» Recenzje » Struggle of Empires

Struggle of Empires


wersja do druku

Pardon, czy to pańska kolonia?

Redakcja: Beata 'teaver' Kwiecińska-Sobek

Struggle of Empires
Wiek XVII. Potężne floty przemierzają morza, łącząc Europę z rozrastającymi się koloniami rozprzestrzenionymi po całym świecie. Europejskie mocarstwa na nowo starają się określić swoją pozycję na arenie międzynarodowej, używając każdego dostępnego narzędzia – pokaz siły w postaci mobilizacji wojsk, imperialistyczne zakusy skierowane w kierunku obcych kolonii i terytoriów, wreszcie wojna, starcie ówczesnych potęg. A wy, drodzy gracze, możecie bezpiecznie stanąć za sterami mocarstw starego kontynentu, pochyleni nad mapą świata, zmieniać historię swoimi decyzjami. Nie straszna wam wojna? Potraficie walczyć o swoje? Chcielibyście wyprawić liczne armie na krwawe boje w najdalszych zakątkach świata? Struggle of Empires, autorstwa Martina Wallace, daje wam takie możliwości.

Średniej wielkości pudełko nie zapowiada wizualnych fajerwerków. Gra wydana jest w taki sposób, by plansza i komponenty były jak najpraktyczniejsze, a nie jak najładniejsze. Cóż, powiedziawszy szczerze, Struggle of Empires nie jest tytułem, który przyciąga potencjalnych graczy swoją urodą – jest bowiem grą surową, żeby nie powiedzieć, że szpetną. Siermiężna plansza z okrojoną mapą świata, sporo kafelków z nijakimi ilustracjami oraz zestaw żetonów jednostek i wpływów dla każdego z siedmiu narodów, jakimi można grać w trakcie zabawy. Wszystko jest brzydkie i raczej odstręczające. Ba! Na serwisie Boardgamegeek wiele osób zwracało uwagę na negatywny aspekt okładki, jakim jest rysunek czarnoskórej niewolnicy, moralnie naganny i politycznie niepoprawny. Jednak przysłowia pouczają nas, że nie należy oceniać książki po okładce i w wypadku tej pozycji sprawdza się to znakomicie. Gra jest bowiem absolutnie doskonała. Tak więc bez zbędnych ogródek, czas przejść do sedna, czyli do mechaniki.

Zasady rządzące rozgrywką są zaskakująco nieskomplikowane i łatwe do ogarnięcia, co nie jest łatwe do osiągnięcia w grze, w której chodzi o budowanie imperium, dyplomacje, negocjacje i toczenie zaciętych wojen. Cała rozgrywka dzieli się na trzy wielkie wojny, z których każda składa się z pięciu lub sześciu rund (co zależy od ilości uczestników rozgrywki). W każdej rundzie gracze naprzemiennie wykonują po dwie akcje, takie jak rekrutacja wojsk, ruch swoimi armiami, rozwijanie swojego mocarstwa poprzez zakup kafelków z wszelakiego typu „ulepszeniami”, czy zniewolenie lub kolonizacja państw i terenów neutralnych. Walka pomiędzy europejskimi potęgami rozgrywa się zarówno na Starym Kontynencie, jak i w wielu koloniach, takich jak Indie, Afryka, Karaiby czy obie Ameryki. Celem całej rozgrywki jest zdobycie jak największej ilości punktów, podliczanych z końcem każdej wojny, a które zdobywa się poprzez posiadanie wpływów w koloniach i kluczowych regionach Europy.

Struggle of Empires w odmienny sposób podchodzi do zawierania sojuszy pomiędzy graczami – zapomnijcie o zdradach w stylu Gry o Tron czy Dyplomacji, bowiem w SoE z początkiem każdej wojny następuje podział wszystkich uczestników rozgrywki na dwa wrogie obozy. Gracze, na drodze licytacji, ustalają swoje pozycję i sojusze. Jest to najważniejszy etap rozgrywki – to właśnie tutaj każdy z graczy musi zadecydować, z kim opłaca się prowadzić wojnę, a kto powinien stać się sojusznikiem na okres trwania aktualnej wojny. Są to decyzje kluczowe dla całej rozgrywki, niezależnie od wariantu osobowego.

Podczas rozgrywki gracze szybko przekonają się, że niełatwo być władcą mocarstwa. Pieniądze, o dziwo, szybko się kończą, a każda porażka jest negatywnie przyjmowana przez lud. Niezadowolenie społeczne (w postaci małych, szarych żetonów) to prawdziwa zmora każdego imperium – brakuje pieniędzy? Wiadomo, trzeba podnieść podatki. Lud piszczy z rozpaczy. Nasze armie przez przypadek dostają po tyłku? Prosty lud jęczy i warczy na przemian. Szybko się okaże, że twoi wierni poddani wcale nie są tacy znowu wierni i obrażają się na ciebie za każde niedociągnięcie w twoim misternym planie dominacji nad osiemnastowiecznym światem. Punkty te mają ogromne przełożenie na rozgrywkę – każdy z graczy, który pod koniec gry będzie posiadać 20 lub więcej punktów niezadowolenia społecznego może już pogratulować komuś innemu zwycięstwa, w jego państwie wybucha rewolucja a on sam zostaje ścięty. Naturalnie ci, którzy uniknęli kata wcale nie stoją w lepszej sytuacji, gdyż niezadowolenie społeczne przynosi również ujemne punkty na końcu rozgrywki, co niejednokrotnie może zaważyć o wiktorii.

Wojna i negocjacje, jakkolwiek są ważnym aspektem rozgrywki, nie są jej pojedynczym trzonem. By osiągnąć zwycięstwo należy zadbać o rozwój samego mocarstwa. Należy trenować swoje wojska, pozyskiwać dyplomatów, zakładać zamorskie plantacje, rozwijać bankowość, wprowadzać rządowe reformy by udobruchać masy. Słowem, trzeba rozbudować podwaliny swojej potęgi poprzez zakup odpowiednich kafelków z ulepszeniami wszelakiej maści. Poważnym błędem graczy, którzy po raz pierwszy siadają do partyjki w Struggla jest niedocenianie mocy kafelków, co przeważnie prowadzi do klęski. Tylko dzięki tym ulepszeniom będziesz mógł produkować więcej wojska, poruszać większymi armiami i ogólnie rzecz ujmując, oszczędzać cenne akcje.

Gra posiada kingmaking, jak zresztą dziewięćdziesiąt procent gier wojennych (czy też "okołowojennych") – na szczęście przy licytacji sojuszy można sobie radzić z pojawiającym się kingmakingiem dzięki ulokowaniu się w odpowiednim obozie (tak, by zagwarantować sobie jak największe zyski i jak najmniejsze straty). Nie istnieje za to problem kuli śnieżnej – dzięki zmiennym sojuszom i ogólnemu konceptowi pozyskiwania punktów, nie ma możliwości na pojawienia się tego efektu. Gra ma doskonałe replayability, każda rozgrywka to nowe wyzwania i możliwości. Każdy zespół graczy to okazja by dać upust swoim umiejętnościom dyplomacji i negocjacji. I chociaż rozgrywka potrafi trwać ładnych kilka godzin, w żadnej mierze się nie nudzi. Każda decyzja, każda akcja ma wpływ na grę i jest ważna. Przy nowych graczach z pewnością wystąpi paraliż decyzyjny, na szczęście nie powinien on spowodować, iż tura jednego z uczestników będzie się ciągnąć w nieskończoność. Ograniczenie do dwóch akcji na rundę neguje powstawanie takiego problemu. Solidnym atutem tytuły jest jego skalowalność – można prowadzić dynamiczną i emocjonującą rozgrywkę praktycznie w każdy podany w instrukcji wariant osobowy, może za wyjątkiem rozgrywki z udziałem trzech graczy. Jednak najdoskonalszym wariantem jest zabawa w pełnym, siedmioosobowym składzie. Na planszy jest wtedy naprawdę tłoczno i toczy się zażarta walka o każdy wolny skrawek terytorium.

Czy więc opłaca się zakupić Struggle of Empires, by włączyć go do swojej kolekcji planszówek? Czy gra spodoba się eurograczom? Czy nie zostanie wyśmiana przez miłośników gier wojennych? SoE jest cross-overem, hybrydą pomiędzy eurogrą a grą wojenną. Jest jednak hybrydą, która smakuje absolutnie doskonale, czerpie bowiem to, co najlepsze z obu gatunków. Mamy więc rozwój mocarstwa, dbanie o infrastrukturę naszego dominium, jak i nieustannie bitwy okraszone negocjacjami pomiędzy zwaśnionymi potęgami. Każdy znajdzie w tej pozycji coś dla siebie, dlatego też polecam ten tytuł absolutnie każdemu. Martin Wallace jest prawdziwym geniuszem w tworzeniu takich zacnych planszówek, i z wielką radością wyczekuję kolejnych jego dzieł.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 6 / 6
8.12
Ocena użytkowników
Średnia z 4 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Typ gry: strategiczna
Data wydania oryginału: 2004
Wydawca polski: Warfrog
Liczba graczy: od 2 do 7
Wiek graczy: od 13 lat
Czas rozgrywki: od 180 do 360 minut
Cena: 129,95



Czytaj również

Brass
Gdzie błoto, tam złoto...
- recenzja
Lincoln
Bo do wojny trzeba dwojga
- recenzja
Brass: Lancashire
Klasyk w pięknych szatach
- recenzja
AuZtralia
Gdzie diabeł nie może, tam Cthulhu pośle, czyli wojna o AuZtralię
- recenzja
Zombiaki Ameryki
Z kamerą wśród zombie
- recenzja
Via Nebula
Jak postawić dolinę na nogi?
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.