Spawn #37-38
Tomasz Strip: Panie Zygmuncie, pobudka!
Zygmunt Kadrowicz: Znowu koniec świata zapowiadają? To już się robi nudne.
TS: Nie, tym razem wręcz przeciwnie. Chodzi raczej o powroty.
ZK: A więc sprawa musi dotyczyć Spawna. Czy chłopak znowu nabroił?
TS: W zasadzie nie, nadal cierpi w samotności, ale nie można nie zauważyć, iż wielkimi krokami zbliża się do czterdziestki…
ZK: …czyli, jak mawia klasyk, wieku, w którym mężczyzna osiąga względną dojrzałość. Czy tak stanie się też z naszym Alem? Mam co do tego pewne wątpliwości. Wciąż cierpi na słabość do teatralnych gestów, samoumartwiania się, rozgrzebywania przeszłości i posępnego wpatrywania w przyszłość.
TS: Pytanie, czy można mu z tego czynić zarzut? Aktorzy w serialach nie powinni się nadmiernie przeobrażać, lecz raczej przywiązywać czytelnika do siebie, przyzwyczajać do swojego sposobu zachowania i reagowania. Zeszytowy cykl rządzi się trochę innymi prawami niż jednostrzał czy nawet seria albumów.
ZK: To prawda. Albowiem Spawn jest klasyczną telenowelą. I nie mówię tego z uśmieszkiem pogardy, ale ze swego rodzaju nostalgią. Pamiętam – jak przez mgłę – początek lat dziewięćdziesiątych, kiedy to TM-Semic przyzwyczaił nas do zeszytów ukazujących się seriami. Były to często twory kalekie i poszatkowane zgodnie z zasadą prezentowania najciekawszych historii o danym superbohaterze. I właśnie wtedy wkroczył Todd McFarlane i pozwolił nam śledzić rozwój herosa komfortowo, bez poczucia, że coś nam umyka: od momentu narodzin, czy też – w tym konkretnym wypadku – śmierci.
TS: Wtedy Spawna uważano za odświeżające wydarzenie. Tym bardziej zdziwiłem się, że w chwili, gdy serię podjęła Mandragora, pojawiło się wiele głosów, które twierdziły, iż Spawn się „skończył”. Tymczasem, czy rzeczywiście zaszły aż tak wielkie zmiany?
ZK: Na pewno, przynajmniej ostatnio, ograniczono rolę „chóru”, czyli telewizyjnych relacji, które świetnie sprawdzały się jako przerywniki i współtworzyły filmową konwencję. Ale sam komiks w swojej rysunkowej warstwie zachował charakterystyczny, graniczący z przesadą i rozbuchaniem rozmach. Przy okazji, co ciekawe, niewiele mamy w ostatnich Spawnach walki, czyli elementu, który wydaje się nieodzowny dla tego typu publikacji. Jeśli nawet boska Angela przywali naszemu przystojniakowi promieniem, należy traktować to jako przyjacielskie zagajenie rozmowy. Co tu dużo mówić, w całym trzydziestym siódmym odcinku nie uświadczyliśmy bijatyki, a i w kolejnej odsłonie Spawn postawił na swoje najpotężniejsze bronie, czyli urok osobisty i dar przekonywania.
TS: Sporo za to rozmów, które zdają się przygotowywać grunt pod trzęsienie ziemi. Czy rzeczywiście może dojść do przełomowego zwrotu? Ostatni kadr trzydziestego ósmego zeszytu może na to wskazywać...
ZK: Proszę nie dać się za bardzo podpuścić. W telenowelach tak zwane „ta-damy” służą podkręceniu atmosfery i utrzymaniu pana przy odbiorniku.
TS: Czy to znaczy, że mam nie zwracać na nie uwagi?
ZK: Ależ nic z tych rzeczy! Po prostu proszę zachować świadomość, iż gdy powróci pan do tytułu za rok, konsekwencje tego wydarzenia już się rozpłyną, a pan będzie miał wrażenie, jakby nigdy nie rozstawał się ze swoimi ulubionymi bohaterami. No, może pomijając fakt, iż licznik numerów przesunie się o kilka cyfr...
O komiksach na blogu Macieja 'repka' Reputakowskiego
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Zygmunt Kadrowicz: Znowu koniec świata zapowiadają? To już się robi nudne.
TS: Nie, tym razem wręcz przeciwnie. Chodzi raczej o powroty.
ZK: A więc sprawa musi dotyczyć Spawna. Czy chłopak znowu nabroił?
TS: W zasadzie nie, nadal cierpi w samotności, ale nie można nie zauważyć, iż wielkimi krokami zbliża się do czterdziestki…
ZK: …czyli, jak mawia klasyk, wieku, w którym mężczyzna osiąga względną dojrzałość. Czy tak stanie się też z naszym Alem? Mam co do tego pewne wątpliwości. Wciąż cierpi na słabość do teatralnych gestów, samoumartwiania się, rozgrzebywania przeszłości i posępnego wpatrywania w przyszłość.
TS: Pytanie, czy można mu z tego czynić zarzut? Aktorzy w serialach nie powinni się nadmiernie przeobrażać, lecz raczej przywiązywać czytelnika do siebie, przyzwyczajać do swojego sposobu zachowania i reagowania. Zeszytowy cykl rządzi się trochę innymi prawami niż jednostrzał czy nawet seria albumów.
ZK: To prawda. Albowiem Spawn jest klasyczną telenowelą. I nie mówię tego z uśmieszkiem pogardy, ale ze swego rodzaju nostalgią. Pamiętam – jak przez mgłę – początek lat dziewięćdziesiątych, kiedy to TM-Semic przyzwyczaił nas do zeszytów ukazujących się seriami. Były to często twory kalekie i poszatkowane zgodnie z zasadą prezentowania najciekawszych historii o danym superbohaterze. I właśnie wtedy wkroczył Todd McFarlane i pozwolił nam śledzić rozwój herosa komfortowo, bez poczucia, że coś nam umyka: od momentu narodzin, czy też – w tym konkretnym wypadku – śmierci.
TS: Wtedy Spawna uważano za odświeżające wydarzenie. Tym bardziej zdziwiłem się, że w chwili, gdy serię podjęła Mandragora, pojawiło się wiele głosów, które twierdziły, iż Spawn się „skończył”. Tymczasem, czy rzeczywiście zaszły aż tak wielkie zmiany?
ZK: Na pewno, przynajmniej ostatnio, ograniczono rolę „chóru”, czyli telewizyjnych relacji, które świetnie sprawdzały się jako przerywniki i współtworzyły filmową konwencję. Ale sam komiks w swojej rysunkowej warstwie zachował charakterystyczny, graniczący z przesadą i rozbuchaniem rozmach. Przy okazji, co ciekawe, niewiele mamy w ostatnich Spawnach walki, czyli elementu, który wydaje się nieodzowny dla tego typu publikacji. Jeśli nawet boska Angela przywali naszemu przystojniakowi promieniem, należy traktować to jako przyjacielskie zagajenie rozmowy. Co tu dużo mówić, w całym trzydziestym siódmym odcinku nie uświadczyliśmy bijatyki, a i w kolejnej odsłonie Spawn postawił na swoje najpotężniejsze bronie, czyli urok osobisty i dar przekonywania.
TS: Sporo za to rozmów, które zdają się przygotowywać grunt pod trzęsienie ziemi. Czy rzeczywiście może dojść do przełomowego zwrotu? Ostatni kadr trzydziestego ósmego zeszytu może na to wskazywać...
ZK: Proszę nie dać się za bardzo podpuścić. W telenowelach tak zwane „ta-damy” służą podkręceniu atmosfery i utrzymaniu pana przy odbiorniku.
TS: Czy to znaczy, że mam nie zwracać na nie uwagi?
ZK: Ależ nic z tych rzeczy! Po prostu proszę zachować świadomość, iż gdy powróci pan do tytułu za rok, konsekwencje tego wydarzenia już się rozpłyną, a pan będzie miał wrażenie, jakby nigdy nie rozstawał się ze swoimi ulubionymi bohaterami. No, może pomijając fakt, iż licznik numerów przesunie się o kilka cyfr...
O komiksach na blogu Macieja 'repka' Reputakowskiego
Galeria
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Spawn #38
Scenariusz: Todd McFarlane
Rysunki: Greg Capullo
Wydawca: Mandragora
Data wydania: luty 2006
Tłumaczenie: Orkanaugorze
Liczba stron: 24
Format: 17x26 cm
Oprawa: miękka, kolorowa
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Cena: 5 zł
Wydawca oryginału: Image
Scenariusz: Todd McFarlane
Rysunki: Greg Capullo
Wydawca: Mandragora
Data wydania: luty 2006
Tłumaczenie: Orkanaugorze
Liczba stron: 24
Format: 17x26 cm
Oprawa: miękka, kolorowa
Papier: kredowy
Druk: kolorowy
Cena: 5 zł
Wydawca oryginału: Image