system szkół zawodowych też był poprostu nieprzemyślany. Np. w moim mieście, niedużym, podówczas 40.000 (+60k powiatu) uczono w zasadzie tylko frezjerki i spawaczy. Efekt był taki, że co roku na rynek pracy trafiało kilkuest spawaczy, którzy zwyczajnie nie byli nikomu do niczego potrzebni.

Problem z nauczycielami leży w niemożności zwalniania nauczycieli mianowanych, pensjach zależnych od stopnia awansu zawodowego oraz braku elastyczności płacowej, co oznacza nieuwzględnianie realiów rynku pracy.

Duża część problemu leży też w podporządkowaniu szkół pod władze samorządowe, które często nie rozumieją specyfiki dziedziny oraz konieczności kształcenia. Np. w naszym mieście starosta z burmistrzem najchętniej wszystkie szkoły by zamknęli lub przynajmniej skolonizowali działaczami. Karta nauczyciela z jednej strony jest niestety konserwantem patologi z drugiej: ostatnim elementem, na którym system (przynajmniej w niektórych miejscach) jeszcze się trzyma.

a) Dorastałeś w wybitnie patologicznym miejscu

W latach 90-tych na Podkarpaciu. W mieście, które w ciągu 15 lat skurczyło się o 10.000 mieszkańców, bo wszyscy stąd uciekają.

07-09-2014 11:09
Gawk
   
Ocena:
+3
Erluś ma rację. Ale ta tendencja się utrzymała i do dzisiaj. Nie wiem jak z tym jest za granicą, ale w Polsce na pewno ludzie niezwykle lubią się dowartościowywać poprzez porównania. Dlatego ludziska tak chętnie na studia idą. Rozumiecie, potem jest gadka, że co ty wiesz, jaką szkołę skończyłeś i takie tam banały.
Tymczasem praktyka ma się do teorii tak samo, jak pięść do nosa. Niby pasuje w pewnych sytuacjach, ale zawsze jest to bolesne spotkanie dla obu stron.
Ogólna nauka jest dobra, bo nigdy nie wiesz co w życiu ci się przyda i kim będziesz chciał zostać. Niemniej, poziom intelektualny ma tutaj duże znaczenie. Nie każdy nadaje się na skarbnika czy tłumacza, co nie znaczy, że jest gorszy. Ilu znacie mechaników, piekarzy, elektryków czy choćby kanalarzy, którzy nie czytają Tolkiena, w ogóle nie czytają, bo nie mają czasu. Ich światopogląd jest prosty, życie - również.
Niestety w naszym społeczeństwie jakoś utarło się debilne przekonanie, że prostot to prostactwo. Teraz ludzie robią papierki, i kursy językowe, żeby tylko sąsiedzi nie patrzyli krzywo, że oni tacy niewykształceni som...
Fakt, że takie przekonanie panuje, bo każdy wokoło powtarza, że ucz się, ucz, studiuj, ucz się, bo głupi będziesz. Tylko co potem? Kilkanaście lat nauki, i zmywak?
Dzisiaj najbardziej opłacalnym zajęciem jest dymanie innych. Zakładasz firmę, zatrudniasz ludzi i... liczysz pieniądze, które oni na ciebie zarobią. Potem zatrudnij jeszcze podwykonawcę, i w razie czego to on dostanie po dupie.
To jak komuś ma się chcieć zdobywać zawód techniczny, skoro potem on zapierpapier na kogoś innego za marne grosze? Dzisiaj jest monopol na urzędników, prawników i innych darmozjadów. Festiwal nieróbstwa i wyzysku. Witajcie w socjaldemokracji.


@ Thoctar

Piwa pewnie były kradzione, albo mieli hajs ze sprzedaży drugów. Jakieś grosze niektórzy od rodziców wyciągają, ale młodzież która ma hajs nie siedzi na ławce.
07-09-2014 11:20
Kanibal77
   
Ocena:
+1

@Thoctar

,,na wschodzie kraju walka z zielonym została wygrana, teraz tylko dopalacze się sprzedają,,

Jeśli wygraną jest dla Ciebie zastąpienie zielska dopalaczami, to chyba inaczej rozumiemy pojęcie zwyciestwa.

Zresztą z dopalaczami jazda była śmieszna wogóle. Przed jakimiś tam wyborami, już nie pamiętam któreś z Dwojga postanowiło dać na nie bana. Chyba nawet w dość nielegalny sposób z tego co kojarzę, choć pewności nie mam, bo żaden ze mnie prawnik. Bo dzieciaki od tego śfyństfa umirajom. Typowe zaplusowanie starym babkom co są przeciw narkomaństwu. Wielki kuźwa sukces Cywilizacji Życia. Zastanawia mnie tylko o ile od czasu delegalizacji wzrosła liczba zgonów od tradycyjnego ćpanka i mówiąc wprost, jaka kasa została na nie wydana wzmacniając struktury organizacji przestępczych.

07-09-2014 11:28
zegarmistrz
   
Ocena:
+1

Erluś ma rację. Ale ta tendencja się utrzymała i do dzisiaj. Nie wiem jak z tym jest za granicą, ale w Polsce na pewno ludzie niezwykle lubią się dowartościowywać poprzez porównania. Dlatego ludziska tak chętnie na studia idą. Rozumiecie, potem jest gadka, że co ty wiesz, jaką szkołę skończyłeś i takie tam banały.

A najczęściej wybieranym kierunkiem są stosunki międzynarodowe. Dziś nie ma już chyba powiatu, w którym nie byłoby szkoły wyższej kształcącej w tym kierunku (oraz kulturoznawstwie i dziennikarstwie, numery dwa i trzy studiów bezużytecznych).

Piwa pewnie były kradzione, albo mieli hajs ze sprzedaży drugów. Jakieś grosze niektórzy od rodziców wyciągają, ale młodzież która ma hajs nie siedzi na ławce.

Zależy od lokalnej specyfiki. Np. u nas w mieście to kulturalnie, bez ryzykowania, że dostaniesz kuchelm w łeb piwo można wypić albo w ogródku piwnym (który jest cały jeden), albo w krzakach albo na stacji benzynowej. Zjeść też za bardzo nie ma gdzie: do wyboru masz Mac Donald, niezłą pizzernię i bar kuchnią fuzion. Ludzie w wieku 20-30 lat na randki umawiają się w Macku, bo zwyczajnie nie masz gdzie.

07-09-2014 11:33
27383
   
Ocena:
0

Jeśli wygraną jest dla Ciebie zastąpienie zielska dopalaczami, to chyba inaczej rozumiemy pojęcie zwyciestwa.

Albo i inaczej rozumiemy mówienie z gorzkim przekąsem.

 

07-09-2014 11:46
   
Ocena:
0

Co mnie przeraziło, to atmosfera wśród szesnastolatków (tzn. idących do 1 technikum/liceum). Zawsze miałem siebie za problematyczne i nadwrażliwe dziecko, ale kurde, tam ze dwadzieścia osób przerzucało się problemami wyjętymi z "Trudnych spraw" czy innej szkoły życia. Emo emo emo, dziewczynki płakały, chłopcy siedzieli ze smutnymi minami, dramat jakiś.

W oparciu o swoje doświadczenia powiem - i dobrze. Lepiej wyrzucić z siebie emocje, niż udawać, że ich nie ma.

Ale hajsu to mają jak lodu, ze cztery browary od nich dostałem.

Generalnie pieniądze mają mały wpływ na samopoczucie. Ważniejsza jest, jeśli dobrze pamiętam, pozycja w grupie/społeczeństwie.

Nie wiem jak z tym jest za granicą, ale w Polsce na pewno ludzie niezwykle lubią się dowartościowywać poprzez porównania. Dlatego ludziska tak chętnie na studia idą.

Nie sądzę. Sam obserwuję raczej przekonywanie, że dyplom tak naprawdę nic nie znaczy, bo na zmywak w Anglii nie wymagają.

Dzisiaj najbardziej opłacalnym zajęciem jest dymanie innych. Zakładasz firmę, zatrudniasz ludzi i... liczysz pieniądze

...na okup dla skarbówki.

Zresztą z dopalaczami jazda była śmieszna wogóle.

+1

 

07-09-2014 12:03
Kanibal77
   
Ocena:
0

@Thoctar Mówienie być może nawet podobnie. Ale z literek trochę ciężko je rozpoznać. Zwłaszcza z jednego zdania nimi zapisanego.

07-09-2014 12:31
27383
   
Ocena:
0

Kanibalu, jasna sprawa, przepraszam za wprowadzenie w błąd.

07-09-2014 13:06

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.