13-05-2012 16:49
Świat Czarownic Żabim Okiem
W działach: Literatura | Odsłony: 12
W zeszłym roku zdobyłem dwie serie z Cyklu Świat Czarowni Andre Norton, z których tą opowiadającą o Simonie Tregathu czytałem z 15 lat temu.
Pierwsze dwie części składają na historię Simona Tregartha, byłego żołnierza amerykańskiej, który po wielu błędach zostaje wyrzucony z wojska, aż w końcu zadziera z mafią i zostaje nań wydany wyr śmierci. W ucieczce obiecuje mu pomóc pewien naukowiec i mistyk zarazem. Za jego wsparciem Simon trafia do innego świata i tam zostaje przyjęty na służbę u czarownic z pradawnego Estcarpu.
Druga podcykl opowiada o losach potomstwa Simona i jego żony, byłej czarownicy. Troje rodzeństwa zostaje zmuszone do opuszczenia kraju swych narodzin ze względu na ich nietypowe zdolności i do udania się na wschód, do starożytnej ojczyzny Etscarpczyków Escore, Urodzone jednego dnia rodzeństwo (Kylian, Kemoc i Kaththea) dowiadują tam się wiele o historii ludu swej matki i stawiają czoła złu, które obudziło się wraz z ich przybyciem
Oba podcykle nie są długie, dwa tomy składające się na dzieje Simona mogłyby być wydane jako jeden tom i byłyby chyba krótsze od "Czarnoksiężnika z Archipelagu" (będę się na tą powieść jeszcze kilka razy powoływał). Drugi podcykl jest już nieco dłuższa, choć u tu zdarzają się irytujące skoki fabularne wyglądające trochę jakby autorce brakło czasu. W pierwszej serii jest to znacznie bardziej widoczne i na dodatek miewamy czasem do czynienia z Deus ex machina, rodem nieco z sesji rpg.
Niestety mniej nie zawsze znaczy lepiej, i w obu podcyklch fabuła przypomina niekiedy streszczenie. Z drugiej strony, zdarzają się chwile, gdy autorka za bardzo skupia się na nieistotnych sprawach .
Dobry przykład to praktyczne pominięcie szoku kulturowego Simona, lub kocówka drugiego podcyklu.
Jeśli mowa o Simonie to ogólnie słabo się on odróżnia od pozostałych mieszkańców świata. Choć na początku mamy siedem lat przeskoku po jego przybyciu do Estkarpu, to jednak przynajmniej sposobem myślenia powinien czasem się zdradzać ze swym dziedzictwem kulturowym. Choć może to raczej pozostali bohaterowie są zbyt dwudziestowieczni. Dopiero po zetknięciu się z technologią Kolderu na jaw wychodzi wiedza Simona.
Ogólnie rzecz biorąc główni bohaterowie wyszli pani Norton niezbyt ciekawie. Są bezbarwni i pozbawieni charakteru. Najmocniej to widać w przypadku narratorów drugiego podcyklu, braci Kyliana i Kemoca. Obaj są prawie identyczni choć mówili o sobie, że mają różne charaktery. Wszystkim brakuje tej specyficznej naturalności charakterystycznej dla postaci z nowoczesnych powieści.
Nieco lepiej prezentują się postaci drugoplanowe. Zwłaszcza seneszal Koris i jego późniejsza żona mają pewien charakter. Niestety, w tym momencie na jaw wychodzi brak humoru. Nielicząc kilku sytuacji z Korisem , warga ani razu nam nie drgnie (a i wtedy nie za bardzo). Nie mówię, żeby zaraz był z tego Prachet, ale nadmiar powagi irytuje nieco.
Warto omówić różnicę między oboma podcyklami. Podstawowym jest narracja, bowiem w przypadku dzieci Simona przybiera ona formę pierwszoosobową, w przeciwieństwie do tradycyjnej trzecioosobowe z pierwszego tomu. Zmienia się też świat przedstawiony. Magia jest na początku przedstawiana jako raczej rodzaj siły umysłu, różnej, ale wchodzącej w interakcję z mocami zapewnianymi przez Kolderskie maszyny (swoją drogą czarownice z Estcarpu przypominają nieco martinowską Melisandre). W drugim podcyklu, po wyjeździe do Escore staje się ona inna, bardziej baśniowe, rządząca się dziwnymi regułami. Sam klimat cyklu się nieco zmienia. Pierwszy cykl to Swor and Sorcery (raczej nie planet punk) w drugim nastruj staje się znacznie bardziej baśniowy.
Na specjaoną wariację zasługuje Kolder. Kraj przybyszy z innego świata, dysponujących niezwykle zaawansowaną technologią. Nieludzcy, tajemniczy i okrutni, są jakby ostrzeżeniem przed tym, czym możemy się stać.
Pierwsze dwie części składają na historię Simona Tregartha, byłego żołnierza amerykańskiej, który po wielu błędach zostaje wyrzucony z wojska, aż w końcu zadziera z mafią i zostaje nań wydany wyr śmierci. W ucieczce obiecuje mu pomóc pewien naukowiec i mistyk zarazem. Za jego wsparciem Simon trafia do innego świata i tam zostaje przyjęty na służbę u czarownic z pradawnego Estcarpu.
Druga podcykl opowiada o losach potomstwa Simona i jego żony, byłej czarownicy. Troje rodzeństwa zostaje zmuszone do opuszczenia kraju swych narodzin ze względu na ich nietypowe zdolności i do udania się na wschód, do starożytnej ojczyzny Etscarpczyków Escore, Urodzone jednego dnia rodzeństwo (Kylian, Kemoc i Kaththea) dowiadują tam się wiele o historii ludu swej matki i stawiają czoła złu, które obudziło się wraz z ich przybyciem
Oba podcykle nie są długie, dwa tomy składające się na dzieje Simona mogłyby być wydane jako jeden tom i byłyby chyba krótsze od "Czarnoksiężnika z Archipelagu" (będę się na tą powieść jeszcze kilka razy powoływał). Drugi podcykl jest już nieco dłuższa, choć u tu zdarzają się irytujące skoki fabularne wyglądające trochę jakby autorce brakło czasu. W pierwszej serii jest to znacznie bardziej widoczne i na dodatek miewamy czasem do czynienia z Deus ex machina, rodem nieco z sesji rpg.
Niestety mniej nie zawsze znaczy lepiej, i w obu podcyklch fabuła przypomina niekiedy streszczenie. Z drugiej strony, zdarzają się chwile, gdy autorka za bardzo skupia się na nieistotnych sprawach .
Dobry przykład to praktyczne pominięcie szoku kulturowego Simona, lub kocówka drugiego podcyklu.
Jeśli mowa o Simonie to ogólnie słabo się on odróżnia od pozostałych mieszkańców świata. Choć na początku mamy siedem lat przeskoku po jego przybyciu do Estkarpu, to jednak przynajmniej sposobem myślenia powinien czasem się zdradzać ze swym dziedzictwem kulturowym. Choć może to raczej pozostali bohaterowie są zbyt dwudziestowieczni. Dopiero po zetknięciu się z technologią Kolderu na jaw wychodzi wiedza Simona.
Ogólnie rzecz biorąc główni bohaterowie wyszli pani Norton niezbyt ciekawie. Są bezbarwni i pozbawieni charakteru. Najmocniej to widać w przypadku narratorów drugiego podcyklu, braci Kyliana i Kemoca. Obaj są prawie identyczni choć mówili o sobie, że mają różne charaktery. Wszystkim brakuje tej specyficznej naturalności charakterystycznej dla postaci z nowoczesnych powieści.
Nieco lepiej prezentują się postaci drugoplanowe. Zwłaszcza seneszal Koris i jego późniejsza żona mają pewien charakter. Niestety, w tym momencie na jaw wychodzi brak humoru. Nielicząc kilku sytuacji z Korisem , warga ani razu nam nie drgnie (a i wtedy nie za bardzo). Nie mówię, żeby zaraz był z tego Prachet, ale nadmiar powagi irytuje nieco.
Warto omówić różnicę między oboma podcyklami. Podstawowym jest narracja, bowiem w przypadku dzieci Simona przybiera ona formę pierwszoosobową, w przeciwieństwie do tradycyjnej trzecioosobowe z pierwszego tomu. Zmienia się też świat przedstawiony. Magia jest na początku przedstawiana jako raczej rodzaj siły umysłu, różnej, ale wchodzącej w interakcję z mocami zapewnianymi przez Kolderskie maszyny (swoją drogą czarownice z Estcarpu przypominają nieco martinowską Melisandre). W drugim podcyklu, po wyjeździe do Escore staje się ona inna, bardziej baśniowe, rządząca się dziwnymi regułami. Sam klimat cyklu się nieco zmienia. Pierwszy cykl to Swor and Sorcery (raczej nie planet punk) w drugim nastruj staje się znacznie bardziej baśniowy.
Na specjaoną wariację zasługuje Kolder. Kraj przybyszy z innego świata, dysponujących niezwykle zaawansowaną technologią. Nieludzcy, tajemniczy i okrutni, są jakby ostrzeżeniem przed tym, czym możemy się stać.
10
Notka polecana przez: dzemeuksis, Ifryt, Klapaucjusz, Krzemień, leto_ii, Nuriel, Obca, ram, Squid, zegarmistrz
Poleć innym tę notkę