» Literatura » Opowiadania » Spotkanie

Spotkanie


wersja do druku

Mara wykonuje zadanie


Musi przyjść, po prostu musi.

Młoda kobieta o ognisto-rudych włosach, skrytych teraz pod kapturem płaszcza, niecierpliwiła się coraz bardziej. Musiała się opędzać od niezliczonych przedstawicieli płci męskiej ras wszelakich, którzy nawet przez niezbyt zachęcający płaszcz zauważyli jej figurę. Bynajmniej nie denerwowało jej samo zainteresowanie jej osobą, ale raczej konsekwencje tegoż zainteresowania. Co prawda na Wielkim Targu Raturri, gdzie panował ruch godny głównej arterii komunikacyjnej Coruscant, naprawdę trudno było się wyróżniać, jednak ten na którego czekała nie był zwykłym człowiekiem...

***

- Kaled Lart.
- Nie znam.
- Oczywiście, ze nie znasz – na stoliku podrzędnej spelunki zabrzęczały kredyty.

Siedzący po drugiej stronie ręki wysypującej monety

Twi’lek syknął:
- Schowaj to!
- Czyżby problemy z pewnym chciwym...?
- Cicho! – syknął po raz drugi Twi’lek i niemal schował się w siebie. W końcu odezwał się szeptem – Ktoś taki jak ty powinien rozumieć... delikatność pewnych spraw.
- Och, doskonale rozumiem – również szeptem odpowiedziała jego rozmówczyni. – Widzisz tych dwóch Rodian przy barze? – Twi’lek spojrzał we wskazanym kierunku. Kiwnął głową. – To dobrze. To siepacze twojego znajomego. A ja właśnie zamierzam podejść do baru i poskarżyć się barmanowi, że jakiś przeklęty Twi’lek oskubał mnie na dziesięć tysięcy... bo tyle zdaje się mu wisisz, prawda?

Adresat groźby zesztywniał i, co było u jego rasy prawie niemożliwe ze względu na karnację, pobladł.
- Mówiłeś, że nie znasz Kaleda?...

***

- "Gwiazda Coruscant", masz pozwolenie na lądowanie – platforma szesnaście.
- Zrozumiałam, kontrola Raturri, dzięki. "Gwiazda..." kończy połączenie.

Gdy niewielka jednostka kurierska podchodziła do lądowania, jej pilotka mogła podziwiać cały, niewątpliwy brak urody świata znanego jako Raturri. Bura powierzchnia planety, będąca w zasadzie jedynie skałą, bez jakiejkolwiek roślinności, czy akwenów, za to z mnóstwem mniejszych czy większych kraterów. Na tym brązowym tle wybijały się krystaliczne kopuły miast, będącymi oazami życia, na tej wymarłej planecie. Gdyby nie fakt, iż planeta ta leży na przecięciu trzech szlaków handlowych, pozostałaby wymarła i żaden wędrowiec nie skusiłby się na niej zamieszkać. A tak, na jej orbicie panuje wieczny ruch, a pod kopułami tętni życie.

I właśnie w największej z kopuł, tej skrywającej stolicę planety, otworzył się korytarz dla "Gwiazdy...". Rudowłosa pewnie poprowadziła swój statek w dół, aż do platformy i miękko osadziła. Gdy tylko zabezpieczyła platformę prywatnym kodem, ruszyła wprost do celu, który uprzejmy był podać Twi’lek. Lokalny informator potwierdził jego słowa i teraz wystarczyło się tylko zaczaić. Na największym targowisku galaktyki.

Mara Jade zmełła w ustach przekleństwo na samą myśl o tym jak głupio się wpakowała. Co prawda wiedziała co to targowisko i tłum na nim panujący, jednak nie wydawał się on przeszkodą w wykonaniu zadania. Nie wzięła poprawki na raturriańskie targowisko. Powiedzieć, że istoty tłoczą się tutaj jak fariiki w puszce byłoby mocnym niedopowiedzeniem. Jade była pewna, że gdyby wszystkich ubrać na czarno, a ziemię pomalować na biało, to lecąc nad targowiskiem airspeederem nie zobaczyłoby się nawet najmniejszej białej plamki. I w takim tłumie miała wypatrzyć zwykłego, posiwiałego już mężczyznę, który czuje się tu niczym ryba w wodzie.

Stała jednak dalej w miejscu poleconym jej przez informatora i wpatrywała wzrok w miejsce z którego miał nadejść cel jej wyprawy.

- Czyżby Imperator – Mara zesztywniała, gdy na jej ramieniu wylądował solidny uścisk - zmienił zdanie i zamiast wysyłać siepaczy, by mnie zabić, wysłał piękną kobietę, by mnie obłaskawić?

Policzyła do pięciu i błyskawicznym ruchem obróciła na pięcie stając twarzą w twarz z posiadaczem głosu, który właśnie przemówił.

Ubrany był w zwykłą brązową tunikę i ciemne spodnie, podobnie jak tysiące innych lokalnych handlarzy. Wysoki, potężnie zbudowany, z pociągłą twarzą i posiwiałą bródką. Włosy mocno już przyprószone siwizną, lecz przebijał się spod niej prawdziwy, kruczo-czarny kolor. Mimo sylwetki ochroniarza z twarzy promieniowały łagodność i dobroduszność.

- Słucham? – zaszczebiotała.
- Nie masz się co wykręcać, moja droga. Twoje uczucia, mimo wysiłków by je ukryć, promieniują ponad tą hałastrą radującą się z każdego utargowanego kredytu.
- No to już, zabij mnie.
- Uwierz mi, kochanie, to ostatnia rzecz, której bym pragnął. Niestety, nie mogę cię także puścić, prawda?
- Mnie to nie robi różnicy.
- Ale mnie tak, idziemy – i szarpnął za ramię.

Jade przeczuwając ten ruch, błyskawicznie podkuliła nogi opadając na kolana. Uchwyt zelżał. Szybko raczkując przecisnęła się między nogami istot, po czym kucnęła i rozejrzała się dookoła. Z tego poziomu nie było szans wypatrzyć mężczyzny, bo niemal wszyscy mieli podobne, ciemne spodnie.

Buty, pomyślała Mara, miał wysokie czarne oficerki. Rozejrzała się ponownie i tym razem go dostrzegła. Zbliżał się powoli, przepychając przez tłum. Ręka Imperatora wyciągnęła blaster z ukrytej kabury na przedramieniu i zaraz po tym odczepiła miecz od pasa. Szybkim ruchem wstała i wycelowała przez szczelinę w istotach prosto w oko starego Jedi. Wystrzeliła dwukrotnie. Dookoła wybuchła panika, wszyscy próbowali opuścić sąsiedztwo strzelca, tratując się nawzajem. Strzały jednak nie dotarły do celu. Tuż przed twarzą Jedi z sykiem zaktywowało się zielone ostrze miecza i bez problemu odbiło oba bolty. Jade odrzuciła blaster, jako zbędny obecnie dodatek i również zapaliła miecz.

- Nie róbmy tego, Maro – nie jestem twoim wrogiem, ani ty moim.

Kobieta zatrzymała się w pół kroku.

- Skąd wiesz jak się nazywam?
- Byłbym wypranym z uczuć draniem, gdybym zapomniał, kochanie.

Ta twarz, ten głos... Mara nagle sobie uświadomiła, że skądś go pamięta... Nie ma teraz na to czasu, upomniała się w myślach – muszę wykonać zadanie.

Skoczyła do przodu jednocześnie obracając się wokół osi pionowej i cięła mieczem z obrotu na wysokości brzucha. Jedi bez problemu przyjął cios na własną klingę i wykorzystując jej siłę obrócił się szybko, wyprowadzając cięcie z dołu w plecy Jade. Mara błyskawicznie wyskoczyła do góry i saltem przeleciała na głową Jedi, lądując za nim. Ledwie jej stopy dotknęły ziemi przeciwnik zadał cios pod ramieniem, który kobieta bez problemu sparowała daleko w prawo. Miecz wyleciał z wykręconej ręki mężczyzny i zgasł w locie, by po chwili z cichym brzękiem wylądować na ziemi. Nim Jedi zdążył się obrócić i wyciągnąć po niego rękę, Mara skierowała czubek klingi na jego gardło.

- Maro, naprawdę nie rób tego. Otrząśnij się z Ciemnej Strony, zobacz co ci serce mówi.
- Mam rozkazy, które mówią, ze mam cię zabić – warknęła. – I to jest w tej chwili ważniejsze.

Nim skończyła mówić z ziemi poderwał się kamień i uderzył ją w nadgarstek. Miecz poleciał w dół, ale nie wypadł z ręki. W tej samej sekundzie Jedi ściągnął swój miecz i zapalił go. Odzyskawszy panowanie nad dłonią, Mara znów ruszyła do ataku. Zamarkowała cios z prawej strony i gdy przeciwnik skontrował, przerzuciła ciężar ciała na lewą nogę okręcając się na niej i tnąc Jedi w nogi. Ten sparował cios do góry i ciął błyskawicznie w gardło. Jade ugięła kolano i przeturlała się w bok wzniecając tumany kurzu wbitym w ziemię ostrzem. Wyprostowała się błyskawicznie przyjmując kolejny cios przeciwnika tym razem wyprowadzony z góry. Ostrza zwarły się z niesamowitą siła, zmuszając Marę do klęknięcia.

- Maro, skończmy to.
- Jak chcesz – wycedziła przez zęby – kończmy!
Błyskawicznie zgięła kolano i przeturlała w lewo prostując jednocześnie drugą nogę i wyprowadzając skośne cięcie z pół obrotu.

I w tym momencie sobie przypomniała. Wspomnienia uderzyły w nią z siła wodospadu. Wielka parada na cześć Imperium i smutna twarz żegnająca ją, gdy Palpatine postanowił uczynić z Mary swą zaufaną agentkę...

Jednak było już za późno. Fioletowe ostrze jej miecza przechodziło właśnie przez nadgarstek Jedi, odcinając dłoń i dalej tnąc brzuch. Szybko wyłączyła pulsującą klingę, ale nic to już nie dało. Jedi jęknął i zwalił się ciężko na ziemię. Zdążył spojrzeć jej jeszcze w oczy i zobaczyć w nich ból. Ból i szok.

- W końcu zrozumiałaś, moje dziecko – wychrypiał. – Żegnaj... tym razem na zawsze.

Mara Jade wpatrywała się w twarz ojca niezdolna do wypowiedzenia choćby słowa. Padła na kolana i wypuściła z dłoni rękojeść miecza. W końcu uczucia wzięły górę. Padła na ziemię przytulając się do ciała i zapłakała.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tagi: Spotkanie

Komentarze


~nav

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
stary wez sie za pisanie harlekinow,
03-10-2006 23:41
~Kalcifer

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ciekawe, naprawde ciekawe...
26-03-2007 00:05

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.