Starcie królów - George R.R. Martin

Wojna domowa z Wilkami, Lwami i Smokami w tle

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Starcie królów - George R.R. Martin
Z całą pewnością większość fanów fantastyki słyszała już o nadchodzącej premierze adaptacji Gry o tron, pierwszego tomu Pieśni lodu i ognia, magnum opus George'a R.R. Martina. Myślę, że kwietniowy debiut serialu jest dobrym pretekstem do przypomnienia sobie całej serii – w końcu istnieje szansa, że zyski płynące z przeniesienia książek na ekrany telewizorów ponaglą pisarza do dokończenia piątego tomu. Dlatego też po odświeżeniu Gry o tron od razu przystąpiłem do lektury Starcia królów. Ostrzegam jednak – poniższa recenzja przeznaczona jest dla zaznajomionych przynajmniej z pierwszą odsłoną cyklu, z racji wielu spoilerów kluczowych dla fabuły serii.

Jak zapowiada tytuł, monarchów jest kilku, co dobrze streszcza chaos, jaki zapanował w Westeros. Po śmierci króla, Roberta Baratheona, wybuchła wojna domowa, która rozrywa państwo na strzępy. Na Żelaznym Tronie w Królewskiej Przystani zasiada Joffrey, nastoletni ''syn'' Roberta, będący w istocie owocem kazirodczego związku królowej Cersei i jej brata Jaime'a. Realną władzę sprawuje jednak wuj Joffreya, Królewski Namiestnik, karzeł – Tyrion Lannister, próbujący utrzymać członków swej rodziny u władzy. Zadanie to może się okazać ponad jego siły, jako że wojska zbierają też dwaj bracia poprzedniego monarchy, różniący się między sobą jak ogień i woda, Stannis i Renly. W grze o tron uczestniczy też Robb Stark, nazywany przez sojuszników Królem Północy. Mimo młodego wieku udało mu się zdobyć lojalność wielu lordów i, co ważniejsze, dotychczas nie przegrał żadnej bitwy. Ostatnim z liczących się graczy jest Balon Grejoy, władca zamieszkanych przez piratów i łupieżców Żelaznych Wysp, na które, po długiej niewoli u Starków, wraca syn Balona Theon z postanowieniem dowiedzenia swej wartości.

Wojna Pięciu Królów wywiera wpływ na bohaterów nieuczestniczących w niej bezpośrednio, w tym resztę rozdzielonej familii Starków: Sansa jest przetrzymywana jako zakładniczka na dworze Joffreya, Arya podróżuje przez królestwo, mając za towarzyszy rekrutów do Nocnej Straży, a Jon Snow, uczestniczy w wyprawie poza Mur. Nie można też zapomnieć o innym zagrożeniu zmierzającym ku Westeros – Daenerys Targaryen, Zrodzonej z Burzy, Matce Smoków, rozpoczynającej poszukiwanie sojuszników wśród południowych miast.

Ze względu na olbrzymią liczbę bohaterów, spisków i wątków występujących w powieści, a także na fakt, że fabuła pozostaje spójna i ciekawa, oczywiste jest, że Martin jest mistrzem tak w konstruowaniu rozległej intrygi, jak również w opisywaniu zachowań i przemyśleń postaci. Westeros jest zamieszkane przez wyjątkowo realistycznie naszkicowanych bohaterów o skomplikowanych i niejednowymiarowych charakterach – większość ''dobrych'' postaci ma jakieś wady, większość ''złych'' posiada jakieś cechy ekspiacyjne, choć pojawiają się też ludzie jednoznacznie źli. Interesujący przykład to wątek konfliktu między Stannisem a Renlym – czy możemy z całą pewnością stwierdzić, który jest dobry, a który zły? A co z Daenerys? Tego typu rozgraniczenia nie obowiązują w świecie Pieśni lodu i ognia, zamieszkanego przeważnie przez ludzi o szarej moralności. Podoba mi się również to, że historia opowiedziana w cyklu nie zaczyna się bynajmniej na pierwszych stronach Gry o tron, a wiele lat przed wydarzeniami w niej opisanymi, dzięki czemu czytamy powieść nie tylko po to, by dowiedzieć się, co dalej, ale i uzyskać odpowiedzi na temat tajemnic z przeszłości.

Zalety te nie zmieniają jednak faktu, że Starcie królów jest niestety słabsze od poprzedniczki. Główną wadę drugiego tomu stanowi powolna akcja; mimo że toczy się ona w wielu miejscach, a w tle rozgrywa się wiele interesujących zdarzeń, to większość opisanych wątków wydaje się mieć prawdziwy wpływ na dalszą fabułę jedynie na ostatnich stu stronach książki. Łatwo można zauważyć schemat rządzący losami poszczególnych bohaterów: Arya błąka się po drogach i spędza kilka tygodni w Y, aby na końcu zrobić X. Daenerys wędruje przez X, spędza kilka tygodni w Y, aby na końcu zrobić Z – to samo dotyczy wątków Jona i Brana, podczas gdy Sansa jest jedynie bezsilną obserwatorką tego, co dzieje się na dworze królewskim. Na szczęście wyższy poziom utrzymują rozdziały poświęcone Tyrionowi, Davosowi i Theonowi, pozwalające nam lepiej poznać królów, którym ta trójka służy.

Powieści nie pomaga też fakt, że liczy ponad osiemset stron – zbyt często znudzony odkładałem książkę, by móc teraz pochwalić Martina za tempo opisanych wydarzeń. Mimo że poprzedni tom zakończył się początkiem wojny, to w Starciu... przez większość powieści możemy zapomnieć, że takowa się toczy – wygląda na to, że Martin ma awersję do opisywania wielkich bitew, przez co te rozgrywają się poza zasięgiem głównych bohaterów lub w ogóle do nich nie dochodzi – chlubnym wyjątkiem są jedynie wspomniane już ostatnie rozdziały, lecz swym rozmachem nawet nie zbliżają się do zakończeń książek Eriksona.

Starcie królów to książka dobra, ale wymaga większej determinacji i cierpliwości niż wciągająca od razu Gra o tron. Choć zwolnienie akcji było prawdopodobnie konieczne (w końcu trzeba naszkicować tło przyszłych wydarzeń w serii), to zbyt wiele rozdziałów wydało mi się zmarnowanymi w odniesieniu do całej książki. Niemniej jednak zarówno ten tom, jak i cały cykl powinny się znaleźć na liście lektur obowiązkowych każdego fana fantasy.