» Literatura » Opowiadania » Spotkanie z Jedi – część 1

Spotkanie z Jedi – część 1

3954 rok przed zniszczeniem Pierwszej Gwiazdy Śmierci

***


Kalee śledziła go już od dobrych kilkunastu minut. Wydawał jej się jakiś dziwny. Miał mniej niż dwa metry wzrostu, chodził w dobrych butach i cały był opatulony brązowym płaszczem. No dobrze, może nie był aż tak dziwny, jakby się mogło wydawać, bo wielu gości w końcu ubiera się podobnie. Nie, on był raczej dziany. Tak, na pewno nie zbywało mu kredytów. Kalee wyczuwała takich jak on na kilometry. Chodzili zgarbieni, rozglądali się wkoło jak spłoszony szeptokotek i ściskali coś pod tymi swoimi płaszczami, jakby od tego czegoś zależały ich życia.

W pewnym sensie była to prawda. Jak na Metellosie nie miałeś kasy, ginąłeś. Jak ją miałeś, też ginąłeś, ale wtedy już nie z głodu, a od wibronoża wbitego w plecy. Śmierć jak śmierć. Kalee naoglądała się tego tyle, że nie robiło to na niej większego wrażenia.

Nieznajomy skręcił w wąską alejkę miedzy dwoma piętrowymi ruderami, z których sterczały zardzewiałe pręty zbrojeniowe. Kalee odtrąciła ręką jakiegoś namolnego żebraka i ostrożnie podążyła za swoją ofiarą, uważając, by przypadkiem nie wdepnąć w czyjeś ekskrementy. Co jak co, ale dla niej – urodziwej, żółtoskórej Twi’lekanki, parającej się "zdobywaniem" różnych przedmiotów dopiero od jakichś paru tygodni – miało spore znaczenie to, aby nie uprzykrzać się innym istotom swoim zapachem i prezentować się w miarę powabnie. Na zatęchłym, brudnym Metellosie piękno przyciągało uwagę, a dzięki temu zwinne palce szybciej obrabiały "klienta". Czysty pragmatyzm.

Kalee schowała się za wywieszoną z jakiegoś okna szmatą. Nieznajomy zatrzymał się, zerknął w tę i we w tę, i wreszcie zniknął w drzwiach zrujnowanego zakładu produkcyjnego, nad którym widniał wyblakły szyld: "BrexoCorp".

Dziewczyna wykrzywiła usta w sardonicznym uśmiechu. Znała to miejsce jak własną kieszeń. Zresztą, jak każdy Twi’lek, miała świetny zmysł przestrzenny. Szybko wślizgnęła się do środka i odnalazła nieznajomego w momencie, gdy ten wchodził do pomieszczenia, które dawniej służyło za biuro prezesa zakładu.

Zawahała się. To mogła być pułapka. Może to ona była ofiarą, a on łowcą, który podstępnie zaciągnął ją do tej rupieciarni? Kalee po chwili namysłu uznała jednak, że to mało prawdopodobne i przybliżyła się. Usłyszała zgrzytanie, a tuż po nim metaliczny trzask. Ponownie się uśmiechnęła. Nieznajomy zszedł do podziemi.

Dwie minuty później dotknęła czołem zakurzonej kratki szybu wentylacyjnego, przez który przecisnęła się z niemałym poświęceniem, i spojrzała do wnętrza ciasnego pomieszczenia, oświetlanego tylko przez mdłe światło żarówki przymocowanej byle jak do jednej ze ścian. Nieznajomy był odwrócony do niej plecami, kiedy odchylił kaptur i głośno westchnął. Kalee ujrzała żółtą szczecinę na głowie mężczyzny, ale prędko straciła zainteresowanie jego tożsamością, gdyż całą jej uwagę pochłonęło coś innego.

Nieznajomy wyciągnął spod swego płaszcza jakiś błyszczący, cylindryczny przedmiot i obróciwszy się na moment, położył go na szafce położonej pół metra pod kratką. Kalee mało nie dostała zawrotów głowy, nie wierząc w swoje szczęście. Miała przed sobą – właściwie to: pod sobą – najprawdziwszy miecz świetlny! Miecz świetlny!

Nagle gdzieś w górze rozległ się jakiś brzęk. Nieznajomy zerwał się na nogi i chwilkę nasłuchiwał. Twi’lekance zdało się, że w kąciku jego ust rozkwitł uśmiech, ale nie była tego pewna i tylko zmarszczyła czoło, z napięciem czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Nawet w najśmielszych marzeniach nie sądziła, że potoczą się dla niej tak fortunnie; tajemniczy mężczyzna otworzył klapę i wspiął się po drabince. Będąc już na górze, otrzepał się i spuścił pokrywę.

Serce Kalee dudniło z podniecenia tak mocno, że bez nanosekundy zastanowienia otworzyła kratkę i drżącą ręką sięgnęła po rękojeść broni. Jak tylko poczuła jej chłód w swojej dłoni, schowała ją chciwie do wewnętrznej kieszeni swojej kurtki. Z wysiłkiem odwróciła się w ciasnym szybie i czym prędzej ruszyła w drogę powrotną, pocąc się z zaaferowania i jakiegoś podświadomego lęku, który niespodziewanie ją ogarnął.

Po minucie, która wydała jej się całą wiecznością, wygramoliła się z szybu wentylacyjnego. Cała w pajęczynach, co bardziej przylepnych śmieciach i podobnego typu rzeczach, rzuciła się do najbliższego wyjścia.

– Ty! Stój!

Kalee nie wiedziała, czy to głos nieznajomego i tak naprawdę nie chciała się tego dowiedzieć. Wyskoczyła z ruin zakładu i pognała przed siebie, zwinnie wymijając wszystkich przechodniów, pijaków i żebraków. Odważyła się zerknąć za siebie tylko raz – ale ten jeden raz sprawił, że zatrzymała się i ujrzała coś, co było dla niej jak puszczona w zwolnieniu scena z holofilmu.

Nieznajomy biegł, roztrącając wszystkich na swojej drodze i raptem wpadł na wyjątkowo muskularnego Devaronianina. Obok niego stało dwóch podobnych osiłków. Mężczyzna z utraconym mieczem świetlnym szybko stanął na nogach po odbiciu się od klatki piersiowej czerwonoskórego rogacza, ale w tym momencie z tyłu rzuciła się na niego jeszcze jedna parka oprychów. Zaatakowany wbił łokieć w brzuch pierwszego i wykonał gest, po którym drugiego poderwało w powietrze i poniosło na ścianę najbliższej lepianki.

Devaronianin i jego kumple postanowili się nie patyczkować. Błyskawicznie wyciągnęli blastery i rozstrzelali nieznajomego nim ten zdołał cokolwiek przedsięwziąć.

W fioletowych oczach przerażonej Kalee wciąż odbijały się błyski czerwonych blasterowych pocisków, kiedy runęła do dalszej ucieczki, niemalże na załamanie karku, byle jak najdalej od pięciu oprychów i ich ofiary – Jedi.

Ani na chwilę na przestała przyciskać rękojeści miecza świetlnego do swego boku.

***


Fierfek!

Kalee niemal wdusiła nogą hamulec w ramę swoopa. Złocisto-czarna maszyna z potrójną turbiną płynnie przechodzącą w owiewkę, ścięła jej drogę tak nagle, że twi’lekańska pilotka nie miała okazji uczynić nic sensowniejszego. Teraz za karę oglądała zad opływowego pojazdu swojego oponenta, z którego buchały błękitne płomienie silników odrzutowych. Cholerny Rebel SR był i zwrotniejszy, i szybszy od jej pomarańczowego, odrapanego i starego jak Stacja Centerpoint Blasta-34H. Obiecała sobie, że kiedyś zdobędzie takie cacko jak Rebel SR, ale tymczasem miała na głowie większy problem. W tym wyścigu zwycięzca brał wszystko.

Dziewczyna zdjęła stopę z hamulca i z całej siły docisnęła nią pedał gazu, lewą dłonią nacisnąwszy czerwony guzik święcący się na czubku drążka sterowniczego. Dodatkowy dopalacz dał takiego kopa, że przyspieszenie wbiło ją w fotel. Momentalnie odzyskała utraconą prędkość i znalazła się tuż za ogonem Rebela. Odłączyła paliwożerny mini-dopalacz.

Dwie maszyny idealnie weszły w wiraż, a potem w zgodnym rytmie pokonały serię wzniesień i gwałtownych zakrętów. Kalee spokojnie prowadziła swoopa za ogonem przeciwnika, wyczekując na dotarcie do odcinka trasy, na którym mogła przypuścić skuteczny atak. Miała ów fragment toru prawie przed oczami, tak dobrze zapamiętała go z poprzednich okrążeń: był to głęboki, ale stosunkowo szeroki kanion z rzeczułką wijącą się u jej dna i ścianami, z których wystawały ostre jak brzytwy półki skalne.

Kilka sekund później byli już na miejscu. Twi’lekanka zmrużyła oczy i przejechała językiem po górnej wardze, w olbrzymim skupieniu przygotowując się do wymierzenia przeciwnikowi jednego, precyzyjnego ciosu. Wystarczyło jedno stuknięcie, i byłoby po draniu. Jedno małe stuknięcie, jedno malutkie...

Omsknęła kciukiem czerwony klawisz i ściągnęła ster w lewo. Przód jej swoopa musnął boczny spoiler Rebela. Czarno-żółta maszyna szarpnęła się w powietrzu i wpadła w turbulencję. Chwilę później obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni i z przeraźliwym zgrzytem wbiła przednimi płozami w ścianę kanionu.

Kalee przyciągnęła do siebie drążek, o włos przelatując nad płonącym wrakiem, który w końcu z hukiem runął w potok.

– Juuuhuuu! – wrzasnęła i uśmiechnęła się triumfalnie.

Nie istniało nic wspanialszego od zwycięstwa w klasycznym wyścigu swoopów – no i kredytów, które się za to zgarniało, ma się rozumieć. Te ostatnie może nie były aż tak ważne, odkąd miesiąc temu na czarnym rynku sprzedała miecz świetlny, ale nigdy nie szkodziło ich mieć więcej. Tym bardziej, że życie na Corsinie, pięknej acz niekiedy niebezpiecznej planetce usytuowanej w głębi Rejonu Ekspansji, nie rozpieszczało jej luksusami.

Kiedy w swym fioletowo-złotym kombinezonie wkroczyła dumnie do rdzawego, parterowego budynku na skraju miasta, w którym tętniło serce swoopowego biznesu, tłum zebranych w środku widzów przywitał ją gromkimi oklaskami, okrzykami i przeciągłym wyciem na jej cześć. Twi’lekanka rzucała promiennymi uśmiechami na prawo i lewo, ignorując mniej lub bardziej lubieżne próby dotknięcia jej, podejmowane przez osobników płci męskiej najróżniejszych ras, aż wreszcie przecisnęła się do kontuaru, za którym urzędował srebrzysty droid protokolarny.

– Sypnij walutą, Seenine – burknęła do niego, próbując wyłapać z powolutku uspakajającej się gawiedzi kogoś, kto szczególnie intensywnie zawieszał na niej oko, i to wcale nie dlatego, że była ładna. Potrafiła bez trudu poznać kolesia, który patrzył na nią, bo podobały mu się jej kształty, od takiego, którego bardziej interesowało, co się kryje w ubraniu wdzięcznie okrywającym jej ciało. Udało jej się wychwycić dwóch jełopów łasych na jej kredyty. – No, ruchy, Seenine!

Gdyby droid potrafił na nią spojrzeć z oburzeniem, na pewno by to uczynił, tymczasem jednak podał dziewczynie wygraną i powiedział z nutką urazy w głosie:

– Proszę bardzo.
– Dziękuję bardzo – odparła tym samym tonem Kalee. Natychmiast ruszyła do drzwi wyjściowych. Dwaj potencjalni złodzieje wstali ze swoich miejsc, ale byli dla niej zbyt wolni – mimo, że było jeszcze całkiem widno, żółtoskóra Twi’lekanka nie miała problemu ze zgubieniem ich w gąszczu domów leżących na przedmieściach Trianny. Wprawdzie jeszcze nie do końca znała topografię najbliższej okolicy, ale co ważniejsze zakamarki już dokładnie pozwiedzała; jeżeli chciała unikać złych przygód, taka wiedza była niezbędna.

Niestety, szczęście nie mogło jej towarzyszyć wiecznie. Idąc jedną z ulic, poczuła, że ktoś ją bacznie obserwuje. Rozejrzała się dookoła, ale nie była ani troszkę zdziwiona tym, że nikogo nie dostrzegła; za przyciemnionymi oknami, charakterystycznymi dla piramidalnych domów na Corsinie, i tak nic nie było widać. Zdziwiła się natomiast, że uczucie się nasiliło, jakby ktoś nie tyle wpatrywał się w nią, co dosłownie zaglądał do jej wnętrza.

Kiedy tak puszczała za siebie niepewne spojrzenia, w pewnym momencie usłyszała chrapliwy głos:

– Wybieramy się gdzieś?

Kalee zatrzymała się pół metra przed umięśnionym, wysokim Trandoshaninem. Nie minęło parę sekund, a z czterech stron została otoczona przez karków identycznego asortymentu, uzbrojonych w pałki i kastety.

– Eee, o co chodzi?
– Pan Duce nie jest z pani zadowolony – powiedział wysoki gad.
– Pan Duce? – Twi’lekanka nerwowo przełknęła ślinę. Znała to imię. Trianna mogła się wydawać sennym, czarującym miasteczkiem, ale nawet w takim miejscu nie brakowało gangsterów; ten jeden był szczególnie drażliwą bestią. I chyba domyślała się już, dlaczego mogła mu się narazić.
– Aha. Panu Duce nie spodobało się, jak pani potraktowała jego przyjaciela, pana Us-Tasha.

W oczach Kalee odmalowało się przerażenie. Us-Tash był pilotem czarno-złotego Rebela SR.

– To był...
–...uczciwy wyścig? – dokończył za nią Trandoshanin. Roześmiał się sykliwie. – Ależ oczywiście. Ale zasady są zasadami.

Twi’lekanka nie zorientowała się, że było to hasło do uderzenia. W zasadzie nawet nie wiedziała, skąd nadszedł atak. Po prostu poczuła ostre ukłucie w obu lekku i straciła przytomność zanim jeszcze runęła na ziemię.

***


Kalee nigdy nie piła wyskokowych napojów. Może czasem jakieś piwko, ale nic poza tym – taki nawyk swooperki, która uwielbiała dociskać gaz, ale nie cierpiała być na gazie. Dlatego też za nic nie była w stanie pojąć, czemu jej głowa pękała z bólu, a oba lekku były tak sztywne, że nie mogła nimi poruszyć. Zgrabiałą ręką sięgnęła do czoła i opuszkami palców dotknęła lodowatego okładu, który ktoś tam położył. Szybko zrezygnowała z poronionego pomysłu zdjęcia go i zamiast tego postanowiła otworzyć oczy.

Skrzywiła się. To też nie był dobry pomysł. Dopiero po jakimś czasie jej rogówki przyzwyczaiły się do mdłego, ale dla niej i tak zbyt silnego światła, które panowało w miejscu, gdzie leżała. Spoglądając jedynie na szaro-biały sufit, nie potrafiła stwierdzić, co to było za miejsce, a nie miała dość odwagi, by przyjąć na siebie kolejną dawkę bólu i poruszyć głową. W końcu zdecydowała się, że użyje swojego zasuszonego gardła:

– Hhh. – Chrząknęła parę razy i podjęła: – Hej... jest tu kto?

Najpierw usłyszała jakiś szelest lub szuranie, następnie zaś słowa:

– O, widzę że już się obudziłaś.

Łagodny, spokojny głos z całą pewnością należał do kobiety, choć Twi’lekanka mogła się mylić. Było tyle dziwacznych ras w galaktyce... Okazało się jednak, że dobrze myślała. Pochyliła się nad nią urodziwa kobieta rasy ludzkiej, z długimi, brązowymi włosami, zaciekawionymi, szmaragdowymi oczami i delikatnym uśmiechem wymalowanym na ustach. Nie wyglądała na więcej niż czterdzieści pięć lat. Kalee od razu odniosła wrażenie, że było w niej coś bardzo, bardzo osobliwego – i nie miało to bynajmniej związku z jej wyglądem.

– Minęło trochę czasu, odkąd bawiłam się medycyną, ale na szczęście jako tako orientuję się w fizjologii Twi’leków – powiedziała nieznajoma z odrobinką wesołości, poprawiając okład na jej czole.
– Eee, trochę, czyli ile?
– Ze dwa lata. – Kobieta wzruszyła ramionami i odsunęła się. Dziewczyna odruchowo chciała powieść za nią spojrzeniem, ale zniechęcił ją do tego piekący ból w skroni. – Leż spokojnie. Chłopcy Duce nieźle cię łupnęli w lekku. Mocno im podpadłaś, Kalee.

Dziewczyna ściągnęła brwi.

– Hej, skąd znasz moje imię? – spytała nieco zbyt szorstko. – I tak w ogóle coś ty za jedna?
– Przecież jesteś tą znaną swooperką – rzekła z rozbawieniem kobieta. Twi’lekanka poczuła się nieco głupio. – Nazywaj mnie Alari. Wracając do sprawy, obłupili cię z kredytów i zostawili dla ciebie kartkę flimsiplastu.
– A to ci wielkie zaskoczenie – mruknęła sarkastycznie. – I co tam ciekawego napisali?
– Że masz kłopoty.
– Może tak konkretniej, co?

Alari roześmiała się cicho i dotknęła jej ramienia czymś chłodnym.

– Na razie będzie lepiej jak nieco się wyśpisz – powiedziała dziwnym tonem. Mimo że Kalee bardzo chciała dowiedzieć się, jaką informację zostawili jej siepacze Duce, poczuła narastającą senność.
– Hej, co ty mi dałaś?! – krzyknęła. Z każdą sekundą jej powieki robiły się coraz cięższe, a zainteresowanie kartką gasło. – Wcale... nie chcę...

Po chwili Kalee smacznie zasnęła.

***


Kiedy dziewczyna się zbudziła, ból prawie całkiem ustąpił. Lekku ciągle były odrętwiałe, ale poza tym czuła się jak nowonarodzona. Na głowie nie miała już okładu, tak więc ostrożnie podparła się łokciami na twardym materacu i z zaciekawieniem zlustrowała pokój. Nie był zbyt przestronny i bogato urządzony; ot, parę szafek, malutki stolik, na którym stała lampka – jedyne źródło światła – i leżała otwarta apteczka, no i do tego jej łóżko. Coś jej podpowiadało, że znajdowała się w jakiejś piwnicy zamienionej w przytulny pokoik.

Drzwi zaskrzypiały. Do środka weszła Alari ubrana w proste, nierzucające się w oczy spodnie i nieco przydużą bluzkę z grubego, szarobrązowego materiału. W rękach miała jej złocisto-fioletowy kombinezon.

– Pozwoliłam sobie nieco go przeczyścić. – Podała podejrzliwie taksującej ją Kalee jej własność. – Jak tam głowa? Już w porządku?
– Tak... tak jakby – powiedziała z ociąganiem Twi’lekanka, siadając na brzegu łóżka. Zaczęła naciągać na siebie kombinezon. – Powiesz mi wreszcie, co jest na tej karteczce?

Alari uśmiechnęła się. Kalee coraz bardziej niepokoiły te jej ciągłe uśmiechy i uprzejmości; niewiele istot zachowywało się tak w stosunku do obcych. Musiała mieć się na baczności. Oj tak, Corsin, czy Metellos – ten sam mynock.

– Mówiąc w skrócie, wezwanie do współpracy pod groźbą pogruchotania kości.

Kobieta wręczyła jej karteczkę. Twi’lekanka zapięła ostatni suwak i odczytała treść wiadomości zapisanej w aurebeshu. Zaklęła cicho i zmięła flimsiplast w garści.

– Cholerny Us-Tash! Gdybym wiedziała...
– ...i tak byś podjęła ryzyko – dokończyła za nią Alari, wprawiając ją nie tyle w zdumienie, co w złość.
– A co ty o tym możesz wiedzieć, co? To nie ciebie chce ukatrupić Duce!

Kobieta wybuchnęła śmiechem i pokręciła głową, co ostudziło Kalee i dało jej nieco do myślenia.

– O nie, moja kochana. Na mnie dybią ludzie znacznie gorsi.

Dziewczyna prychnęła.

– Nie mów, ukrywasz się tu przed jakimś wielkim, złym facetem?

Alari nie odpowiedziała. Nie musiała. Kalee prawie zrobiło się jej żal. Prawie.

– Słuchaj, Alari, dzięki za wszystko, ale będzie najlepiej, jak sobie już pójdę.
– Wiesz, mogłabym ci pomóc – zaproponowała w odpowiedzi kobieta.
– Wybacz, ale lubię pracować solo, a poza tym wątpię, żebyś mi się do czegokolwiek mogła przydać – powiedziała lekko ironicznym tonem. Po chwili pomyślała, że powinna bardziej pilnować swoich ust. Albo częściej gryźć język. Być może kobieta była dziwna, ale bądź co bądź przyjęła ją do swojej kryjówki i chyba wyleczyła. Chyba, bo wcale nie była tego taka pewna. – Bez obrazy, oczywiście.
– Oczywiście – zgodziła się Alari, maskując kolejny osobliwy półuśmieszek. – Jak nie, to nie. Pozwól, że cię stąd wyprowadzę.

Kalee zdecydowanie nie podobały się te uśmieszki. Zwiastowały coś złego. Coś bardzo złego.

***


– Wybieramy się dokądś?

Wysoki, barczysty Trandoshanin stał pod drzwiami jej wynajętego domu. Sytuacja sprzed tygodnia powtórzyła się: gad ni stąd ni zowąd zmaterializował się przed nią, natomiast z czterech stron zaszli ją jego kumple. Różnica polegała na tym, że Kalee miała zamiar uniknąć tego spotkania, a w razie kłopotów posłużyć się pistoletem blasterowym, który skołowała parę dni temu. Niestety oglądanie się przez ramię i staranna obserwacja otoczenia nic nie dały – pachołki Duce były od niej zwyczajnie sprytniejsze, mimo iż żaden z oprychów nie wyglądał na inteligenta.

– Pan Duce stracił cierpliwość – oznajmił Trandoshanin.
– Powiedz "panu" Duce, że on i jego cierpliwość mogą się wypchać – parsknęła w odpowiedzi. – Pracuję tylko dla siebie i na siebie, niech sobie znajdzie inną idiotkę, która za poodoo będzie mu odpalać wygrane!
Poodoo? – Gad wyszczerzył swoje zabójczo ostre zębiska. – Obawiam się, że czegoś nie rozumiesz, złociutka. Mówią, że nic tak nie wpływa na poprawę zdolności rozumienia jak ból. Przetestowałem to, i wiesz co? To działa.

Trandoshanin skinął na swoich podwładnych. Kalee wiedziała, co ją czeka, otrzymała już tego przedsmak, i była zdeterminowana, aby to więcej się nie powtórzyło. Sięgnęła do broni ukrytej pod zwiewną koszulą i...

...cztery blasterowe grzmoty, jeden po drugim, rozbrzmiały w jej bębenkach. Oprychy Duce, jeden po drugim, runęły na ulicę, każdy ogłuszony błękitnym pociskiem. Zanim zszokowana Twi’lekanka zorientowała się, kto przyszedł jej na pomoc, Trandoshanin ryknął wściekle, brutalnie odepchnął ją na bok swoimi mocarnymi łapami i rzucił się na kogoś. Kalee nie utrzymała równowagi, zatoczyła się pod ścianę jednego z domów i łupnęła w nią barkiem. Skrzywiła się z bólu.

Usłyszała dwa metaliczne szczęknięcia; jakaś postać z całej siły stalową rurą zdzieliła po głowie sługusa Duce. Gad zachwiał się, ale dołączył do swoich kolegów dopiero po otrzymaniu drugiego ciosu w czaszkę. Wówczas to, po nastaniu ciszy i przemienieniu się rozmazanych podczas walki sylwetek w obiekty bardziej statyczne, Twi’lekanka spostrzegła, że osobą, która ją uratowała, była Alari. Z jakiegoś powodu jej to nie zdziwiło, mimo iż nigdy by nie posądziła Alari o taką odwagę, nie mówiąc już o umiejętności błyskawicznego powalenia pięciu osiłków.

Odrzucona przez kobietę rurka zabrzęczała o bruk ulicy.

– Nic ci nie jest, Kalee?
– Przeżyję – odparła swooperka z wymuszonym uśmiechem. – Tak w ogóle to dzięki. Skąd wiedziałaś...
– Później ci wyjaśnię. – Alari wyciągnęła do niej ramię. Kalee tym razem nie zawahała się przyjąć jej pomocy. Ból w barku nie minął i znowu zrobiła skwaszoną minę. – Widać nie do końca wszystko z tobą w porządku. Chodź, idziemy do mnie, kumple Duce mogą tu być lada moment.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.