Star Wars. Episode I: Racer
Mówi się, że najważniejsze rzeczy w życiu mężczyzny to zbudowanie domu, posadzenie drzewa i spłodzenie syna. Mniej poważnie podchodzący do tematu dodają jeszcze wykopanie wystarczająco głębokiej dziury, by znienawidzony sąsiad w niej zaginął. Jest jednakże jeszcze kilka rzeczy, które kołaczą się w głowie każdemu facetowi – ryk silników, prędkość i, sprawa moim zdaniem absolutnie najważniejsza, przyspieszenie.
Każdy, kto miał okazję zobaczyć na własne oczy Mroczne widmo, zapewne doskonale pamięta scenę, w której młody Anakin Skywalker bierze udział w widowiskowym wyścigu ścigaczy. Maszyny te to unowocześnione wariacje na temat znanych nam wszystkim rydwanów, z tym założeniem, że konie zostały zastąpione potężnymi silnikami turboodrzutowymi, zaś maleńką kabinę pilota i wspomniane wyżej cuda technologii napędowej utrzymują w powietrzu nie przestarzałe koła, lecz repulsory. Jak zapewne pamiętacie z filmu, Anakin startując we własnoręcznie zbudowanym racerze, walczy o wysoką stawkę – o własną wolność oraz statek Qui-Gon Jinna z Padmé Amidalą na pokładzie. Zainteresowanych kolejnością na mecie odsyłam do najbliższej wypożyczalni filmów, całą resztę zaś zapraszam do zapoznania się z leciwą, ale wciąż atrakcyjną grą komputerową zatytułowaną Star Wars: Episode I Racer.
Wydana w 1999 roku równolegle z premierą pierwszego epizodu Gwiezdnych wojen, wydawała się kolejnym sposobem na wyciśnięcie z rzeszy fanów kolejnych kilku dolarów. W zalewie kubków, figurek, czapeczek, pampersów i kuchenek mikrofalowych firmowanych logo Star Wars, Racer mógł przemknąć niezauważony, co byłoby zaprawdę niepowetowaną stratą dla każdego fana nie tylko wytworu wyobraźni Flanelowca, ale przede wszystkim dla każdego miłośnika milionów czekających na uwolnienie koni mechanicznych. Na szczęście produkt był na tyle dobry, że obroniłby się sam, nawet bez poparcia ze strony gwiezdnej opowieści.
Przejdźmy do sedna – celu gry. Fabuły towarzyszącej grze nie sposób przedstawić, gdyż po prostu jej nie ma. Po rozpoczęciu nowej rozgrywki od razu wybieramy początkowy pojazd i zaczynamy karierę zawodowego pilota. Za zwycięstwa w wyścigach dostajemy proporcjonalne do zajętego miejsca ilości kredytów, które następnie wymieniamy na szereg usprawnień takich jak dodatkowe chłodnice, wydajniejsze hamulce czy większe (o tak!) silniki. Dodatkowo, wraz z pobijaniem kolejnych planetarnych czempionów, wygrywamy od nich ich pojazdy – choćby wehikuł znanego wszystkim fanom SW Sebulby (swoją drogą straszny to złom!). W poszukiwaniu kolejnych wyzwań zwiedzimy liczne planety, od wysoko uprzemysłowionych aż po dzikie i porośnięte wszelaką roślinnością. W tym momencie trzeba zwrócić uwagę na walory graficzne Racera. Mimo upływu czasu ten aspekt wciąż wcale dobrze się broni, zwłaszcza że większość elementów otoczenia zagości na naszych monitorach na ułamki sekund, gdy będziemy zajęci wyciskaniem ostatnich kropli oleju z silników. Same statki są odwzorowane dokładnie, płomienie z dysz są tak ogniste jak być powinny, a lotki hamulców aerodynamicznych wychylają się zgodnie z naszymi działaniami. Czego chcieć więcej?
Gdzieś tam w tle pogrywa nam muzyka, możliwe że są to tematy z filmu, jednakże moja znajomość sagi nie jest wystarczająca, by to jednoznacznie określić. Ważne, że melodie nie przeszkadzają i nie trzeba ich wyłączać po kilku chwilach zabawy. Właściwie to nawet nie słychać ich wyraźnie, ryk turbin jest głośniejszy.
Pora przejść do, moim zdaniem, najważniejszej cechy każdej dobrej gry komputerowej. Różnie nazywanej, w obecnych produkcjach często zaniedbywanej na rzecz fajerwerków graficznych zżerających zasoby komputera, a której brak powoduje powstawanie pustych acz efektownych skorup zapominanych przez graczy już po kilku dniach. Chodzi o grywalność czy, zwał jak zwał, miodność. Racer ma jej sporo. Możliwe, że moja ocena sytuacji jest nieco zafałszowana przez fakt, że miałem szczęście bawić się tą grą przy użyciu dobrego dżojstika z mocnym forcefeedbackiem, jednak nawet na klawiaturze gra jest emocjonująca. Opanowanie dość sporej liczby klawiszy sterujących sprawia nieco problemu, lecz po dwóch, góra trzech wyścigach z pewnością uda się nabrać koniecznej wprawy. Radzę tylko przedefiniować standardowo przypisany przycisk "dopalacz" w jakieś ustronne miejsce używanego przez nas urządzenia sterującego, gdyż w przeciwnym przypadku silniki naszego rydwanu będą w ciągłym niebezpieczeństwie przegrzania i eksplozji przy usilnych próbach wyprzedzenia samych siebie.
No właśnie – prędkość. Na odpowiednio dużym monitorze (w przypadku konsol – telewizorze) wrażenie prędkości jest oszałamiające. Dlatego też z szaleństwem w oczach dusimy biedną wajchę od dopalacza, by uzyskać jej więcej i więcej! Wymieniamy statki nie dla zwrotności, hamulców czy napisu "kocham Gosię" na burtach, lecz dla przyspieszenia i szybkości. Jak narkomani na głodzie. Pozostaje tylko zacytować fanatyków zza oceanu: "Only speed matters". Zaiste, prawda to.
Pomarudźmy trochę. Racer to niestety program z serii "jednorazówek". O ile jeszcze ściganie się z kolegami w trybie multiplayer przedłuża żywotność gry, to kolejne zaczynanie kariery było ponad moje możliwości. Nie znalazłem w sobie odpowiedniej motywacji. Mimo że jestem zaciętym wrogiem fajerwerków graficznych, jeśli cierpi na tym miodność, to realnie patrząc trzeba przyznać, że grafika nieco już trąci myszką. Osiem lat zrobiło wszakże swoje.
Jaki zatem werdykt? Pozwólcie że ujmę to tak - zanim spłodzicie syna, zbudujecie dom i zasadzicie drzewo, zanim nawet wykopiecie tę dziurę oraz w ostateczności zanim zakupicie sobie 600-set konnego potwora bez systemów kontroli trakcji i z tylnym napędem, spróbujcie posmakować esencji prędkości i przyspieszenia. Racer jest do tego dobrą okazją.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Każdy, kto miał okazję zobaczyć na własne oczy Mroczne widmo, zapewne doskonale pamięta scenę, w której młody Anakin Skywalker bierze udział w widowiskowym wyścigu ścigaczy. Maszyny te to unowocześnione wariacje na temat znanych nam wszystkim rydwanów, z tym założeniem, że konie zostały zastąpione potężnymi silnikami turboodrzutowymi, zaś maleńką kabinę pilota i wspomniane wyżej cuda technologii napędowej utrzymują w powietrzu nie przestarzałe koła, lecz repulsory. Jak zapewne pamiętacie z filmu, Anakin startując we własnoręcznie zbudowanym racerze, walczy o wysoką stawkę – o własną wolność oraz statek Qui-Gon Jinna z Padmé Amidalą na pokładzie. Zainteresowanych kolejnością na mecie odsyłam do najbliższej wypożyczalni filmów, całą resztę zaś zapraszam do zapoznania się z leciwą, ale wciąż atrakcyjną grą komputerową zatytułowaną Star Wars: Episode I Racer.
Wydana w 1999 roku równolegle z premierą pierwszego epizodu Gwiezdnych wojen, wydawała się kolejnym sposobem na wyciśnięcie z rzeszy fanów kolejnych kilku dolarów. W zalewie kubków, figurek, czapeczek, pampersów i kuchenek mikrofalowych firmowanych logo Star Wars, Racer mógł przemknąć niezauważony, co byłoby zaprawdę niepowetowaną stratą dla każdego fana nie tylko wytworu wyobraźni Flanelowca, ale przede wszystkim dla każdego miłośnika milionów czekających na uwolnienie koni mechanicznych. Na szczęście produkt był na tyle dobry, że obroniłby się sam, nawet bez poparcia ze strony gwiezdnej opowieści.
Przejdźmy do sedna – celu gry. Fabuły towarzyszącej grze nie sposób przedstawić, gdyż po prostu jej nie ma. Po rozpoczęciu nowej rozgrywki od razu wybieramy początkowy pojazd i zaczynamy karierę zawodowego pilota. Za zwycięstwa w wyścigach dostajemy proporcjonalne do zajętego miejsca ilości kredytów, które następnie wymieniamy na szereg usprawnień takich jak dodatkowe chłodnice, wydajniejsze hamulce czy większe (o tak!) silniki. Dodatkowo, wraz z pobijaniem kolejnych planetarnych czempionów, wygrywamy od nich ich pojazdy – choćby wehikuł znanego wszystkim fanom SW Sebulby (swoją drogą straszny to złom!). W poszukiwaniu kolejnych wyzwań zwiedzimy liczne planety, od wysoko uprzemysłowionych aż po dzikie i porośnięte wszelaką roślinnością. W tym momencie trzeba zwrócić uwagę na walory graficzne Racera. Mimo upływu czasu ten aspekt wciąż wcale dobrze się broni, zwłaszcza że większość elementów otoczenia zagości na naszych monitorach na ułamki sekund, gdy będziemy zajęci wyciskaniem ostatnich kropli oleju z silników. Same statki są odwzorowane dokładnie, płomienie z dysz są tak ogniste jak być powinny, a lotki hamulców aerodynamicznych wychylają się zgodnie z naszymi działaniami. Czego chcieć więcej?
Gdzieś tam w tle pogrywa nam muzyka, możliwe że są to tematy z filmu, jednakże moja znajomość sagi nie jest wystarczająca, by to jednoznacznie określić. Ważne, że melodie nie przeszkadzają i nie trzeba ich wyłączać po kilku chwilach zabawy. Właściwie to nawet nie słychać ich wyraźnie, ryk turbin jest głośniejszy.
Pora przejść do, moim zdaniem, najważniejszej cechy każdej dobrej gry komputerowej. Różnie nazywanej, w obecnych produkcjach często zaniedbywanej na rzecz fajerwerków graficznych zżerających zasoby komputera, a której brak powoduje powstawanie pustych acz efektownych skorup zapominanych przez graczy już po kilku dniach. Chodzi o grywalność czy, zwał jak zwał, miodność. Racer ma jej sporo. Możliwe, że moja ocena sytuacji jest nieco zafałszowana przez fakt, że miałem szczęście bawić się tą grą przy użyciu dobrego dżojstika z mocnym forcefeedbackiem, jednak nawet na klawiaturze gra jest emocjonująca. Opanowanie dość sporej liczby klawiszy sterujących sprawia nieco problemu, lecz po dwóch, góra trzech wyścigach z pewnością uda się nabrać koniecznej wprawy. Radzę tylko przedefiniować standardowo przypisany przycisk "dopalacz" w jakieś ustronne miejsce używanego przez nas urządzenia sterującego, gdyż w przeciwnym przypadku silniki naszego rydwanu będą w ciągłym niebezpieczeństwie przegrzania i eksplozji przy usilnych próbach wyprzedzenia samych siebie.
No właśnie – prędkość. Na odpowiednio dużym monitorze (w przypadku konsol – telewizorze) wrażenie prędkości jest oszałamiające. Dlatego też z szaleństwem w oczach dusimy biedną wajchę od dopalacza, by uzyskać jej więcej i więcej! Wymieniamy statki nie dla zwrotności, hamulców czy napisu "kocham Gosię" na burtach, lecz dla przyspieszenia i szybkości. Jak narkomani na głodzie. Pozostaje tylko zacytować fanatyków zza oceanu: "Only speed matters". Zaiste, prawda to.
Pomarudźmy trochę. Racer to niestety program z serii "jednorazówek". O ile jeszcze ściganie się z kolegami w trybie multiplayer przedłuża żywotność gry, to kolejne zaczynanie kariery było ponad moje możliwości. Nie znalazłem w sobie odpowiedniej motywacji. Mimo że jestem zaciętym wrogiem fajerwerków graficznych, jeśli cierpi na tym miodność, to realnie patrząc trzeba przyznać, że grafika nieco już trąci myszką. Osiem lat zrobiło wszakże swoje.
Jaki zatem werdykt? Pozwólcie że ujmę to tak - zanim spłodzicie syna, zbudujecie dom i zasadzicie drzewo, zanim nawet wykopiecie tę dziurę oraz w ostateczności zanim zakupicie sobie 600-set konnego potwora bez systemów kontroli trakcji i z tylnym napędem, spróbujcie posmakować esencji prędkości i przyspieszenia. Racer jest do tego dobrą okazją.
Galeria
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Star Wars Racer
Seria wydawnicza: Lucas Arts Classic
Producent: LucasArts
Wydawca: LucasArts
Dystrybutor polski: Licomp Empik Multimedia
Data premiery (świat): 19 maja 1999
Data premiery (Polska): 20 września 1999
Wymagania sprzętowe: Win 95/98, Pentium 166, 32 MB RAM, karta graficzna: 3D z 4 MB RAM
Nośnik: 1 CD
Strona WWW: www.starwarsracer.com
Platformy: PC
Sugerowana cena wydawcy: 39,00 zł
Seria wydawnicza: Lucas Arts Classic
Producent: LucasArts
Wydawca: LucasArts
Dystrybutor polski: Licomp Empik Multimedia
Data premiery (świat): 19 maja 1999
Data premiery (Polska): 20 września 1999
Wymagania sprzętowe: Win 95/98, Pentium 166, 32 MB RAM, karta graficzna: 3D z 4 MB RAM
Nośnik: 1 CD
Strona WWW: www.starwarsracer.com
Platformy: PC
Sugerowana cena wydawcy: 39,00 zł
Tagi:
Mroczne widmo | Star Wars Racer