Szewc z Lichtenrade - Andrzej Pilipiuk

Historyczne historyjki

Autor: Camillo

Szewc z Lichtenrade - Andrzej Pilipiuk
Andrzej Pilipiuk już od kilkunastu lat regularnie dostarcza czytelnikom świeżej porcji okołofantastycznej pulpy. Wszyscy ci, którzy planują długą podróż pociągiem albo wielogodzinne smażenie na plaży, być może ucieszą się na wieść o kolejnej pozycji jego autorstwa. Szewc z Lichtenrade zawiera dziesięć umiarkowanie interesujących opowiadań, w których rolę motywu przewodniego pełnią tajemnice i dziwy z okresu zaborów i drugiej wojny światowej.

________________________


Pierwsze opowiadanie, Wunderwaffe, zabiera nas do ogarniętego wojną Berlina, gdzie III Rzesza dożywa ostatnich dni. Jednak naziści, jak zwykle w literaturze popularnej i filmach klasy B, mają szatański plan odwrócenia losów wojny. Tym razem wynajdują pewne ustrojstwo, dzięki któremu chcą przenieść się do alternatywnego nazistowskiego świata i sprowadzić broń atomową, którą będzie można wykończyć aliantów. Coś się jednak nie udaje i wysłany z misją esesman Heinz trafia do rzeczywistości, w której Hitler zarabia na chleb, malując obrazy rabinów czytających księgi przy świecach, Rzesza kolonizowana jest przez Słowian, a jedyna swastyka w całym Berlinie znajduje się na pomniku Dalajlamy. Wesoło jest także w Traktacie o higienie, w którym doktor Skórzewski wyrusza do małej wioski w carskim zaborze, aby zdjąć plagę wszawicy z tamtejszej ludności. Przy okazji zatruje się miejscowym samogonem, co będzie miało dla niego straszliwe konsekwencje.

Te dwa krótkie, zwięzłe utwory, wyróżniają się niewymuszonym humorem sytuacyjnym i zabawnymi dialogami. Chyba każdy uśmiechnie się, czytając, jak niedoszły Führer próbuje spieniężyć swoje bohomazy, a odwszawiane wieśniaczki chwytają się wszelkich sposobów, aby uniknąć strzyżenia. Niestety, na tym delicje się kończą. Pozostałe teksty to co najwyżej literacki odpowiednik maślanych ciasteczek na wagę – smacznych, ale nieco czerstwych. Jest jakiś koncept, jest trochę dowcipu, historie nie urągają dobremu smakowi ani podstawom logiki, ale brakuje w nich polotu i wyrazistości. Do tego dochodzą również, większe i mniejsze, niedoskonałości natury fabularnej.

Aż cztery opowiadania poświęcono postaci antykwariusza Roberta Storma. Ów bohater, czytelnikom Pilipiuka znany już ze zbioru Aparatus, ogarnięty jest idée fixe w postaci zbierania rozmaitego śmiecia o domniemanej wartości historycznej, z nadzieją odpłatnego przekazania w ręce kolekcjonerów. Poza wszelkim badziewiem natrafia też na niewyjaśnione zagadki z przeszłości. Spośród jego przygód najlepiej wypada tytułowy Szewc z Lichtenrade, gdzie Storm podejmuje się odnalezienia narzędzi, które podczas wojny esesmański szewc ukradł zdolniejszym kolegom po fachu. Opowiadanie nie oferuje fajerwerków fabularnych, ale zawiera morderstwa, tajemnice i śledztwo, a więc elementy zazwyczaj dostarczające czytelnikowi podniety. Ta sprawdzona mieszanka zdaje z grubsza egzamin i tym razem.

Na podobnej konstrukcji oparto Yeti zawsze ciągną na zachód, tyle że intryga jest tu bardziej wydumana – antykwariusz szuka śladów Instytutu Kryptozoologi, w którym agenci II Rzeczypospolitej mieli rzekomo przeprowadzać eksperymenty na Yeti. Każdy może sobie sam odpowiedzieć, czy taki koncept na fabułę wydaje mu się atrakcyjny, czy raczej głupawy. Na szczęście zakończenie mieści się w granicach rozsądku. Natomiast zarówno Ślady stóp w wykopie, jak i Ludzie, którzy wiedzą to zlepek scen rodzajowych, bez wyraźnej osi fabularnej i sensownego zawiązania akcji. W pierwszym tekście Storm uczestniczy w wykopaliskach archeologicznych, w drugim oddaje się codziennemu znojowi pracy antykwariusza. Jest sielsko, jest dowcipnie, możemy też nabyć odrobinę wiedzy o fachu archeologa i sprzedawcy antyków, ale brakuje wyrazistego punktu zaczepnego. W dodatku w obydwu opowiadaniach kłują w oczy nachalnie wciśnięte elementy fantastyczne, niekorelujące z resztą treści.

Sekret Wyspy Niedźwiedziej, bodaj najdłuższe opowiadanie w zbiorze, to kolejne spotkanie z doktorem Skórzewskim. Tym razem los rzuca go na odludną wyspę na Morzu Arktycznym, gdzie gniazduje ptactwo o unikalnych właściwościach, budzących zainteresowanie pruskich i carskich agentów. Historia zawiera potencjał na niezłe opowiadanie przygodowe, niestety, nie do końca wykorzystany: akcji jest niewiele, zaś w tryby opowieści upchnięto zbyt wiele postaci, które zajmują miejsce, a nie odgrywają żadnej istotnej roli. Z kolei W okularze stereoskopu to krótka, sympatyczna opowiastka o przyjaźni młodego chłopca z byłym żołnierzem AK. Autorowi udało się odmalować łagodny, sentymentalny nastrój wnuczkowo-dziadkowych pogaduszek. Ładunek emocjonalny jest jednak skromny, przez co o opowiadaniu zapomina się zaraz po przewróceniu ostatniej strony. Parowóz i Świątynie można z kolei pominąć milczeniem, nie wyróżniają się bowiem niczym szczególnie wartym uwagi.

Co jeszcze warto wiedzieć o zbiorze? Pilipiuk nie byłby Pilipiukiem, gdyby nie umieścił w opowiadaniach uncji krytycznych spostrzeżeń na tematy społeczno-polityczne. Tym razem dostaje się Niemcom (za całokształt), Unii Europejskiej (za wojujący multikulturalizm) oraz szwedzkiemu systemowi opieki społecznej (za odhumanizowanie i wypranie mózgów). Oczywiście nie jest to merytoryczna krytyka, raczej podgryzanie i podkpiwanie. Na szczęście obeszło się bez toczenia piany, wszystko jest w konwencji pół-żartu, zazwyczaj nawet zabawnego. Jeśli zaś chodzi o wartość poznawczą, jakiej można by oczekiwać ze względu na zakotwiczenie akcji w dawnych czasach, to cóż – za wiele jej nie ma. Ciekawostki i anegdoty z czasów okołowojennych pojawiają się wprawdzie, ale w dość skromnej ilości. Tematyka historyczna jest tu głównie dekoracją i pretekstem do dodania wątku fantastycznego.

Szewc z Lichtenrade nie jest żadną perełką ani arcydziełem, za to nieźle realizuje ludyczną i "czasobójczą" funkcję literatury. Opowiadania powinny dodatkowo zyskać, jeśli czytelnik będzie dość młody (na skali rozwoju gustu literackiego gdzieś tak pomiędzy Akademią Pana Kleksa a W pustyni i w puszczy). Starsi, nawet znacznie, też znajdą coś dla siebie, ale już bez wielkiego zachwytu.