Świt - Tim Lebbon

Autor: Małgorzata 'Schleppel' Tomaszek

Świt - Tim Lebbon
Pierwszy tom sagi Lebbona oferował czytelnikom poruszającą wizję chorej krainy Noreeli; miejsca w którym powszechne były bieda, przemoc, strach, narkotyki i alkohol. To powolne konanie świata mogło zahamować odrodzenie się magii, która wybrała sobie na "nosiciela" Rafe’a. Zmrok opowiadał o dramatycznej walce chłopca i jego towarzyszy z Magami oraz Czerwonymi Kapłanami - dwiema zwalczającymi się frakcjami, rozpaczliwie pragnącymi przejąć władzę nad odradzającą się magią.

Tom drugi rozpoczyna się od wielkiego triumfu Magów: Angel i S’Hivez ostatecznie zawładnęli magią wydartą (dosłownie) Rafe’owi, co daje im niewyobrażalną siłę i doskonałe narzędzie zemsty. Antagoniści wraz z towarzysząca im armią Krotów, są gotowi, by podbić całą krainę. Trudno właściwie mówić o podboju - potworna armia zdobywa kolejne tereny, całkowicie je niszcząc i mordując wszystkich dookoła. Noreela ponownie staje na krawędzi zagłady, a jedyną jej nadzieją jest dziwna drużyna, osierocona przez Rafe’a. Bibliotekarka, złodziej, wiedźma i górnik będą musieli ponownie walczyć w imieniu wszystkich żywych istnień, gdy okaże się, że umierający chłopiec przekazał cząstkę magii innej osobie.

Lebbon oczarował mnie plastyczną wyobraźnią, pozwalającą na kreowanie mrocznych, niepokojących wizji. Przekonywał także spójną wizją świata i dopracowanymi sylwetkami bohaterów. Dzięki temu przymknęłam oko na patetyczne przemowy, namiętne nadużywanie przymiotników, czy przesadne wydłużanie pewnych wątków. Tym razem jednak wszystkie słabości warsztatowe autora kłują w oczy. O ile pierwszy tom był nastawiony na akcję, drugi sprawia wrażenie bardzo pasywnego. To wręcz paradoksalne, że książka poświęcona w dużej mierze okrutnej walce na śmierć i życie, wypełniona pojedynkami, mniejszymi i większymi bitwami, toczy się w powolnym tempie, sprawiając wrażenie statycznej. Cała historia często wpada w pułapkę retoryki: bohaterowie mnóstwo czasu poświęcają na kilkustronicowe przepychanki słowne, z których niewiele wynika.

Lekturze nie pomagał również patetyczny język, jakim Lebbon skonstruował swoją opowieść, chwilami nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ktoś przeczytał za dużo książek Lovecrafta, gdyż co rusz natrafiałam na zwroty: "pradawne", czy też "ponadczasowe zło". Wszędzie "zasiano złowrogie ziarno destrukcji", a na bohaterów spoglądał "pradawny księżyc śmierci". Górnolotny język, tonowany w poprzednim tomie, teraz wyzwolił się z wszelkich cugli, momentami swoim, wręcz barokowym, wyszukaniem przysłaniając opowiadaną historię.

Duże zarzuty mam także wobec korekty: "a nóż ktoś go znajdzie", to tylko jeden z licznego grona błędów dopuszczonych do druku, nie mówiąc już o sporej ilości powtórzeń i niezgrabnych zwrotów. Zdarzało się też, że na jednej stronie w odstępie zaledwie pojedynczego akapitu ta sama bitwa była określana zarówno, jako długa jak i krótka potyczka. Ewidentnie zabrakło rzetelnej lektury i wyłapania tego typu usterek.

Pozostała mroczna opowieść, zdominowana przez okrutne, realistycznie nakreślone obrazy, ciekawie nakreślony świat, niejednoznacznych bohaterów, których zachowań nie jesteśmy w stanie przewiedzieć - to wręcz antyteza Drużyny Pierścienia: grono ludzi, którzy nikomu nie ufają, boją się siebie nawzajem, ale jednocześnie są dla siebie ostatnią nadzieją. Lebbon nadal potrafi oczarować kreowanymi wizjami, które, niestety, w połączeniu z nieznośnie patetycznym językiem dużo tracą.