Po godzinie doszedł do jaskini. Wejście było zasunięte przez kamień, bardzo duży kamień. Śpiąca Góra położył ciało. Podszedł do kamienia, na chwilę przystanął. Jego postać w ciągu sekundy czy dwóch bardzo urosła, ciało pokryło się gęstymi, długimi włosami. Gurahl schylił się, po czym odsunął kamień. Wniósł ciało Garou do jaskini, zasunął kamień. W swojej postaci Arthren prawie się tu nie mieścił, natychmiast powrócił do swej ludzkiej formy. Podniósł martwego Cztery Pazury i poszedł korytarzem. Wewnątrz było bardzo ciemno. Wzrok nie był najlepszym punktem niedźwiedzia, kierował się bardziej swoją pamięcią, mieszkał tu już tak długo. Po jakichś 300 metrach krętego korytarz mrok zaczął rzednąć, za następnym zakrętem zrobiło się całkiem jasno. Korytarz prowadził do dosyć dużej groty, która miała otwór w suficie. Na środku widać było palenisko, obok pod ścianą leżał zapas drewna. Po drugiej, stronie na ziemi leżało coś, co mogło by być legowiskiem, kilka skór, niezbyt czystych, ale na pewno ciepłych. Na ścianie, naprzeciwko wejścia do groty namalowane były jakieś znaki. Gdzieś w dalszym kącie groty musiał przepływać strumyk, słychać było jego cichy szmer. Śpiąca Góra ułożył ciało na skórach. Chwilę na nie spoglądał. Dopiero teraz zauważył, że Garou patrzy na niego jedynym okiem. Gurahl delikatnie zamknął powiekę. Cztery Pazury był młodym mężczyzną. Miał bardzo jasne, prawie białe włosy, tam gdzie nie były zbroczone krwią. Jego własną i jego wrogów. Całe ciało ubrudzone było krwią zmieszaną z ziemią. Klatka piersiowa była okrutnie rozszarpana, żebra sterczały prawie pod kątem prostym, tak jakby ktoś wbił mu coś w pierś a następnie wyszarpnął to. Lewa ręka zmiażdżona trochę powyżej dłoni. Trzymała się tylko na skórze i kawałku ścięgien. Część twarzy... praktycznie jej nie było, od brody po skroń widać było tylko czerwoną miazgę. Stał tak i patrzył. Po policzkach spływały mu łzy. Płynęły same, nie mógł ich powstrzymać. Nie chciał.
Po paru minutach grotę rozświetlało ogień. Śpiąca Góra poszedł w kąt jaskini, po czym wrócił z dwoma kawałkami skóry. Jedną mniejszą rozłożył blisko ognia, drugą większą trochę dalej. Przeniósł Cztery Pazury na tę obok ogniska. Zdjął z niego strzępy ubrania, które się na nim ostało, w niektórych miejscach musiał je niemal zdzierać z zakrzepłego krwią ciała. Gurahl rzucił strzępy do ognia, który na chwilę przygasł. Płomienie żarłocznie rzuciły się na szmaty i buchnęły w górę, jakby krew młodego Garou dała im wielką moc. Niedźwiedziołak patrzył na to z dziwnym spokojem. Raz jeszcze odszedł w ciemny kąt groty. Słychać było szuranie i stukot, jakby metal uderzał o ścianę, a zaraz potem plusk wody. Po chwili wrócił do ognia. Niósł duży, pordzewiały garnek a pod pachą jakiś zwinięty pakunek. Postawił naczynie obok ciała, rozłożył pakunek, który okazał się przybrudzonym płótnem. Rozdarł płótno na kilka części i zaczął obmywać ciało. Nie spieszył się. Gdy materiał przybierał od krwi i ziemi prawie czarną barwę brał następny. Gdy skończył przeniósł Garou na większą skórę i dokładnie go w nią zawinął. Uprzątnął grotę i usiadł na ziemi pomiędzy ogniem a ciałem. Bardzo długo wpatrywał się w płomienie.
„Ojcowie, potrzebuję waszej mądrości”. „Synu, cały czas jesteśmy przy tobie” usłyszał łagodny, pełen ciepła głos. „Chcę udać się w podróż, daleką podróż. Do Umbry. Tam odnajdę Niedźwiedzia-Śmierć, chcę walczyć z nim o mego syna” umilkł. „To nie jest dobry pomysł synu”. „Dlaczego?”. „Czy chcesz dołączyć do Czterech Pazurów? Nawet jeśli odnajdziesz Niedźwiedzia-Śmierć nie jesteś w stanie go pokonać, jeszcze nie teraz. Może nigdy nie będziesz. A jeśli jednak dokonasz tego i Cztery Pazury powróci, sam wiesz co się stanie. To BYŁ Garou, syn Fenrisa. BYŁ wojownikiem, nadzwyczaj hojnie obdarzony przez Matkę Szałem. Będzie chciał się zemścić. Nie będzie w twojej mocy go przed tym powstrzymać. A jeśli mimo wszystko będziesz chciał tego dokonać, twój syn może się obrócić przeciw tobie. Sprawi tym cierpienie sobie i tobie”. Śpiąca Góra grzebał patykiem w ogniu „Więc mam to tak zostawić?”. „Pozwól mu odejść. Był wojownikiem i umarł śmiercią wojownika. Niech tak zostanie”.
Gurahl kończył budować stos, jeszcze tylko kilka belek. Skończył. Stos sięgał mu do piersi, z niemałym trudem ułożył na szczycie ciało swego syna. Był już bardzo zmęczony. Odsunął się, podszedł do ogniska, wziął do ręki wcześniej przygotowaną pochodnię, zawahał się chwilę. Zapalił pochodnie i powoli, bardzo powoli zbliżył się do stosu. Wyciągnął płonący kij, zawahał się ponownie. „Żegnaj mój synu” Śpiąca Góra podpalił stos obchodząc go dookoła. Płomienie powoli, z wielką niechęcią ogarniały drewnianą budowlę, jakby wiedziały, co za chwilę przyjdzie im strawić. Gdy dotarły do ciała, jakby zasmakowały w nim buchając gwałtownie w górę. Stos przekształcił się w wielką górę ognia. Niedźwiedziołak wyciągnął na wysokość twarzy długi cios dzika, wyrzeźbiony w dziwne wzory i tym salutem żegnał swego syna w milczeniu...
Gurahl – Niedźwiedziołak Arthren – prawie człowiek (odp. Glabro)