» Blog » Świąteczny spacer
24-03-2008 21:55

Świąteczny spacer

W działach: Góry | Odsłony: 0

Świąteczny spacer
Umówiłem się na jutro na spacer (post)świąteczny. W mojej dzielnicy leży jakieś 1,5 metra śniegu, więc jest to doskonała okazja na spacer do lasu.
Dystans jest typowo spacerowy (koło 10 kilometrów, po terenie pagórkowatym), niemniej ze względu na warunki trzeba wyjąc z szafy gadżety typowo zimowe. Tym razem obędzie się bez rakiet/nart, biorę tylko stuptuty (takie ochraniacze na buty, żeby śnieg nie wpadał za cholewkę).

Z tej okazji będzie o chodzeniu. Może się Wam to do czegoś przyda jeśli lubicie prowadzić realistycznie lub sami zaczynacie łazikować.

Przeciętny człowiek pokonuje w ciągu godziny jakieś 4 kilometry, przy tempie umożliwiającym swobodną rozmowę bez zadyszki. Takie tempo jest optymalne do pokonywania dużych odległości - pewnie tak łażą awanturnicy w Starym Świecie.

Trasy krótkie i długie, łatwy teren


Na krótkich dystansach obciążenie nie odgrywa tak dużej roli jak na długich. Innymi słowy - na dystansie do jakiś 10 kilometrów tempo poruszania się człowieka nieobciążonego i lekko obciążonego jest takie samo. Lekkie obciążenie to jakieś 10 kg (plecak ze swetrem, jedzeniem, śpiworem i suchym prowiantem na jeden dzień), "dyszkę" robimy wtedy w jakieś półtorej godziny. Przy średnim obciążeniu (do jakiś 20 kg) dystans 10 kilometrów pokonamy w jakieś dwie godziny.

Sprawa się zmienia jeśli wydłużymy czas marszu do jakiś 10 godzin. Tyle wynosi norma na niezłych obozach wędrownych, do tego dochodzą 4 godziny na gotowanie i rozkładanie obozu i 2 godziny na odpoczynki w trakcie drogi. Przy takich odcinkach obciążenie i warunki stają się ważniejsze. W terenie typowo górskim odległości nie podaje się w kilometrach, ale w godzinach.


Pochyłości


Przewodnicy studenccy mówią czasem o GOTach (od punktów Górskiej Odznaki Turystycznej). 1 GOT odpowiada 1 kilometrowi w poziomie lub 100 metrom różnicy wysokości w pionie. Norma marszowa w górach to koło 4 GOTów na godzinę. (Oczywiście nie znaczy to, że gładką pionową skalną iglicę o wysokości 400 m robi się w 40 minut. Cyferki dotyczą chodzenia a nie wspinaczki).

Powyższe normy zakładają długotrwały i jednostajny marsz. Zobaczmy ile można wyciągnąć "w nogach" jeśli się nieco dociśnie.


Szybsze tempo



6 kilometrów na godzinę to odpowiednik dobrego, solidnego marszu w zdrowym tempie. Wizualnie odpowiada to długim krokom lub wolnemu truchtowi. Przeciętny człowiek (wyrwany wprost zza biurka) dostaje zadyszki po jakiś 10 minutach takiego marszu. Ciężka zadyszka, ostre pocenie przychodzi po jakiejś pół godzinie. Dobry piechur (żaden GROM / GOPR) jest w stanie utrzymać takie tempo przez jakieś pięć godzin, nawet przy obciążeniu rzędu 15 kg. Przy takim tempie przydają się kije trekingowe (zawsze dwie sztuki), bo odciążają plecy i pomagają wydłużyć kroki.

(Od razu ostrzegę - z plecakiem biega się koszmarnie, znacznie lepiej sprawdza się właśnie taki "szybki marsz", wydłużonym krokiem).

6 mieszanych (wysokość i odległość) GOTów na godzinę to już naprawdę ostre tempo, głównie ze względu na to, że przy przewyższeniach trudniej jest utrzymać równe tempo. Schodzenie - choć pozornie łatwiejsze - jest znacznie gorsze. Po jakiś 300 metrach różnicy poziomów zejścia kolana zaczną się odzywać. Przy jakiś 1000 metrach zejścia szansa kontuzji jest już bardzo duża (Znowu polecam kije. Przy zejściach są warte swojej wagi w złocie).

Urozmaicenia


Same przewyższenia to jeszcze nic. Zabawa zaczyna się w momencie, gdy zaczyna padać deszcz. Deszcz na otwartym terenie to jeszcze nic, najlepsze są mokre łąki z trawą do pasa. Jeszcze lepsze są drogi zryte ciężkim sprzętem drwali po kilku godzinach deszczu. Błoto oblepia wtedy buty szczelną warstwą, wciska się za cholewkę (polecam stuptuty). Kiepskie buty turystyczne potrafią zostawić w takim błocku podeszwę. W takim błocku, przy padającym deszczu trudno się idzie szybciej niż 3 GOTy na godzinę. Po prostu na śliskim gruncie trzeba więcej energii poświęcić na utrzymanie uwagi.

Myślę, że główne trakty imperialne łapią się do tej kategorii - nie wyobrażam sobie karawany kupieckiej bez sporej fury faszyny (gałęzie, chrust do podkładania pod koła grzęznące w błocie).

Osobną kwestią są bezdroża. Wysoki las sosnowy, bez nadmiaru krzaków to prawdziwa autostrada. Spokojnie można na nim wyciągnąć nawet 6 km/h. Niewiele mniej wychodzi w ładnej buczynie (przeważające lasy w Polsce). Zabawa zaczyna się w dębowych młodnikach - niskie krzaczory, kupa chrustu i duże problemy z orientacją w terenie (Jakiś czas temu, na którymś z obozów, jeden z kolesi wlazł w taki młodnik, o powierzchni kilometra kwadratowego. Przeszukanie takiego terenu (tyralierą, jedno przejście) zajęło nam jakąś godzinę).

Śnieg i inne orgie


Na deser zostawiłem sobie śnieg. Dla piechura / konia świeżo spadły śnieg o głębokości powyżej 75 cm to makabryczna pułapka. W lutym 2005 roku łaziłem po takim śniegu z kolegami. Pokonanie dystansu, który w lecie robi się w godzinę, potrafiło zająć nam cały dzień. Jeśli kiedyś przyjdzie Wam łazić po takich frykasach, sprawcie sobie rakiety (lepsze w lesie) lub narty (lepsze na otwartym). Bez tego - to radosny masochizm.

Jeśli śnieg jest ubity, idzie się szybciej za to pupa częściej brata się z podłożem. Narty i rakiety nadal się przydają.

Wspomnę jeszcze krótko o odpoczynkach - bo po tym poznaje się klasę piechura. Amator idzie nierytmicznie, najpierw wyrywa do przodu, potem odpoczywa a potem znowu wyrywa. Po dwóch, trzech takich cyklach - zdycha. Po jednym takim dniu zakwasy potrafią powstrzymać klienta w łóżku.

Po odrobinie treningu...


Najlepsi znani mi piechurzy przypominają wielbłądy lub osły. Po pierwszych dwudziestu minutach od wyjścia sprawdzają sprzęt i dopasowują kije, plecaki i ciuchy do warunków, a potem idą równym tempem przez jakieś kilka godzin. Czasem robią postoje (ale raczej nie częściej niż raz na dwie godziny). Postoje to sekret chodzenia - cała sztuka polega na tym, żeby nie siadać, ani nie stać zbyt długo ani zbyt często. Wtedy mięśnie nóg się rozgrzewają, człowiek łapie rytm i macha kilometry aż miło. Grunt, żeby powstrzymać się na początku od "wyrywania".

Wszystkie czynności robi się wtedy w marszu. Kurtki przyczepione są do boków plecaka, bluz się nie zdejmuje, ale jedynie rozpina. Na łbach jakiś kapelusz lub czapka (ciepło też energia!). Nie radzę też pić za dużo w trakcie marszu - od tego łapie się kolkę lub zadyszkę.

W takim stanie, po rocznym treningu można osiągnąć tempo 70 GOTów dziennie i utrzymać przez dwa tygodnie marszu przez dzicz. Kilka razy w życiu zdarzyło mi się zrobić 8 km w ciągu jednej godziny, maszerując z normalnym plecakiem wędrówkowym.

Niestety w sportach marszowych przewagę mają raczej elfy niż krasnoludy. Ja jestem raczej krępej i niskiej budowy ciała, więc zawsze miałem problemy z dogonieniem kumpli, którzy są wyżsi i chudsi ode mnie. Bo te 10 centymetrów jednego kroku strasznie ciężko nadrobić, a w terenie długie kroki są bardziej ekonomiczne od szybkich i krótkich.

Podsumowanie


Marsze to jeden z moich ulubionych sportów. Łączą w sobie medytację i przestrzeń, świetnie nadają się dla samotników, dobrze integrują grupę.

A tak mówiąc między nami - trochę się obawiam jutrzejszej wycieczki. Dawno nie chodziłem "na poważnie", a jutro trzeba będzie zadawać szyku. Dziesięć kilosów to spacerek, wstyd byłoby wymięknąć. Inna sprawa, że pewnie skończy się na tempie 5 km na godzinę, co oznacza, że będzie rześko...

Kurcze - jak tak dalej pójdzie praca na Polterze mnie kiedyś wykończy...
0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


earl
   
Ocena:
0
Jesli idziesz z jakąś miłą i sympatyczną osobą płci odmiennej, to nie powinieneś się niczego obawiać. Zrozumie wszelkie Twoje niedomagania fizyczne. Chyba, że chcesz udowodnić przed kobietą, że jesteś tough guy i żadna laska Cię nie pokona.
A tak wogóle to praca nie wyklucza dbania o kondycję fizyczną - jak codziennie biegam 5 km (raz dziennie) albo 2 razy po 3,5 km (jeśli mam czas przed poludniem i po południu) i jakoś z moją kondycją nie jest najgorzej. Zwłaszcza, że zrzuciłem w ciągu roku 13 kg.
25-03-2008 09:53
Llewelyn_MT
   
Ocena:
0
Gdybym zgubił 13 kg (gratulacje earl!) to pewnie wylądowałbym w szpitalu.

O kondycję trzeba niestety regularnie dbać. Ja akurat preferuję rower. Jeśli jest ponad 10 st.C to jest to ponad pół godziny codziennie, chyba że mocniej pada. Pisałem o tym w zeszłym roku na blogu. Tego sezonu jeszcze nie otwarłem. I na razie to się nie zmieni (przeziębienie + śnieg).

Jeśli chodzi o góry, to mój wzrost, daje mi co prawda przewagę, ale staram się raczej nie skupiać na szybkości, tylko na utrzymaniu stałego wydatku energetycznego, tudzież na stałym wydzielaniu potu. No chyba, że urządzam wyścig z samym sobą z domu na najbliższy tysięcznik (niecałe 2 godziny), ale to przy obciążeniu rzędu 3 kg. W przypadku dłuższych tras wiem ile mogę nieść, a prędkość wychodzi wynikowa. Jeśli jestem sam i nie przekraczam udźwigu to robię jakieś 5GOT/h jeśli rozplanuję tempo z mapą. W rzeczywistości w grupie trudno jest osiągnąć 4, zwłaszcza gdy mamy do czynienia ze zróżnicowaną technicznie grupą, bo trzeba się dogadać co do tempa i postojów. Ja preferuję stałe tempo, bez przerw na cokolwiek oprócz jedzenia i podziwiania widoków.
25-03-2008 11:48

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.