» Recenzje » Spirit - Duch Miasta

Spirit - Duch Miasta


wersja do druku

Jedna pupa filmu nie czyni

Redakcja: Iwona 'Ivrin' Kusion

Spirit - Duch Miasta
Nie znając komiksowego oryginału, swoje przedseansowe oczekiwania opierać mogłem jedynie na zwiastunach i plakatach. Wiele mówiło także nazwisko reżysera – Frank Miller. Nie dziwi więc, że jak mantra wracał pewien tytuł: Sin City. Niemalże identyczna estetyka kryminału w stylu noir, miasto urastające do rangi jednego z bohaterów, kadry niczym żywcem wyjęte z kart komiksu... i te pe. Jak się okazało, pozory czasami jednak nie mylą. The Spirit – Duch Miasta jest ze wszech miar wtórny względem poprzedniego obrazu Millera, z tym że najwyraźniej bez pomocy duetu Rodriguez – Tarantino klasyk komiksu nie jest w stanie nakręcić przyzwoitego filmu.

Historia Denny’ego Colta, zmartwychwstałego policjanta–ideowca opowiedziana jest w sposób chaotyczny. Kolejne retrospekcje powracają w najmniej oczekiwanych momentach. W efekcie nawet osoby nie zaznajomione z komiksowym pierwowzorem szybko domyślają się tego, co reżyser zachowuje na finał. Jednakże to nie poszatkowany i rozrzucony po całym filmie prolog stanowi największą bolączkę The Spirit. Ten film jest po prostu o niczym. Oczywiście- jakieś pozory fabuły mamy, w postaci kuriozalnego wątku poszukiwania nieśmiertelności, tak naprawdę jednak akcja ciągnie się od bitki do bitki, od jednej sceny z piękną kobietą do drugiej. Nie żebym narzekał na owe sceny – szczególnie godna uwagi jest Eva Mendes, a dokładnie dolne rejony jej sylwetki - niemniej, jak stoi w tytule tego tekstu: "Jedna pupa filmu nie czyni".

Największym zaskoczeniem była dla mnie dwoistość konwencji. Z jednej strony mamy klimaty noir, z drugiej kreskówkowe postacie (Morgernstern) i niedorzeczne pojedynki Spirita z głównym czarnym charakterem, Octopusem. Obaj bohaterowie cieszą się względną nieśmiertelnością, dlatego też już w pierwszej wspólnej scenie spuszczają sobie wzajemnie porządny łomot, co wygląda jak potyczka kojota ze strusiem pędziwiatrem (nie obeszło się bez rozbicia sedesu na głowie przeciwnika), z tym że jest bardziej wyrównana. Owszem, plusem były kreacje Scarlett Johansson, wcielającej się w Silken Floks, oraz Luisa Lombardiego, grającego całą rzeszę wyhodowanych w laboratorium sługusów Octopusa, jednakże już Samuel L. Jackson w roli kreskówkowego superprzestępcy wzbudzać może co najwyżej grymas zniesmaczenia.

Najlepiej owe nie tyle przenikanie się, co zderzanie konwencji uosabia tytułowy Spirit. Raz, jak na przykład we wspomnianym wyżej pojedynku z Octopusem, czy w scenach z pięknymi kobietami, zdaje się być postacią karykaturalną, kiedy indziej znowu przypomina zapatrzonego w Hartigana z Sin City naśladowcę. Grający go Gabriel Macht tylko pogarsza sprawę, rzucając na prawo i lewo spojrzeniami zza przymrużonych powiek i mówiąc obniżonym głosem, niczym dziecko naśladujące dorosłego.

Wszystko to składa się na chaotyczny obraz Central City, ukochanego miasta głównego bohatera, do którego tytułowa postać odnosi się niczym do kochanki. Tu również Miller starał się naśladować Sin City, z tym że zamiast budować duszną i mroczną atmosferę wąskich ulic, opisywał je ustami Spirita, co filmowi na dobre nie wyszło. W efekcie Central City jest nijakie, zredukowane do roli tła, a nie, jak zamarzył sobie reżyser, wyniesione do rangi jednego z bohaterów.

Wrażenia nie robią nawet komiksowe kadry, i to nie tylko dlatego, że to wszystko już było. Miller nie potrafił zachować umiaru, atakując widza swoimi sztuczkami z prawa i lewa, przez co nie tyle urozmaiciły one seans, co nużyły. Fakt, czarna sylwetka Spirita z powiewającym krwistoczerwonym krawatem robi wrażenie, ale po pierwszych stu razach widok ten ma prawo się przejeść.

Podsumowując, The Spirit – Duch Miasta to pierwszy wielki zawód w tym roku. Rozochocony plakatami z Sin City Frank Miller, na których wymieniany był jako jeden z reżyserów, najwyraźniej doszedł do wniosku, że jest w stanie zasiąść na tym stołku w pojedynkę, co okazało się błędnym wnioskiem. Film ten może co najwyżej irytować, bo chociaż ma kilka smaczków, jak role Johansson i Lombardiego, giną one, przytłoczone rażącą niekonsekwencją w kwestii konwencji, usilnym kopiowaniem rozwiązań z poprzednika, chaotyczną historią i okropnymi kreacjami dwóch głównych postaci. Byłaby najniższa ocena, ale Eva Mendes ma naprawdę zgrabną pupę.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
2.0
Ocena recenzenta
Tytuł: The Spirit
Reżyseria: Frank Miller
Scenariusz: Frank Miller
Muzyka: David Newman
Zdjęcia: Bill Pope
Obsada: Scarlett Johansson, Samuel L. Jackson, Eva Mendes, Gabriel Macht, Paz Vega, Dan Lauria, Sarah Paulson
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2008
Data premiery: 9 stycznia 2009
Czas projekcji: 108 min.



Czytaj również

Glass
Bohaterowie są wśród nas
- recenzja
The Avengers
We're in this together now!
- recenzja
Czarna Wdowa
Coś się kończy, coś się zaczyna
- recenzja
Sin City #4: Ten żółty drań
Miller w mistrzowskiej formie
- recenzja
Superman – Rok pierwszy
Młodzieńcze lata Supermana
- recenzja

Komentarze


Siman
   
Ocena:
+5
Recenzja dokładnie potwierdza moją tezę: film jest zrobiony tak, aby stać się kultowym. Kultowym w rozumieniu: uwielbianym przez wąską grupę (którzy kupili pulpowo-pastiszowy miks z dobrodziejstwem inwentarza) i zazwyczaj gnojonym przez całą resztę.

Z dwoma punktami się zdecydowanie nie zgodzę:

"Nie dziwi więc, że jak mantra wracał pewien tytuł: Sin City. Niemalże identyczna estetyka kryminału w stylu noir, miasto urastające do rangi jednego z bohaterów, kadry niczym żywcem wyjęte z kart komiksu... i te pe."

W życiu! Miller tym sobie trochę strzelił w stopę, że przez bardzo podobną estetykę przygotował wszystkich na Sin City 1.5, po czym okazało się, że wspólne te dwa filmy mają tylko czerwony krawat na czarno-białym tle. Koniec podobieństw. Jeśli chodzi o klimat noir - Sin City niemal go definiuje. Spirit natomiast robi z tego pastisz. A czasami zupełnie ten styl porzuca.

Sam sobie przeczysz: jeśli to miało trzymać klimat Miasta Grzechu, to skąd walki a'la Tom i Jerry? Gdzie Krym, gdzie Rzym? Pastisz, mówię, pastisz.

Co pasuje zresztą do twórczości Eisnera, który wielokrotnie podkreślał, że traktuje tę serię z przymrużeniem oka.

"Samuel L. Jackson w roli kreskówkowego superprzestępcy wzbudzać może co najwyżej grymas zniesmaczenia."

Dla mnie to najjaśniejszy punkt tego filmu. Choćby scena "dentystyczno-nazistowska" - genialna! Tandetna do bólu, ale genialna. Czyli: kultowa.


Będę musiał jednak napisać recenzję tego filmu. :)
19-01-2009 02:42
kaduceusz
   
Ocena:
0
Ja myślałem o SC do pierwszej walki Octopus - Spirit. Potem zapomniałem o SC i bawiłem się świetnie :>
19-01-2009 08:10
Thronaar
   
Ocena:
0
Przy pierwszej walce nie wiedziałem o czym tu do mnie ekran gada. Później, gdy parę faktów o nieśmiertelności się wyjaśniło, film zaczął do mnie przemawiać w bardziej zrozumiały i humorystyczny sposób. Ogólnie shiza na całego, lecz jak dla mnie taki urok tego filmu.
19-01-2009 11:58
malakh
   
Ocena:
0
Tandetna do bólu, ale genialna. Czyli: kultowa.

Tandetna = kultowa?

To ja sobie kult odpuszczę.
19-01-2009 15:27
Saise
   
Ocena:
+1
Malakh, a nie jest tak? Czy Gwiezdne Wojny nie są kultowe? No są. A przecież to tandeta, z tandetną opowieścią, morałami i dialogami. All wrapped in plastic, it's fantastic ;) Tandeta może być dobra.
19-01-2009 16:52
Kumo
   
Ocena:
0
"godna uwagi jest Eva Mendes, a dokładnie dolne rejony jej sylwetki"
"Byłaby najniższa ocena, ale Eva Mendes ma naprawdę zgrabną pupę."

Ja też lubię popatrzeć na ładne panie, ale na litość Boską - malakh, praktycznie w KAŻDEJ swojej recenzji opisujesz wdzięki aktorek! To ma pewne znaczenie, ale nie aż takie jak np. gra aktorska. (No, chyba że się pisze recenzję pornosa...).

A co do samego filmu - to jest pastisz, parodia, karykatura filmów i komiksów spod znaku "pulp". Przy czym, o ile wiem, to fabularnie nawet nie ma za wiele wspólnego z komiksowym pierwowzorem. I podpisuję się pod komentarzem kaduceusza rękami i nogami. Tego filmu nie da się oglądać z jakimikolwiek oczekiwaniami, za to można się na nim dobrze bawić.

"Obaj bohaterowie cieszą się względną nieśmiertelnością" - może to nie do końca spojler, ale IMHO jednak zdradza ciut za dużo.
19-01-2009 17:28
Siman
   
Ocena:
0
"Tandetna = kultowa?

To ja sobie kult odpuszczę."


Tak, np. dialog o europejskich nazwach hamburgerów nie mający żadnego związku z fabułą. Albo całe Gwiezdne Wojny, jak ładnie to Saise zauważył. Można odpuścić, ale rezygnujemy z lwiej części kina rozrywkowego. I nie tylko kina.
19-01-2009 18:48
beacon
   
Ocena:
0
Wadą tego filmu jest wg mnie przede wszystkim to, że jest o niczym. Fabuła jest zupełnie pretekstowna i byłoby to do wybaczenia, gdyby było coś jeszcze. A:

1. Zabawy kolorami itd. to żadna nowość, a tu wykonano je tak sobie.

2. Retrospekcje - tu zgadzam się z malakhiem - były do niczego. Ale wg mnie głównie dlatego, że były zupełnie niepotrzebne. Wystarczy wiedzieć, że Spirit to zmartwychwstały policjant i maczał w jego zmartwychwstaniu palce Octopus. To się da opowiedzieć w półminutowym prologu i jednej krótkiej rozmowie Octopusa ze Spiritem. W filmie zaś urosło to do rozmiarów najważniejszego elementu filmu, a reszta została tak zmarginalizowana, że nie potrafiła wciągnąć.

3. Aktorsko radę dali IMO wszyscy oprócz głównego bohatera. O ironio...

4. Postaci - wiarygodność przejścia na ciemną stronę mocy przez Sand Saref był tak na maksa naciągnięty i niewiarygodny, że nie przeszedłby nawet w komiksie o Wilqu - opolskim superbohaterze. Reszta całkiem spoko, fajne podejście do traktowania przez Spirita miasta nie jako kochanki (jak było tu wspominane), ale jedynej stałej, prawdziwej miłości, w odróżnieniu od zwykłych kobiet.

5. Fabuła - chaotyczna, poskładana z miliarda elementów bez żadnej myśli przewodniej, zupełnie beznamiętna i w ogóle WTF?


Ale czepanie się, że to klon Sin City, ma sens tylko w kontekście punktu pierwszego. Poza nim to zupełnie inne filmy, choć odwołujące się do tematu policjanta.
19-01-2009 20:47
bukins
   
Ocena:
0
Kompletnie nie rozumiem, czemu większość wychodzi z założenia Spirit=Sin City.

Przecież "Spirit" to kompletny pastisz i parodia wszystkiego czego tylko się da. Z "Sin City" na czele.

Potem zapomniałem o SC i bawiłem się świetnie :>

No dokładnie :)

Już po pierwszej scenie, gdzie główny bohater ratuje piękną kobietę, a następnie po prostu ucieka speszony (a nie znika!) pokazuje, w jakich klimatach film będzie. Czyli masa humoru w wydaniu... wręcz Monthy Pytonowskim? Jedna scena (duży SPOJLER), gdzie Sammuel L. Jackson występuje w mundurze SS i wygłasza przemowę po prostu rozłożyła mnie na łopatki. Jedna ze śmieszniejszych scen, poprzedzająca tekstem Spirita (cytuje z pamięci): "Hmm... to kojarzy mi się z nazistami i dentystami..." po prostu mnie wgniotła w fotel :)

Dla mnie to najlepszy film ostatnich miesięcy jaki zdarzyło mi się oglądać. Tylu odniesień nie widziałem dawno w żadnym filmie.
19-01-2009 21:34
Saise
   
Ocena:
0
"Naziści i dentyści... dwie rzeczy, których nie cierpię najbardziej" ;) Tak to było.
19-01-2009 21:43
malakh
   
Ocena:
0
Jak nabijać się z konwencji, to konsekwentnie, ot co!

Sam Spirit był dla mnie nie tyle parodią, co kopią Hartigana. To znaczy, nie zawsze. Te jego sceny "na budynkach", gdy gada sam do siebie (a właśnie, nieraz myśli, kiedy indziej papla na głos? oO), obniża głos.. ogolnie zgrywa super twardziela... bleh!

No i wątek Sand, szczególnie w retrospekcji.

To zupełnie inny klimat, niż sceny z Octopusem.

Dlatego pisałem o dwoistości konwencji, która mi się nie podobała.

BTW "Gwiezdne Wojny" kręcono kilka dekad temu. Co do ich percepcji, polecam wstępniak w styczniowej NF;]
19-01-2009 21:54
TOR
    Quasi-polemika
Ocena:
+1
Co by nie było, że się kamufluję, zamiast pisać tutaj...

Pozwoliłem sobie popełnić "recenzję" blogową, inspirowaną (między innymi) tekstem malakha oraz niektórymi komentarzami. Miłej lektury.
20-01-2009 03:37
triki
   
Ocena:
-2
Tym co przenikliwość ala "kinomaniak TV4", nie wystarcza, polecam wpis Tora.

Ja ze swojej strony, chciałbym zaznaczyć, że ocena 2/10 jest mocno niesprawiedliwa, biorąc pod uwagę podobnie oceniane tytuły w tym dziale.
20-01-2009 14:29
Siman
   
Ocena:
0
"ogolnie zgrywa super twardziela..."

A kogo miał zgrywać? Supersuper twardziela?

Ja myślę, że to dowodzi jednego - "twardzielskość" stała się już tak oczywista i naturalna w tego typu filmach, że nawet gdy się ją parodiuje (lub autoparodiuje), wszyscy biorą to poważnie. Świetnym przykładem jest głos Batmana w najnowszej serii. 20 lat temu to by była straszna siara. Nadal jest, ale już tylko dla niektórych, reszta akceptuje tę konwencję i traktuje ją poważnie. Ale jak to sensownie sparodiować, nie popadając jednocześnie w groteskę?

Jak sparodiować Hartigana, skoro u niego wszystkie wskaźniki bycia ostatnim prostąkątoszczękim sprawiedliwości ma przeciągnięte do maksimum? IMO tylko robiąc to samo, ale zestawiając to z zupełnie odmienną konwencją, która obnaży, jak bardzo jest to napuszone i śmieszne. To właśnie robi Frank Miller.
20-01-2009 20:16
~raimi

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ja rozumiem, że to cool tak doceniać popkulturę i jej wartość rozrywkową, ale litości, jak coś jest shitem, to nie wahajmy się tego tak nazywać. Ludzie dobrze bawią się na takich filmach z różnych powodów, to fakt, ale nie ma to nic wspólnego z jakością filmu. Zaś umieszczanie w filmie odniesień nie ma dla mnie żadnej wartości, jeżeli nie służy jakiemuś celowi. W innym przypadku to sztuka dla sztuki i popisywanie się twórców jacy to oni są fajni i w ogóle. Dla mnie Malakh ma rację, zaś uzyskane na Rotten Tomatoes 15% nie jest przypadkiem.
20-01-2009 20:50
TOR
    Jeszcze raz...
Ocena:
+2
To nie jest sztuka dla sztuki. Bo to w ogóle nie jest sztuka. Zupełnie jak (och!) RPG.

To jest rozrywka. Zupełnie jak (ojej!) RPG.

I ma cel, bardzo dobrze zdefiniowany -- dobrą zabawę widzów.

Najwidoczniej jednak dzisiejszy widz może się dobrze bawić jedynie na Kieślowskim...
20-01-2009 20:54
~raimi

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Jeżeli wyznacznikiem rozrywki ma być dobra zabawa, to ja mam świetny argument: w ogóle dobrze się nie bawiłem.

Millera szanuje za "Dark Knight Returns" i "Batman: Year One", "Sin City". Komiksy te mają to do siebie, że posiadają ciekawych bohaterów i wciągające historie. To jest mój wyznacznik dobrej pop-kultury.

A co [cenzura] ma do tego RPG? Nie ta bajka.
---
Proszę pamiętać o regulaminie. Żadnych wulgaryzmów, choćby wykropkowanych.
- Moderator
20-01-2009 21:30
kaduceusz
   
Ocena:
+1
> Jeżeli wyznacznikiem rozrywki ma być dobra zabawa, to ja mam świetny argument: w ogóle dobrze się nie bawiłem.

Och, a ja bawiłem się świetnie. To co, 1:1? :>
21-01-2009 00:21
Kumo
   
Ocena:
0
Po prostu: to jest film dla ludzi, którym nie przeszkadza brak przesłania, głębszej treści czy żelaznej konsekwencji i maksymalnej (jak na film) logiki, a którzy lubią groteskę i przegięte nawiązania. Pod pewnymi względami (powtarzam: pewnymi względami, to luźne skojarzenie) "Spirit" przypomina mi "Dog soldiers". Ani tu, ani tu nie ma głębszego przekazu, a facet boksujący się z wilkołakiem, albo broniący się w kiblu przy pomocy dezodorantu i zapalniczki jest niemal równie ciekawy jak facet w garniaku i trampkach biegający po liniach wysokiego napięcia. No, może bardziej sensowny...
21-01-2009 10:56
WekT
    HMM
Ocena:
0
A jak się ma Spirit w porównaniu do wspaniałego filmu SHOOT'EM UP?? skoro juz mówimy o filmach bez przesłania i robionych dla fanu. ;P
21-01-2009 13:36

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.