Karolowi Levittoux
Dwa wolne stuknięcia i trzy szybkie. Mur lekko zadrżał. Karol, rozeznany w opowieściach o nordyjskich więzieniach szybko zorientował się, o co chodzi – strażnik odszedł i można było mówić.
- Tu Karol, syn Mateusza z Lark, kowala – powiedział niepewnie w bliżej nieokreślonym kierunku, nie wiedział bowiem dokładnie, skąd dobiegło stukanie.
- Tu Mocny, z Durm – odpowiedział silny, głęboki głos dochodzący zza ściany. – Jak ci tam?
Karol rozejrzał się powoli po celi umieszczonej na czwartym piętrze olbrzymiej wieży więziennej, do której sprowadzono go w środku nocy. Jego oczy powoli przyzwyczajały się do mroku, a żołądek nie reagował próbą zwrócenia posiłku, gdy nozdrza wchłaniały zapach zgnilizny i śmierci wypełniający to miejsce. Kamienne ściany pokryte były mchem i odchodami poprzedniego mieszkańca celi. Niski sufit, który nie pozwalał się wyprostować, doskonale korespondował z resztą przestrzeni, która przypominała tę spotykaną w psich budach. Oprócz nowego mieszkańca znajdował się tutaj tylko jeden butwiejący siennik. Całość nurzała się w szarościach, brązach i zieleniach, dzięki niewielkiej dawce światła przedostającej się tutaj ze szpary w drzwiach i malutkiej świecy, którą jednak Levittoux rozpalał bardzo rzadko. „Nordyjska technologia…”, pomyślał z przekąsem.
Młody człowiek nabrał w końcu powietrza w płuca i, lekko hardym głosem, który pokryć miał jego strach, odpowiedział:
- Bywało lepiej.
- Ano bywało – znów zadudnił głos z sąsiedniej celi. – Za co? – padło po chwili zwyczajowe pytanie.
- Wilki – odpowiedział Karol.
Przesiadujący w sąsiedniej celi zapewne pokiwał poważnie. To jedno słowo zdradzało podejrzenie o powiązania z bandami zbójów, którzy ostatnio bardzo mocno dali się we znaki Nordyjczykom w okolicach Virchy – rodzinnych stronach Karola. Zdradzało również i to, że los nieszczęśnika nie będzie najweselszy. Nordyjczycy, choć długowieczni i mądrzy, uważani byli za pozbawionych poczucia humoru, a co ważniejsze, na pewno byli stanowczy. Szczególnie wobec bardańskich buntowników.
Przez chwilę Karol siedział w ciszy rozmyślając nad samym początkiem historii, która skończyć się miała dla niego w śmierdzącej celi. Przypomniał sobie Ninę, dla której stracił głowę. Piękną, wielkooką Ninę, przywódczynię jednej z band. Przypomniał sobie, jak smak jej słodkich ust obudził w nim patriotyczne uczucia i ukrytego w młodzieńcu mężczyznę. Choć skończył dopiero dwadzieścia lat, poznał już zapach wiosny, kobiety i wolności. Poznał również zapach rozkładającego się pod ścianą szczura…
- Mocno poobijany? – ponownie zagadał Mocny.
- Nie – szybko odparł Karol – kilka siniaków i zadrapań.
W celi znów zaległa niezręczna cisza. Pytanie, które miało za chwilę paść rosło w sercu młodzieńca już od jakiegoś czasu.
- Co się stało z tym, co był na moim miejscu wcześniej? – zapytał cicho.
- Ech… - zza ściany rozległo się ciche westchnienie – Mateusz…, on…
- CISZA! – rozmowę przerwał wrzask strażnika, który zbliżył się idąc właśnie korytarzem i teraz postukiwał o drzwi jakimś metalowym przedmiotem. – Nie ma gadania – dokończył, po czym przesłonił czymś szparę w drzwiach do celi Karola. Młodzieniec pozostał sam w ciemności.
Dama
Dni mijały Karolowi podobnie – ciemność i smród gnijącego drewna. Przerywane od czasu do czasu wrzucanym przez okienko w drzwiach posiłkiem, o który trzeba było walczyć ze szczurami, choć smakował podobnie do nich; oraz krótkimi pogawędkami z towarzyszem zza ściany. Mocny okazał się dość gadatliwym i sympatycznym mężczyzną, ale strażnicy skutecznie przerywali każdą dłuższą pogawędkę. Dni mijały Karolowi podobnie.
W końcu sny, wspomnienia i rzeczywistość zaczęły mieszać się w jedno…
Wysoka, ciemnowłosa dziewczyna z kłem wilka zawieszonym jak amulet na szyi biegła przygarbiona przez zarośla. Karol nie wiedział, czy bardziej powinien się skoncentrować na zapamiętywaniu drogi, czy na jej pięknych kształtach. W końcu jego dylemat rozwiązał się – dotarli bowiem do celu podróży. Przed nimi roztaczała swe uroki ciemnozielona polanka w środku starodawnego, bardańskiego lasu. Prześliczną łąkę, przeciętą górskim strumieniem, wypełniali wodzowie wielu zbójeckich band. Młodzieniec głęboko zaczerpnął świeżego, górskiego powietrza. Dziś Karol miał poznać ich wszystkich, dowiedzieć się, jakie są dalsze plany dywersji wobec nordyjskiego zaborcy. Miał to być dla niego ważny dzień. W powietrzu czuć było stokrotki.
Walet
Drzwi otworzyły się z hukiem. Światło pochodni, którą trzymał strażnik, oślepiło Karola. Zasłonił twarz ręką.
- Wstawaj – odezwał się suchy i spokojny głos – idziemy na przesłuchanie.
Zwiotczałe od ciągłego siedzenia mięśnie z trudem posłuchały właściciela. Młodzieniec wstał niepewnie. Od razu pochwyciły go czyjeś mocne ręce i zaczęły prowadzić go w dół, po schodach. Przez chwilę zdawało mu się, że słyszy dodające otuchy stukanie, ale trwało to tylko sekundę. Teraz musiał zmierzyć się z drogą do sali przesłuchań. Każdy pokonany stopień okupiony był bólem, ale Karol wiedział, że to dopiero początek.
W końcu po, zdawałoby się, długiej i wyczerpującej podróży aż do samych czeluści ziemi, dotarli do zimnego, piwnicznego pomieszczenia. Na jego umeblowanie składały się narzędzia tortur, których młodzieniec nie znał i nie potrafił nazwać, ale ich ostre krawędzie nie pozostawiały wątpliwości co do ich przeznaczenia i efektów, jakie potrafią wywołać; a także stół, za którym siedział wysoki, ubrany w czerń Nordyjczyk o nieprzeniknionym spojrzeniu.
- Miano? – zapytał beznamiętnie.
- Karol Levittoux.
- Narodowość – indagował dalej Nordyjczyk.
- Bardańczyk – odpowiedział Karol.
Przesłuchujący uśmiechnął się krzywo.
- Czy przyznajecie się do udziału w rebelii przeciwko prawowitemu rządowi Nordii? – zapytał.
- Tak.
- Czy przyznajecie się do narodowości, która jest oficjalnie zakazaną i uznaną za niebezpieczną?
- Tak.
- Czy będziecie współpracować z władzami więzienia w celu uchwycenia pozostałych buntowników dla dobra swojego i swej rodziny?
- Nie.
- Na stół…
Walet
Dwa wolne stuknięcia i trzy szybkie. Dwa wolne stuknięcia i trzy szybkie. Dwa wolne stuknięcia i trzy szybkie…
Dama
Karol nie wiedział do tej pory jak boli wielokrotne złamanie przedramienia. Nie wiedział, jak boli precyzyjnie włożona w imadło stopa. Nie wiedział, do jakiego krzyku można zmusić człowieka podważając mu paznokcie. Każda kolejna sekunda przyprawiała go o mdłości. Przypominał sobie jak łatwo dał się wyprowadzić w pole przyjacielowi, dwa dni po wizycie na polanie. Jak łatwo dał się wpędzić w pułapkę. Jak patrzyły na niego duże, ciemne oczy, ukryte w zaroślach, kiedy odprowadzali go nordyjscy żołnierze. Dlaczego mu wtedy nie pomogła…?
Wiedział też, że nie może zdradzić. Zbyt wiele widział. Gdyby teraz zaczął wymieniać, kto był wtedy na spotkaniu, cały plan rebelii demony by wzięły i już nigdy nikt nie poczułby zapachu wolnej Bardanii. Zapachu żywicy i stokrotek.
Leżał więc rozmyślając. Złamany nos uniemożliwiał mu praktycznie porozumiewanie się z Mocnym.
Został sam.
Sam też powziął decyzję. Wiedział, że nie może zdradzić przyjaciół. Ale znał też własne siły i nie wierzył, że wytrzyma kolejne starcie z przesłuchującym Nordyjczykiem w czarnych szatach. Powoli rozejrzał się po celi…
To nawet zabawne – kiedy wreszcie człowiek zdecyduje się na samobójstwo, kiedy jest na skraju życia, kiedy postanawia podjąć ten ostatni krok, okazuje się nagle, że nie ma jak tego zrobić. W celi zbyt niskiej, by skorzystać ze sznura. Karol zapalił świeczkę sprawną ręką i położył się na sienniku. Świeczkę włożył pod spód. Ale zbutwiałe drewno nie chciało się palić. Leżał więc i płakał, wdychając smród gnijącego buku. Wdychał go razem z oparami ze świecy, która paliła się tuż pod jego głową. A trująca mieszanka miała zapach stokrotek.
Dama
- Ha! Trzecia dama. Full! – zaśmiał się strażnik rzucając karty na stół. Brudne i zużyte kartoniki ślizgały się przez chwilę po blacie. Jeden z nordyjczyków przeklął krwawo po czym poszedł urżnąć się winem. Pozostali rechotali zgarniając miedziaki ze stołu.
Tymczasem z góry dobiegało ciche stukanie. Dwa wolne stuknięcia i trzy szybkie. Coraz bardziej rozpaczliwe.
Nazajutrz strażnicy znaleźli Karola Levittoux martwego, ze spaloną głową. Za przyczynę zgonu podano uduszenie się oparami.