StarCraft II: Wings of Liberty

Autor: Artur 'Vermin' Tojza

StarCraft II: Wings of Liberty
Gdy w roku 1998 Blizzard wypuścił na rynek StarCrafta, gra w oszałamiającym tempie wspięła się na szczyty list najchętniej kupowanych tytułów. Z biegiem lat jej potencjał wzrastał, mimo że wokoło powstawały coraz bardziej graficznie wymyślne gry, żadna nie potrafiła zdetronizować króla. W końcu, po dwunastu latach oczekiwania, przyszła kolej na kontynuację legendarnej wojny pomiędzy Terranami, Zergami i Protosami. StarCraft II został podzielony na trzy osobne części, z których każda ma prezentować losy jednej z frakcji. Pierwszą z nich zatytułowano Wings of Liberty, gdzie spotkamy naszego starego znajomego – Jima Raynora.


Na skrzydłach wolności

Scenariusz kampanii łączy w sobie wszystko, co najlepsze z gatunku military science-fiction. Standardowe schematy,
takie jak zemsta czy walka o wolność, umiejętnie przeplatają się z bardziej wysublimowanymi tematami pokroju próby przewidzenia przyszłości czy motywu wybaczenia, aby naprawić dawne błędy. Do tego wielokrotnie pojawiają się zwroty akcji, wywracające fabułę niemal do góry nogami, oczywiście w pozytywnym aspekcie tego słowa. Samo zakończenie również jest zrealizowane rewelacyjnie, mimo że troszkę sztampowo.

Naszą opowieść zaczynamy na Mar Sara, gdzie Raynor od czterech lat próbuje wraz ze swymi ludźmi wywołać masową rebelię, dążącą do obalenia Mengska i całego Dominium. Pewnego razu odwiedza go stary przyjaciel i składa propozycję łatwego zarobku. Pewna korporacja naukowa szuka kilku starożytnych artefaktów, stworzonych prawdopodobnie przez tajemniczą rasę Xel'naga, oferując w zamian za ich odnalezienie dużo gotówki. Początkowo błahe zadanie błyskawicznie przeradza się w krwawą jatkę, gdy niespodziewanie na arenie walki pojawiają się Zergowie. Dodatkowo w całą sprawę zamieszane jest Dominium, a pewna protoska sekta o bardzo radykalnych poglądach postanawia bronić artefaktów za cenę życia. Równocześnie, po czterech latach nieobecności, powraca Królowa Ostrzy i walka o artefakty nabiera dla Raynora osobistego znaczenia.

To jednak dopiero początek całej przygody. Jak wspomniałem na wstępie, fabuła posiada masę zwrotów akcji i to nie byle jakich. Potrafią naprawdę mocno zaskoczyć gracza, zarówno tempem, jak i samym przebiegiem wydarzeń. Dodatkowo, kilka razy w czasie gry będziemy musieli wybierać w misji jedną ze stron konfliktu. Ma to co prawda nikły wpływ na dalszą fabułę, jednak jest miłym smaczkiem w grze. Kolejną ciekawą rzeczą są wizje kryształu Ihan, dzięki czemu przez kilka misji możemy grać Protosami. Wtedy też poznamy sekret przyszłości oraz wyjaśni się kilka spraw, które pozostały niewyjaśnione wcześniej. Warto zaznaczyć, że gracz ma dość dużą swobodę w wyborze kolejnych zadań. Nie idziemy utartym szlakiem, a mamy najczęściej dwie lub trzy misje do wyboru i tylko od nas zależy, gdzie się udamy. Co ciekawe, całość jest tak skonstruowana, że zawsze zachowuje spójność z aktualnymi wydarzeniami, dzięki czemu nie ma bałaganu w fabule. Cały ten zabieg niszczy ewentualną liniowość rozgrywki, dzięki czemu przechodzenie kampanii nie nudzi się.


Długie czekanie na dalszy ciąg

Po obejrzeniu finałowego filmiku kończącego kampanię Wings of Liberty, chciałem od razu zagrać w drugą odsłonę, czyli Heart of the Swarm. Niestety na kontynuację, która ma być w istocie osobną produkcją, o tak samo długiej kampanii, przyjdzie nam poczekać aż osiemnaście miesięcy. Wolałbym, aby całość ukazała się zdecydowanie szybciej, gdyż wystarczyło, że na drugą odsłonę StarCrafta trzeba było czekać dwanaście lat. Mimo to sądzę, że Blizzard nie zawiedzie i druga kampania, gdzie gracz będzie śledził losy Zergów, porwie swą fabułą tak samo, jak pierwsza. Minusem tego jest fakt, że na finał całej historii, który ma pojawić się w protoskiej kampanii Legacy of the Void przyjdzie nam czekać około trzech lat. To bardzo długo, choć z pewnością warto wykazać się cierpliwością.


Badania i zbrojenia

Bardzo ciekawym rozwiązaniem w kampanii dla pojedynczego gracza jest możliwość zdobywania kredytów oraz punktów badań nad techniką Protosów i organizmami Zergów. Zacznę od omówienia kredytów. Zdobywamy je jako nagrodę główną za każdą misję, jaką ukończymy. Dodatkowo, po przejściu misji, odblokowuje się nam nowa jednostka, która tam się pojawiła. Gdy to nastąpi, możemy wykorzystać zdobyte pieniądze w zbrojowni Hyperiona, aby wykupić konkretne ulepszenia dla nowych jednostek i budynków. A jest naprawdę w czym przebierać. Od zwiększenia ilości punktów życia Marines, przez wzmocnienie ostrzału czołgów oblężniczych, kończąc na systemach gaśnic w budynkach czy osłonie energetycznej krążowników. Słowem, niemal wszystko.

Drugim miejscem, gdzie możemy wydać nasze ciężko wywalczone kredyty, jest kantyna. Tam u pewnego pośrednika wojsk najemnych możemy wykupić oddziały, które użyjemy w trakcie walki. Mają one zawsze większą siłę ognia, silniejsze opancerzenie oraz więcej punktów życia od standardowych jednostek. Produkuje się je w specjalnym budynku, gdzie odnawiają się w określonym przedziale czasowym. W trakcie pojedynczej misji, każdą grupę możemy przyzwać ograniczoną ilość razy, tak więc warto o nich dbać i nie posyłać na pewną śmierć.

Kolejną rzeczą, jaką będziemy zbierać w trakcie trwania kampanii, są punkty badań. Zdobywamy je w najróżniejszy sposób: od szukania artefaktów, po eksterminację dużych organizmów. Zgromadzone punkty możemy wydać na opracowanie nowych badań. Każde pięć punktów u danej rasy odblokowuje nam kolejną parę wynalazków i tak się dzieje aż do uzyskania pułapu dwudziestu pięciu punktów badań. Po przekroczeniu tej liczby każdy kolejny punkt zamieniany jest na dziesięć tysięcy kredytów. Ważną rzeczą jest fakt, że z każdej pary eksperymentów możemy wybrać tylko jedno badanie, które automatycznie zablokuje drugie. Są one często podzielone na defensywne i ofensywne, a wszystkie tak samo przydatne, więc tylko od samego gracza zależy, jaką drogę obierze.


Hyperion i dodatki

Czas pomiędzy misjami spędzimy na pokładzie Hyperiona, okrętu flagowego Raynora, który niegdyś należał do Arcturusa Mengska. To właśnie w tym miejscu znajduje się laboratorium, gdzie opracowujemy nowe badania, zbrojownia do ulepszania jednostek i kantyna, w której najmujemy najemników. Jednak to nie wszystko. Dodatkowo możemy pogadać z załogantami czy postaciami, jakie spotkamy w grze, posłuchać dobrej muzyki z szafy grającej (w tym nieśmiertelne Sweet home Alabama) czy zagrać w grę na automacie. W tym ostatnim wypadku jest to miły akcent - możemy oderwać się na chwilę od zawirowanej akcji fabuły i po prostu postrzelać do wrogich statków. W kantynie mamy takżemożliwość wysłuchania wiadomości stacji UNN należącej do Dominium, jej prezenterzy zdają relację z naszych poprzednich poczynań.

Inną sprawą, która niejako łączy singleplayer z trybem dla wielu graczy, jest system odznaczeń. Otóż za uzyskanie konkretnych osiągnięć w kampanii, rozgrywkach sieciowych czy wyzwaniach z SI, zostajemy nagradzani odznaczeniami osiągnięć, które dają nam punkty. Są one na stałe dopisane do naszego profilu i pokazują, jaki poziom prezentuje gracz. Dodatkowo ważniejsze osiągnięcia odblokowują nowe sygnatury oraz avatary, których jest naprawdę sporo i do tego wykonano je niezwykle ładnie. Jest to z pewnością ciekawy dodatek, dzięki niemu można się pochwalić sukcesami osiągniętymi w grze.


Grafika oraz muzyka

Drażliwą kwestią od samego początku była oprawa audiowizualna. Nie ma co się oszukiwać, StarCraft 2 nie wnosi jakiejś nowej, oszałamiającej szaty graficznej. Jest ona bardzo podobna do tej znanej nam z Warcraft 3, mimo że mocno poprawiona i zmieniona. Jednak ma to jeden gigantyczny atut – stosunkowo niskie wymagania sprzętowe. Gra spokojnie działa na komputerach sprzed kilku lat, nie tracąc jakoś wybitnie dużo na jakości, w stosunku do tego, co można otrzymać na najnowszym sprzęcie. Jest to niewątpliwie olbrzymia zaleta tego tytułu, co dodatkowo daje mu przewagę nad nowszymi produkcjami, których wymagania sprzętowe często powalają na kolana. Poza tym całość i tak prezentuje się wyśmienicie. Jednostki jak i same plansze są bardzo dopracowane, cut-scenki to czysta uczta dla oka, do tego jest ich bardo dużo, zaś pokład Hyperiona również prezentuje się znakomicie. Słowem, mimo braku nowości, zachwyca.

Inaczej już wypada sprawa z muzyką. Jest ona niemal zupełnie nowa, choć wielokrotnie słychać nawiązania do soundtracku z pierwszej odsłony serii. Nie każdemu jednak mogą się te rytmy spodobać, choć z czasem da się do nich przyzwyczaić. Prawdziwą perłą są odgłosy otoczenia oraz polski dubbing. Wiele osób patrzyło krzywym okiem na fakt, że dystrybutor postanowił w pełni spolonizować grę, jednak wywiązał się z tego zadania obronną ręką. Aktorzy podkładający głosy swym postaciom spisali się wręcz idealnie. Kwestie są wypowiadane w sposób bardzo naturalny, głosy świetnie pasują do bohaterów, a wszelkie nazwy zostały przetłumaczone na język polski solidnie. Miłym smaczkiem są okrzyki jednostek, które często nawiązują do naszej kultury. Przykładowo, jeden z okrzyków czołgisty to: "My pancerni, zawsze wierni".


Siła Battle.net

Największą siłą StarCrafta zawsze był Battle.net, nie inaczej jest i tym razem. Do wyboru mamy kilka trybów rozgrywek, w których walczyć możemy przeciw SI lub innym graczom. Pierwsza forma pojedynków oferuje rozgrywkę przeciw komputerowi lub stworzenie własnej drużyny ze znajomymi, która będzie walczyć z SI. Oprócz tego dostępny jest tryb wyzwań, gdzie mając na starcie konkretne jednostki, musimy odeprzeć kilka fal przeciwników. Poziomów trudności SI jest sześć, od bardzo łatwego, po szalony i trzeba przyznać, że twórcy nie postarali się w tym przypadku, gdyż komputer zawsze prowadzi rozgrywkę wedle utartego schematu.. Wystarczy przez kilka początkowych partyjek poznać jego pierwsze kroki i potem zawsze bez cienia problemów go zniszczymy.

Druga forma rozgrywek, czyli w zasadzie ta właściwa, to walki samych graczy. Możemy wybrać następujące opcje: 4 na 4, 3 na 3, 2 na 2, 1 na 1 oraz każdy na każdego (Free For All). Aby ułatwić nowym graczom zabawę, Blizzard przygotował szereg pięćdziesięciu meczy przygotowawczych, gdzie szkolimy swe umiejętności grając z innymi graczami, jednak wyniki te nie są wliczane w ranking profilu. Oczywiście nie jest to obowiązkowa opcja i można ją pominąć, choć mimo wszystko każdemu doradzam próbę sił, bo dzięki niej łatwo zapoznać się zarówno z grą, jak i samym sposobem rozgrywki, czy po prostu poznać mapy. Później mamy pięć wstępnych meczy ligowych, na podstawie których zostaniemy przypisani do konkretnej grupy, począwszy od początkującej, po bardziej zaawansowane. Jest to bardzo wygodne, ponieważ dzięki temu zawsze natrafiamy na graczy o zbliżonych do nas statystykach, a co za tym idzie, umiejętnościach.

Jeśli chodzi o same mapy, to jest ich wiele. Są bardzo zróżnicowane pod kątem wyglądu, ukształtowania terenu oraz ilości zasobów. Warto zaznaczyć, że w trudniejszych do obrony miejscach często można znaleźć wyjątkowo bogate złoża minerałów. Oprócz tego część dróg jest zablokowana gruzem, który musimy zniszczyć, aby jednostki naziemne ruszyły dalej. Dodatkowo, na planszach bitew napotkamy starożytne artefakty, które reagują na nasze jednostki naziemne, odsłaniając pokaźny obszar mapy. Utrzymanie takich punktów jest często świetnym sposobem obrony. Mapy są przemyślane i dają graczowi spore pole do popisania się taktycznymi umiejętnościami.


Drażniące aktualizacje

Beta StarCraft 2 słynęła z ogromu aktualizacji, które drastycznie zmieniały rozgrywkę sieciową. Tym razem jest ich co prawda mniej, jednak są bardzo duże i dokonują poważnych balansów, zarówno w jednostkach, jak i budynkach. Zmiany te powodują, że obrane wcześniej taktyki mogą po aktualizacji okazać się kompletnie nieskuteczne, gdyż jednostki budują się znacznie wolniej, lub zadają mniejsze obrażenia, a struktury mają więcej punktów życia. Niektóre aktualizacje dotyczą też umiejętności specjalnych, zmieniając kompletnie ich sposób użycia. Dla przykładu, zdolność ostrzału artyleryjskiego przez Terrańskie Thory nie pochłania teraz energii, ale odnawia się w określonym przedziale czasowym. Niweluje to możliwość stworzenia serii nawałnic ogniowych przez jedną jednostkę, co w konsekwencji zmienia wydajność samej maszyny bojowej. Niby cały ten proces niweluje powtarzalność w grze, jednak aktualizacje są zbyt częste i takie zmiany mamy w zasadzie co dwa, góra trzy tygodnie. Z czasem potrafi to bardzo denerwować, zwłaszcza że czas ich załadowania się jest wielokrotnie długi, nawet przy szybkim łączu internetowym.


Edycja kolekcjonerska

Edycja kolekcjonerska jest ciekawa, choć zdecydowanie za droga. Czterysta złotych to jak na kieszeń przeciętnego polskiego gracza olbrzymia kwota, zwłaszcza że większość pudeł kolekcjonerskich nie przekracza ceny dwustu złoty. Tutaj tyle pieniędzy musimy wydać na "zwykłą" wersję StarCraft 2, a to już nie byle jakie pieniądze. Co jednak oferuje nam edycja kolekcjonerska gry? Otóż zdecydowanie za mało w stosunku do ceny, jaką przyjdzie nam zapłacić. W bardzo gustownym, choć nie za dużym pudełku, znajdziemy opakowanie z grą, w którym jest dodatkowo klucz do triala World of Warcraft i drugi do StarCraft 2. Kolejne opakowanie zawiera płytę z muzyką, poza tym w osobnym pudełku znajduje się płytka z artami i szkicami do gry oraz filmem z procesu produkcji StarCraft 2. Niestety, making off nie jest za długi i tak po prawdzie mało ciekawy. Następnie mamy krótki komiks opowiadający historyjkę o grupie marines, jednak jego treść też jakoś nie powala, chociaż rysunki są naprawdę świetnie wykonane. Na sam koniec dostajemy dwa rarytasy, które naprawdę warto mieć – pendrive o kształcie nieśmiertelnika marines, na którym znajdziemy pierwszą odsłonę gry wraz z dodatkiem BrodWar oraz pokaźny art book z rysunkami i szkicami jednostek oraz budynków. Te dwa przedmioty są wykonane najlepiej ze wszystkich dodatków, jednak nie na tyle, aby wydać na to wszystko aż czterysta złotych.


Chcemy więcej

Po dwunastu latach od pojawienia się pierwszej części gry, Blizzard dał graczom fenomenalną kontynuację. Bardzo długa kampania oraz rozbudowany Battle.net są tym, czego gracze chcieli najbardziej. Szkoda tylko, że cena, jaką przyjdzie nam zapłacić, jest bardzo wysoka, a dodatkowo na kolejne kampanie musimy czekać zdecydowanie za długo. Mimo, że StarCraft 2 to z pewnością epicki tytuł, jako gracz czuję się potraktowany nieco nieuczciwie. Po przejściu kampanii miałem ochotę od razu zasiąść do kolejnej, a tu się okazuje, że będę mógł to uczynić dopiero za półtora roku. Poza tym, wielce prawdopodobnym jest, że cena kolejnych części trylogii tej gry będzie taka sama, jak w przypadku Wings of Liberty, a nie każdego stać, aby wyłożyć takie pieniądze na pojedynczy tytuł. Mimo to nie żałuję wydania tych dwustu złotych i wiem, że StarCraft 2 posłuży mi jeszcze przez wiele, wiele lat.


Plusy:


Minusy:


Oto zwiastun gry: