Idealnej odpowiedzi nie ma, ale zawsze można zajrzeć do działu książkowego naszego serwisu! Co miesiąc znajdziecie tutaj wybór kolejnych czterech pozycji, które – według wszelkich znaków na niebie i ziemi – będą warte wydanych na nie pieniędzy. Czy był to słuszny wybór – będzie to można weryfikować na bieżąco, śledząc pojawiające się w dziale recenzje.
Dzieci Darwina – Greg Bear (30 listopada)
Pierwszy tom, Radio Darwina, zdecydowanie skłania do sięgnięcia po kontynuację. Bear ze zdumiewającą łatwością przelewa na papier wiedzę z dziedziny biotechnologii, pisze o fagach, retrowirusach, ewolucjonizmie, genetyce i wirusologii, nie zamieniając jednak powieści w fabularyzowany podręcznik, co niekiedy zarzuca się Wattsowi czy Strossowi. Wprawdzie osoby zorientowane w tematach biologicznych drażnić może tłumaczenie rzeczy iście podstawowych i wplatanie ich w dialogi, przez co rozmowy między specjalistami są mniej wiarygodne (bo od kiedy to biologowi trzeba tłumaczyć, za co odpowiadają hormony LH i FSH?), jednakże dzięki temu treść książki mogą łatwo przyswoić także laicy.
Co więcej, autor bardzo sprawnie operuje napięciem, trzyma akcję silną ręką i ze strony na stronę podsyca naszą ciekawość, dzięki czemu Radio Darwina czyta się jak rasowy kryminał albo powieść szpiegowską. Rafał Śliwiak na łamach SFinksa pisał o nim tak:
"W powieści znajdujemy znakomicie poprowadzone naukowe śledztwo, opierające się na jednej teorii łączącej współczesną genetykę z postdarwinowskim ewolucjonizmem (…) Radio Darwina to doskonale skonstruowana powieść, będąca prawdziwym intelektualnym wyzwaniem".
Niemniej można się spodziewać, że podobnie jak Radio..., tak i Dzieci Darwina będą głównie dziełem dla fanów hard SF. Bear nie jest mistrzem słowa pisanego, a poświęcanie wielu stron zasadom działania laboratoriów i mechanizmom rządzącym światem nauki raczej nie porwie, kto nie jest z tym w jakiś sposób związany. To, co jest największą zaletą powieści, czyli realizm opisywanych w niej wydarzeń, jednocześnie zamyka ją na szersze grono odbiorców. Ale tym z was, którzy choć trochę interesują się taką prozą (albo też chcieliby się nią zainteresować) – obydwie części cyklu polecam.
Dziki Mesjasz – Rafał W. Orkan (27 listopada)
Jeden z najciekawszych debiutantów ostatnich lat. Jego pierwszej książce, Głową w mur, można wiele zarzucić: nieskomplikowaną fabułę, sztampowego, Conano-podobnego bohatera, czyli Byhtrę, a także powtarzane do znudzenia sformułowanie: "Niech mnie utopią w Mrocznicy!". Nie można jednak Orkanowi odmówić wyobraźni. I potencjału. O jego możliwościach najlepiej świadczą dwa pozbawione Byhtry teksty: Miód z moich żył, czyli jedno z lepszych opowiadań, jakie czytałem w ostatnich latach, a także króciutkie Lilie na Mrocznicy. Gdy jest bardziej liryczny, kiedy opowiada historie w mniejszym stopniu oparte na akcji i mordobiciu, a w większym na pokazaniu mentalności oraz bezsilności mieszkańców Vakkerby, Orkan wspina się na wyżyny − świetnie operuje słowem, pieczołowicie buduje bogaty, oryginalny i fantasmagoryczny świat swoich opowieści, a przede wszystkim sprawia, że czytelnik się angażuje, że obchodzi go los bohaterów.
Jeżeli tylko w Dzikim Mesjaszu, jak zresztą wskazuje sam tytuł, Byhtra został odsunięty na bok, ustępując miejsca Gebnehowi, czeka nas niesamowita podróż w świat "orkan-fantasy", wyróżniającego się na tle polskiej fantastyki.
Opowieści sieroty 2 – Catherynne M. Valente (29 listopada)
Kontynuacja W ogrodzie nocy, czyli książki, która wprawdzie na kolana mnie nie rzuciła (7,5/10) – jednakże z każdym dniem, jaki minął od jej lektury, w coraz większym stopniu uświadamiam sobie, że mało jest pozycji tak magicznych, kontynuujących tradycję snucia pięknych baśni, niczym z opowieści Szeherezady. Nadaremnie szukałem tego w Białym zamku Orhana Pamuka, którego historii do ideału zabrakło właśnie owej oniryczności (przejawia się tutaj pewna przewaga fantastyki nad inną literaturą).
Największą siłą Valente jest umiejętność przyciągnięcia czytelnika, wodzenia go za nos i wręcz zmuszania do przewracania kolejnych kartek, czemu służy nieustanne podsycanie aury tajemniczości i niezwykłości. Dzięki temu od Opowieści sieroty naprawdę trudno jest się oderwać. Dlatego też z pewnością sięgnę po tom drugi. Mimo iż niespecjalnie do gustu przypadł mi styl autorki, mimo iż część pierwszą określiłem jako "produkt jednorazowy", gdyż przy ponownej lekturze książka traci swój urok. Taka jest jednak moc opowieści, tak bardzo wciąga. Zresztą nie tylko mnie, o czym świadczy pochlebna recenzja autorstwa Jędrzeja 'bukinsa' Bukowskiego:
"Autorka kreuje oniryczny, marzycielski świat, zaludniony baśniowymi bohaterami oraz magicznymi stworzeniami. Świat niezwykle plastyczny, poznawany z różnych perspektyw i ujęć – począwszy od chłopca szukającego magicznego artefaktu, przez opowiadającą swe losy wiedźmę, skończywszy na potworze zaklętym w ludzkiej skórze. Wyobraźnia Catherynne M. Valente jest wręcz nieograniczona i widać, że świetnie zna klasyczne opowieści, z których czerpie garściami. W żadnym wypadku nie jest to wada, gdyż znane motywy nie są bezczelnie ściągnięte, lecz przedstawione z innej perspektywy".
Finch – Jeff VanderMeer (3 listopada)
Trzecia (po Mieście szaleńców i świętych i Shriek: An Afterword) książka, której akcja osadzona jest w Ambergis. Cechą charakterystyczną prozy VanderMeera jest bardzo plastyczny, bogaty w metafory i niezwykłe porównania język, którym autor opisuje owoce nieposkromionej wyobraźni. To określenie najlepiej pasuje do twórczości tego pisarza, który stara się wychodzić poza wszelkie ramy. Tak pisał na temat Miasta… recenzent Katedry:
"O Mieście szaleńców i świętych łatwiej powiedzieć, czym nie jest. Nie jest to na pewno zbiór opowiadań. Owszem, znajdziemy tu utwory, w liczbie czterech czy pięciu, spełniające normy gatunkowe, ale nie stanowią one o charakterze książki. Nie jest to również dramat, pamiętnik, komiks czy opracowanie naukowe, chociaż odnajdziemy w książce VanderMeera ich elementy. Miasto szaleńców i świętych jest po trochu wszystkim i niczym. Historią miłosną (Zakochany Dradin), wykładem (Król Kałamarnic), encyklopedią (Glosariusz Ambergriański)".
Jako takie pojęcie o pomysłowości autora daje nam skrócony opis genezy Ambergis, który znajdziemy w recenzji autorstwa Michała 'M.S.-a' Smętka:
"Ambergris to ludzkie miasto-państwo położone na ruinach siedliska tajemniczych, karłowatych istot, zwanych Grzybianami. Początkowo rządzone przez ród założony przez bezwzględnego rozbójnika, kappana Manzikerta, z czasem popadło w stan nazwany »funkcjonalną anarchią«. Miasto szybko zaczęło przyciągać ludzi obdarzonych złożoną umysłowością, zwłaszcza artystów, stając się dzięki temu jednym z najistotniejszych punktów kulturalnych świata. Jednak nad Ambergris już od samego jego powstania wiszą czarne chmury – są to hordy zagadkowych zamieszkujących jego rozległe podziemia Grzybian, z którymi nikt nie zdołał porozumieć się i które nieprzerwanie dybią na życie (a może nie tylko?) ludzi."
Mnie samego lektura świetnych Podziemi Veniss zachęciła do sięgnięcia po inne dzieła tego twórcy. Finach na pewno trafi do mojej kolekcji.