Bohater opowieści miał wszystko – ukochaną kobietę, dobrą pracę oraz perspektywy na przyszłość. I gdy było mu tak błogo i wesoło, pewna osoba (zła i niegodziwa, naturalnie) uznała, że żona naszego bohatera zbyt jest śliczna i urocza, by tkwić w związku ze zwykłym golibrodą. Szybka intryga, odrobina przekupstwa i siup! Biedny fryzjer Benjamin Barker, traci wszystko i ląduje w miejscu odosobnienia, zwanym niekiedy więzieniem. I można by było skończyć film, ale przecież byłoby nudno i zdecydowanie za krótko. Dlatego też bohater powraca w mocno odmienionej formie. Jest zły, jest zgorzkniały i pragnie zemsty. Przyjmuje imię Sweeney Todd i, niech to piekło pochłonie, będzie podrzynał gardła. Dalej musical rozkręca się na iście burtonowką modłę - sporo śpiewów, nadmiar wszędobylskiej mrocznej atmosfery, pełno krwi i trulli-dilli pim na dodatek.
Musical rządzi się swoimi prawami, podobnie jak opera. Jeżeli ktoś idzie na taki spektakl w oczekiwaniu na rozbudowaną fabułę, okraszoną głębokimi psychologicznie bohaterami najwyraźniej nie wziął rano pigułek. Nie oznacza to, że występujące postaci są puste i banalne, ani że fabuła jest stekiem bzdur. Jeżeli jesteśmy w stanie przełknąć bez bólu prostą i krwawą historię brzmiącą jak miejska legenda, to będziemy mogli w pełni rozkoszować się cudownymi, kreowanymi z wielkim rozmachem obrazami, wspaniale budowaną atmosferą oraz wyśmienitymi pieśniami w wykonaniu gwiazd kina. Film to cukierek dla oczu i miód dla uszu. Sceneria jest żywa i mieni się wieloma barwami. Zachwyca operowanie kontrastem. Kiedy nasz golibroda wspomina "stare dobre czasy" wszystko z miejsca pięknieje, świat jest kolorowy i skąpany w świetle radosnego słońca. Kiedy jednak snuje swoje plany zemsty wszystko spowija gęsta mgła, cienie się wydłużają a ulice Londynu przypominają wizje szalonego architekta na usługach wampira. A kiedy przelewana jest krew, to jest tak ślicznie przelewana, że aż człowiekowi perwersyjnie miło.
O grę aktorską ciężko. Nie chodzi o to, że aktorzy i aktorki się nie starają – po prostu ciężko o grę aktorską, kiedy cały czas trzeba coś śpiewać. No ale przecież nie z byle chmyzami mamy do czynienia, lecz z tuzami ekranu takimi jak sam Johnny Depp czy Helena Bonham Carter. Pan Depp już pokazał w pirackiej trylogii, że zna się na aktorskim fachu jak mało kto. Gestykulacja, mimika, wyczucie postaci – wszystko na najwyższym poziomie. Helena Bonham Carter też pozytywnie zaskakuje, świetnie wczuwając się w rolę mocno zwichrowanej miłośniczki naprawdę kiepskich placków. Pozostali aktorzy również wiedzą, co mają robić, dzięki czemu otrzymujemy przednie, acz mocno teatralne widowisko. Słowem, jest ślicznie.
Mamy zatem kawałek dobrej muzyki ze świetnymi aktorami i niezgorszą historią, przyprawioną cudownościami burtonowkiej wizualizacji. Czy można więc jasno wskazać palcem jakieś istotne wady produkcji? Raczej ciężko, chociaż film może nużyć tych, którzy nie są przygotowaniu na nieustanne wokalne popisy. Dodatkowo sztuczność i emanacja zdrową dawką kiczu odbiera tej produkcji możliwość straszenia widza. Kiedy nareszcie leje się krew widz zamiast piszczeć z przerażenia, kiwa głową z uznaniem. Pod tym względem Sweeney Todd wypada dość blado, tym bardziej że duet Burton-Depp mają już na swoim koncie odrobinę podobną produkcję, a mianowicie cudowne Sleepy Hollow, przy którym można się solidnie wystraszyć. No, ale w końcu forma jest drastycznie odmienna, nie można mieć wszystkiego.
Demoniczny golibroda jest zdecydowanie filmem godnym polecenia. Oczywiście pod warunkiem, że jesteśmy widzami świadomymi tego, że czeka nas uczta audiowizualna, z naciskiem na audio. Dostajemy charyzmatycznych bohaterów, cudowne scenerie, sporo dobrej muzyki i wiadra posoki. Czego więcej mógłby pragnąć człowiek spragniony rozrywki?