» Recenzje » Storm #6: Labirynt śmierci. Siedmiu z Aromatery

Storm #6: Labirynt śmierci. Siedmiu z Aromatery


wersja do druku
Storm #6: Labirynt śmierci. Siedmiu z Aromatery
Komiks europejski często z definicji utożsamiany jest z komiksem frankofońskim. Owszem, gdzieś tam pojawiają się autorzy urodzeni poza Francją, jak choćby Enki Bilal czy Leo, jednak wszyscy oni rozwinęli skrzydła nad Loarą. A przecież świetne cykle powstawały również w krajach nie będących komiksowym centrum Starego Kontynentu.

Jednym  niewątpliwych skarbów komiksu europejskiego jest cykl Storm, nieprzerwanie ukazujący się od roku 1978. Wspólnym mianownikiem łączącym wszystkie epizody jest postać brytyjskiego rysownika – chociaż lepiej napisać artysty – Dona Lawrence'a. Scenarzyści podlegali rozmaitym rotacjom, chociaż autorem będących przedmiotem recenzji Labiryntu Śmierci oraz  Siedmiu z Aromatery jest ojciec większości z epizodów – reprezentujący Holandię, Martin Lodewijk.

Dla przypomnienia, Storm jest astronautą, który podczas misji w okolicach Jowisza wpada w anomalię. Co prawda jakiś cudem udaje mu się powrócić na Ziemię, ale planeta uległa kataklizmowi, zaś ludzkość musiała przenieść się na dno wyschniętych oceanów. To jednak dopiero otwiera serię przygód, w trakcie których bohater wraz z przyjaciółmi przeniesieni zostają do dziwacznego wymiaru; układu planetarnego z kosmiczną przestrzenią wypełnioną powietrzem i przemierzaną przez statki powietrzne jako żywo przypominające dawne żaglowce. Pandarwia wzywa i oferuje przygody!

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Zgodnie z obraną przez wydawnictwo Kurc koncepcją w pojedynczym albumie znajdują się dwa zeszyty, w tym przypadku Labirynt śmierci oraz Siedmiu z Aromatery, będące chronologiczną kontynuacją poprzednich epizodów. W pierwszym Storm musi zmierzyć z autokratycznym władcą Mardukiem, despotą pragnącym wykorzystać byłego kosmonautę ze względu na nadnaturalne cechy jego organizmu. Drugi album bynajmniej nie przynosi wytchnienia, bowiem Storm wbrew swej woli przeobrażony zostaje w golema i posłany na misję, której stawką jest przyszłość Pandarwii. Misja zapewne miałaby charakter straceńczy, gdyby nie przyjaciele: Rudowłosa i Nomad.

I co z tych przygód wynika? Przede wszystkim świetne połączenie scenariusza i kreski. W przedmowie, jej niewymieniony z imienia i nazwiska autor – to doprawdy kuriozalna sytuacja! – podaje, że autorzy, pomimo dzielącego ich dystansu, spędzili mnóstwo czasu na telefonicznym omawianiu pomysłów i przekładaniu ich na końcowy efekt literacko-wizualny. I ten efekt widoczny jest na praktycznie każdej stronie, nawet jeśli sam scenariusz nie zawsze jest jednakowo interesujący. Zarzut dotyczy Labiryntu śmierci, który rozkręca się dość powoli, a kończy szybko. Siedmiu z Aromatery wypada zdecydowanie bardziej harmonijnie, równomiernie rozkładając akcenty na każdym etapie opowieści.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Wracając jednak do efektownego spięcia scenariusza i ilustracji: fani otrzymali specjalność zakładu, czyli mnóstwo przygody w konwencji fantasy/science fiction. Autorzy mieszają obie konwencje, puszczać wodze swojej fantazji, a jednocześnie pobudzając wyobraźnie odbiorców. W Stormie, jak w mało którym komiksie ostry miecz oraz szyszak może znajdować się w tym samym pomieszczeniu co opętany kapłan rozważający kwestie wpływu czarnej dziury na funkcjonowanie układu planetarnego. To z pozoru niedorzeczne połączenie sprawdza się fantastycznie i niezwykle łatwo jest wybaczyć ewentualne potknięcia scenariusza.

Jeszcze większym atutem komiksu jest absolutnie fenomenalne kreska Lawrence'a. Ilustrator raz za razem dowodzi swojego geniuszu serwując hiperrealistyczne malunki i bogatą paletę barw. Poziom detali idzie w parze z niespożytą fantazją. Podobać się mogą nie tylko umięśnieni faceci i zgrabne kobiety, ale również kapitalne wyobrażenie lokacji oraz wszelkiej maści gadżetów, dodatkowo znakomicie łączące elementy fantasy i SF. Lawrence jest geniuszem komiksu. Po prostu.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Warto wspomnieć, że wydawnictwo Kurc kontynuuje świetny pomysł i każdy album poprzedzony jest długim wstępem, przybliżającym rozmaite perypetie autorów oraz kulisy powstawania cyklu. Wartość eseju jest nie do przecenienia, poszerza bowiem wiedzę nie tylko na temat serii, ale i ogólnie rozwoju branży w Europie, zwłaszcza w Holandii i Wielkiej Brytanii.

Storm jest bardzo specyficznym cyklem. Poszczególne przygody bywają to lepsze, to gorsze, jak to w przypadku każdej jednej serii. Labiryntu śmierci w warstwie scenariusza jest utworem zupełnie przeciętnym, tak wewnątrz serii, jak i jako wyizolowany komiks. Siedmiu z Aromatery prezentuje się dużo lepiej. A jednak, wszelkie potknięcia niezwykle łatwo wybaczyć, bowiem Storm jest cyklem hipnotyzującym, pieszczącym zmysł wzroku i pobudzającym wyobraźnię do pracy na najwyższych obrotach. A to spokojnie wystarcza aby seria mogła się podobać.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


7.5
Ocena recenzenta
7.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 1
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Storm #6: Labirynt śmierci. Siedmiu z Aromatery
Scenariusz: Martin Lodewijk
Rysunki: Don Lawrence
Seria: Storm
Wydawca: Wydawnictwo KURC
Data wydania: grudzień 2017
Kraj wydania: Polska
Liczba stron: 112
Format: 210x297 mm
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
ISBN: 9788394775339
Cena: 75,00 zł
Wydawca oryginału: Oberon



Czytaj również

Storm #7: Zabójca z Eribanu. Ogary Marduka
Lodewijk w mistrzowskiej formie
- recenzja
Storm #10: Powrót czerwonego księcia. Maszyna von Neumanna
Storm, na którego warto było czekać
- recenzja
Storm #9: Pokręcony świat. Roboty z Danderzei
Pociąg ku przygodzie
- recenzja
Storm #1: Świat na dnie / Ostatni zwycięzca
Każda przygoda ma swój początek
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.